Sattwa Travel

SATTWA.travel

SATTWA.travel

SATTWA.travel

SATTWA.travel

SATTWA.travel

SATTWA.travel

SATTWA.travel

Popioły Aloha:
Hawajskie Dusze po Próbie Ognia

W sierpniu 2023 roku na Hawajach wydarzyła się tragedia, która dotknęła mieszkańców rajskich wysp. 35 km od miejscowości Lahaina rozpoczęły się pożary wywołane długotrwałą suszą i przechodzącym wówczas nad Oceanem Spokojnym huraganem Dora. Ogień nie znał litości, cała wyspa stanęła w płomieniach, przemieniając w perzynę tropikalną wyspę Maui. Spłonęło ponad 2200 budynków pozbawiając rodziny dachów nad głową i źródeł dochodu.

Odwiedzając Wielką Wyspę Hawai’i, która słynie ze swoich wulkanów czułam wśród ludzi ogromny szacunek do bogini wulkanu Pele, która na swoją siedzibę wybrała wulkan Kīlauea, znajdujący się na wyspie dotykającej moich stóp. Ludzie z dumą prezentowali nam nagrania, które wykonywali dzień lub dwa wcześniej podczas aktywnej erupcji. Ogrom jeziora wrzącej lawy zapierał dech w piersi. Fascynował i przerażał jednocześnie. W sposobie jaki Polinezyjczyk wypowiadał się o zachodzących tam zjawiskach czuło się dumę z potęgi natury i energię przyjaciela przyrody emanującą z jego słów. Kiedy zapytałam go o pożary momentalnie spuścił wzrok i prędko zakończył rozmowę. Nie odpowiedział już na rzucone na pożegnanie „Aloha!”. Spotkani w mieście natywni mieszkańcy mieli ponure spojrzenia i zaciśnięte szczęki. Niechętnie rozmawiali i głównie kończyło się na dialogu przy ladzie sklepowej. Chętnymi do rozmowy okazali się imigranci pochodzących ze Stanów Zjednoczonych oraz Wielkiej Brytanii.

Pierwszą osobą, którą poznaliśmy i która poczuła ducha Hawajów, był mężczyzna sprzedający wycieczki w centrum Kony. Eksplorowaliśmy miasto, kiedy naszą uwagę zwróciła reklama „Nawiedzonych” wycieczek, zatrzymaliśmy się na chwilę, a pracownik biura zwrócił na nas uwagę. Zaczęliśmy z nim rozmawiać o czasie, jaki mieliśmy na zwiedzenie tego kawałka nieba. Pierwszą propozycją była oczywiście wyprawa na wulkan, jednak z ograniczonymi środkami i przede wszystkim krótkim czasem, nie kwapiliśmy się do tej opcji. Patrzył nam głęboko w oczy podczas całej rozmowy, ale nie czułam się skrępowana, miałam wrażenie, że nawiązywała się między nami więź. Nagle wyciągnął prywatny telefon z szuflady i z łagodnym uśmiechem powiedział, że już wie co koniecznie musimy zrobić będąc w Konie – popływać z mantami. Manty – tzw. Diabły morskie – są największymi przedstawicielami płaszczek, a także fascynującymi stworzeniami, które nie stanowią zagrożenia dla człowieka. To spokojne i delikatne zwierzęta, które nie przejawiają agresywnych zachowań i nie są drapieżne z natury. Pokazał nam nagrania z własnych wypadów i dumnie zaprezentował swój tatuaż manty na ramieniu. Sprzedał nam bilety, a także pokazał na mapie jak dokładnie dojść do przystani, z której wypływają statki. Dodatkowo zaznaczył na mapie plażę, podkreślając, że koniecznie musimy ją odwiedzić przed wypłynięciem. Powodem były występujące na plaży żółwie morskie, które można oglądać w naturalnym środowisku. Nie zastanawialiśmy się ani chwili dłużej.

Pieszo pokonując autostradę, dotarliśmy do rezerwatu Kaloko-Honokohau National Historical Park, gdzie można podziwiać starą pułapkę rybacką, wykorzystywaną przez pierwotnych mieszkańców wyspy, a także bungalow ze strzechy. Spacer wzdłuż plaży zaowocował spotkaniem wielu przyjaciół ze skorupami, żywiącymi się wodorostami, którymi pokryte były kamienie pod płytką linią wody. Spotkanie z tymi spokojnymi stworzeniami napełniło mnie przekonaniem o słuszności wybrania mant jako „atrakcji wieczoru”. Atrakcja przerodziła się w coś znacznie lepszego.

Po krótkim wypoczynku i medytacji wskoczyliśmy na łódkę, prowadzoną przez sympatycznych zajawkowiczów. Między pasażerami dało się wyczuć pełne oczekiwania napięcie i ogólną ekscytację. Wypływając z zatoki widok umilało nam chylące się ku zachodowi słońce. Niebo pokryło się odcieniami pomarańczu i różu. Dopłynęliśmy do małej zatoki, kiedy słońce ukryło się już za linią horyzontu. Zaopatrzeni w rurki i okulary zanurzyliśmy się w zimną toń. Powierzchnia wody drgała w oczekiwaniu. Nagle z bezkresu czerni pod nami wyłoniła się ogromna, otwarta paszcza, płynąca prosto na nas. Miałam wrażenie, że serce na moment przestało mi bić, aby powrócić do życia w chwili, gdy manta wywinęła zgrabnego fikołka tuż przy nas. Dwanaście majestatycznych stworzeń rozpoczęło taniec pod nami. Jeszcze nigdy wcześniej nie widziałam czegoś tak pięknego. Trudno było oderwać wzrok od pełnych gracji ruchów mant. Każdy zaczepny piruet i machnięcie płetw napełniało mnie spokojem i harmonią płynącą od Duchów Oceanu. Każda z nich miała własną osobowość, którą pokazywała w tańcu – jedne były bardziej nieśmiałe, inne opanowane, a niektóre zawadiackie: jedna z mant wyjątkowo często podpływała bliżej, jakby chciała spłatać nam figla. To było bardzo intensywne doświadczenie. Po wyjściu z wody, czułam się jakby jednocześnie ktoś podpiął do mnie akumulator i zdzielił obuchem – lekko zdezorientowana, ale naładowana pozytywną energią do granic możliwości. Oglądając pozostałych pasażerów, myślałam, że patrzę w krzywe zwierciadło – chociaż wszyscy różniliśmy się od siebie, każdy miał taki sam błogi wyraz twarzy. Duch Aloha ewidentnie udzielił się naszym współtowarzyszom.

Po wyjściu na parking, uświadomiliśmy sobie, że wylądowaliśmy daleko od hostelu, jest noc, a my nie mamy czym zaspokoić rozegranych kiszek. Podbiegliśmy do trójki nastolatków, którzy rozmawiali przy samochodzie – okazało się, że to znajomi, którzy przylecieli na Hawaje z okazji urodzin swojego kumpla (to był moment jak z amerykańskiego filmu). Zapytaliśmy, czy nie jadą do centrum miasteczka, a kierowca z uśmiechem zaprosił nas do wspólnej jazdy. Zrobiliśmy szybkie zakupy w supermarkecie, a potem chłopak zaproponował nam podwózkę „do domu”. Podczas jazdy opowiadał nam o swoim życiu w Kalifornii, studiach i pasji do motocykli. Cieszył się, że miał okazję nam pomóc, szczególnie w takim miejscu, które przeżyło tyle zła w ostatnim czasie. Podziękowaliśmy i skierowaliśmy się w kierunku naszego lokum.

Najciekawszym spotkaniem tego wyjazdu, była para, którą poznaliśmy na Aeolian Ranch, będącym naszą siedzibą na krótkie dwa dni. Małżeństwo mieszkające na Hawajach od 10 lat. Brytyjczyk Danny poznał swoją żonę, Sofię pochodzącą z Kalifornii, w Tajlandii, gdzie zdecydowali się wyruszyć w podróż spełniając wspólne marzenie o dogłębnym poznaniu ulubionego stanu Elvisa. Stracili rachubę w czasie spędzonym na każdej z wysp. Ich nomadzki styl życia wywołał we mnie zachwyt. Podczas opowiadania im swoich przygód, które przeżyliśmy w Inglewood (LA), Sofia łapała się za głowę. Jej uniesione brwi i otwarte usta były spowodowane złą sławą, którą owiana jest dzielnica. Głównie była zaskoczona, że wróciliśmy bez połamanych kości i z całą zawartością portfela.

Długi pobyt wśród wielopokoleniowych mieszkańców wysp sprawił, że Danny obmyślił intrygujący koncept Wysp Hawajskich jako czakr energii Hawajczyków – żyjącego w nich ducha Aloha. Zwrócił moją uwagę na zachowanie natywnych mieszkańców, widoczny na ich twarzach ból, brak chęci rozmowy i ogólne przygnębienie – powiedział, że wcześniej tak nie było. Ludzie byli radośni, otwarcie zachęcali do dyskusji, jednak tragedia Maui mocno wypłynęła na Hawajczyków. Czakry to centra energetyczne w ciele, które według tradycji hinduistycznej i niektórych systemów medycyny alternatywnej, odpowiadają za różne aspekty naszego fizycznego, emocjonalnego i duchowego zdrowia. Istnieje siedem głównych czakr, które są rozmieszczone wzdłuż kręgosłupa, od podstawy aż do czubka głowy. Każda czakra ma swoje unikalne właściwości i odpowiada za określone funkcje ciała oraz aspekty życia. Technicznie wysp w archipelagu jest osiem, jednak tylko siedem z nich jest zamieszkałych – ósma wyspa Kahoʻolawe jest terenem przeznaczonym wyłącznie do ćwiczeń militarnych. Danny porównał każdą z wysp do poszczególnych czakr:
1. Czakra Podstawy (wyspa Hawaiʻi) – jej lokalizacja to podstawa kręgosłupa, a odpowiada ona za nasz instynkt i bezpieczeństwo oraz energię pochodzącą z ziemi i wulkanów – dlatego będąc na Wielkiej Wyspie czuć moc płynącą od dołu.
2. Czakra Sakralna (wyspa Kauaʻi) – umiejscowiona kilka centymetrów poniżej pępka, a odpowiada za naszą seksualność, emocje i twórczość oraz energię pochodzącą z wody – wyspa słynie ze swoich licznych i okazałych wodospadów.
3. Czakra Splotu Słonecznego (wyspa Oʻahu) – znajduje się nieco powyżej pępka, a odpowiada za naszą ambicję, funkcje mentalne i rozsądek – na wyspie znajduje się stolica stanu Honolulu.
4. Czakra Serca (wyspa Maui) – umiejscowiona na wysokości płuc, a odpowiada za miłość i poświęcenie – według teorii Danny’ego to był jeden z powodów, dla którego Hawajczycy tak mocno odczuli tragedię wyspy jako społeczność – jakby ktoś wyrwał z korzeniami serce mieszkańców.
5. Czakra Gardła (wyspa Lānaʻi) – znajduje się pod kością grdyki, a odpowiada za mowę i ekspresję. Główny cel, jeśli chodzi o amerykańskich turystów, ze względu na liczne kurorty i atrakcje.
6. Czakra Trzeciego Oka (wyspa Molokaʻi) – umiejscowiona nieco nad brwiami, a odpowiada za naszą intuicję i wszelkie percepcje pozazmysłowe oraz odpowiada za energię powietrza – słynie ze swoich majestatycznych klifów.
7. Czakra Korony (wyspa Niʻihau) – znajduje się nad szczytem głowy, a odpowiada za myślenie całościowe i funkcje paranormalne – to wyspa praktycznie niedostępna dla turystów, można się tam dostać jedynie na specjalne zaproszenie.

O ostatniej z wysp dowiedzieliśmy się więcej od kierowcy ubera, który odwoził nas na lotnisko. Miałam wrażenie, że to hipis, przez jego długie włosy, kwiecistą koszulę i swoistą lekkość, z jaką zaczął z nami rozmawiać. Chociaż nosił maseczkę na twarzy, w jego głosie słychać było uśmiech, podkreślony tworzącymi się w kącikach niebieskich oczu zmarszczkami. Był rozmowny, z chęcią opowiedział nam o swoim życiu i pokręconych snach, ale sam był ciekaw jak udał się nasz pobyt. Kierowca mieszkał na Hawajach od urodzenia, jego rodzice przeprowadzili się do Kony w poszukiwaniu swojego miejsca. Zapytaliśmy go, czy odwiedził każdą z siedmiu wysp, a przy odpowiedzi jego glos wyraźnie spochmurniał. Powiedział, że duch Aloha mieszka w jego sercu i nie marzy o niczym innym, jednak odwiedziny na Ni’ihau graniczą z cudem. Na wyspę wstęp mają jedynie rodowici Polinezyjczycy (obowiązuje tutaj prawo krwi), którzy niechętnie zapraszają tam przybyszy odmiennych nacji. Żal ścisnął moje serce, kiedy go słuchałam. Ten mężczyzna był Hawajczykiem, całym sobą przyjął rdzenną kulturę regionu, ale natywna społeczność pozostała dla niego zamknięta.

Informacja o pożarach na Maui wstrząsnęła światem, ale dla mieszkańców Hawajów to było porównywalne do utraty członka rodziny. Żałoba ogarnęła wyspiarzy, co było widoczne gołym okiem. Chociaż będę wspominać ten wyjazd z uśmiechem na twarzy, będzie podszyty żalem. Duch Aloha pozostał żywy, jednak bardzo ucierpiał i potrzebuje czasu, aby się odrodzić – tak jak wyspa potrzebuje czasu, aby na nowo zakwitło na niej życie.

Popioły Aloha:
Hawajskie Dusze po Próbie Ognia

W sierpniu 2023 roku na Hawajach wydarzyła się tragedia, która dotknęła mieszkańców rajskich wysp. 35 km od miejscowości Lahaina rozpoczęły się pożary wywołane długotrwałą suszą i przechodzącym wówczas nad Oceanem Spokojnym huraganem Dora. Ogień nie znał litości, cała wyspa stanęła w płomieniach, przemieniając w perzynę tropikalną wyspę Maui. Spłonęło ponad 2200 budynków pozbawiając rodziny dachów nad głową i źródeł dochodu.

Odwiedzając Wielką Wyspę Hawai’i, która słynie ze swoich wulkanów czułam wśród ludzi ogromny szacunek do bogini wulkanu Pele, która na swoją siedzibę wybrała wulkan Kīlauea, znajdujący się na wyspie dotykającej moich stóp. Ludzie z dumą prezentowali nam nagrania, które wykonywali dzień lub dwa wcześniej podczas aktywnej erupcji. Ogrom jeziora wrzącej lawy zapierał dech w piersi. Fascynował i przerażał jednocześnie. W sposobie jaki Polinezyjczyk wypowiadał się o zachodzących tam zjawiskach czuło się dumę z potęgi natury i energię przyjaciela przyrody emanującą z jego słów. Kiedy zapytałam go o pożary momentalnie spuścił wzrok i prędko zakończył rozmowę. Nie odpowiedział już na rzucone na pożegnanie „Aloha!”. Spotkani w mieście natywni mieszkańcy mieli ponure spojrzenia i zaciśnięte szczęki. Niechętnie rozmawiali i głównie kończyło się na dialogu przy ladzie sklepowej. Chętnymi do rozmowy okazali się imigranci pochodzących ze Stanów Zjednoczonych oraz Wielkiej Brytanii.

Pierwszą osobą, którą poznaliśmy i która poczuła ducha Hawajów, był mężczyzna sprzedający wycieczki w centrum Kony. Eksplorowaliśmy miasto, kiedy naszą uwagę zwróciła reklama „Nawiedzonych” wycieczek, zatrzymaliśmy się na chwilę, a pracownik biura zwrócił na nas uwagę. Zaczęliśmy z nim rozmawiać o czasie, jaki mieliśmy na zwiedzenie tego kawałka nieba. Pierwszą propozycją była oczywiście wyprawa na wulkan, jednak z ograniczonymi środkami i przede wszystkim krótkim czasem, nie kwapiliśmy się do tej opcji. Patrzył nam głęboko w oczy podczas całej rozmowy, ale nie czułam się skrępowana, miałam wrażenie, że nawiązywała się między nami więź. Nagle wyciągnął prywatny telefon z szuflady i z łagodnym uśmiechem powiedział, że już wie co koniecznie musimy zrobić będąc w Konie – popływać z mantami. Manty – tzw. Diabły morskie – są największymi przedstawicielami płaszczek, a także fascynującymi stworzeniami, które nie stanowią zagrożenia dla człowieka. To spokojne i delikatne zwierzęta, które nie przejawiają agresywnych zachowań i nie są drapieżne z natury. Pokazał nam nagrania z własnych wypadów i dumnie zaprezentował swój tatuaż manty na ramieniu. Sprzedał nam bilety, a także pokazał na mapie jak dokładnie dojść do przystani, z której wypływają statki. Dodatkowo zaznaczył na mapie plażę, podkreślając, że koniecznie musimy ją odwiedzić przed wypłynięciem. Powodem były występujące na plaży żółwie morskie, które można oglądać w naturalnym środowisku. Nie zastanawialiśmy się ani chwili dłużej.

Pieszo pokonując autostradę, dotarliśmy do rezerwatu Kaloko-Honokohau National Historical Park, gdzie można podziwiać starą pułapkę rybacką, wykorzystywaną przez pierwotnych mieszkańców wyspy, a także bungalow ze strzechy. Spacer wzdłuż plaży zaowocował spotkaniem wielu przyjaciół ze skorupami, żywiącymi się wodorostami, którymi pokryte były kamienie pod płytką linią wody. Spotkanie z tymi spokojnymi stworzeniami napełniło mnie przekonaniem o słuszności wybrania mant jako „atrakcji wieczoru”. Atrakcja przerodziła się w coś znacznie lepszego.

Po krótkim wypoczynku i medytacji wskoczyliśmy na łódkę, prowadzoną przez sympatycznych zajawkowiczów. Między pasażerami dało się wyczuć pełne oczekiwania napięcie i ogólną ekscytację. Wypływając z zatoki widok umilało nam chylące się ku zachodowi słońce. Niebo pokryło się odcieniami pomarańczu i różu. Dopłynęliśmy do małej zatoki, kiedy słońce ukryło się już za linią horyzontu. Zaopatrzeni w rurki i okulary zanurzyliśmy się w zimną toń. Powierzchnia wody drgała w oczekiwaniu. Nagle z bezkresu czerni pod nami wyłoniła się ogromna, otwarta paszcza, płynąca prosto na nas. Miałam wrażenie, że serce na moment przestało mi bić, aby powrócić do życia w chwili, gdy manta wywinęła zgrabnego fikołka tuż przy nas. Dwanaście majestatycznych stworzeń rozpoczęło taniec pod nami. Jeszcze nigdy wcześniej nie widziałam czegoś tak pięknego. Trudno było oderwać wzrok od pełnych gracji ruchów mant. Każdy zaczepny piruet i machnięcie płetw napełniało mnie spokojem i harmonią płynącą od Duchów Oceanu. Każda z nich miała własną osobowość, którą pokazywała w tańcu – jedne były bardziej nieśmiałe, inne opanowane, a niektóre zawadiackie: jedna z mant wyjątkowo często podpływała bliżej, jakby chciała spłatać nam figla. To było bardzo intensywne doświadczenie. Po wyjściu z wody, czułam się jakby jednocześnie ktoś podpiął do mnie akumulator i zdzielił obuchem – lekko zdezorientowana, ale naładowana pozytywną energią do granic możliwości. Oglądając pozostałych pasażerów, myślałam, że patrzę w krzywe zwierciadło – chociaż wszyscy różniliśmy się od siebie, każdy miał taki sam błogi wyraz twarzy. Duch Aloha ewidentnie udzielił się naszym współtowarzyszom.

Po wyjściu na parking, uświadomiliśmy sobie, że wylądowaliśmy daleko od hostelu, jest noc, a my nie mamy czym zaspokoić rozegranych kiszek. Podbiegliśmy do trójki nastolatków, którzy rozmawiali przy samochodzie – okazało się, że to znajomi, którzy przylecieli na Hawaje z okazji urodzin swojego kumpla (to był moment jak z amerykańskiego filmu). Zapytaliśmy, czy nie jadą do centrum miasteczka, a kierowca z uśmiechem zaprosił nas do wspólnej jazdy. Zrobiliśmy szybkie zakupy w supermarkecie, a potem chłopak zaproponował nam podwózkę „do domu”. Podczas jazdy opowiadał nam o swoim życiu w Kalifornii, studiach i pasji do motocykli. Cieszył się, że miał okazję nam pomóc, szczególnie w takim miejscu, które przeżyło tyle zła w ostatnim czasie. Podziękowaliśmy i skierowaliśmy się w kierunku naszego lokum.

Najciekawszym spotkaniem tego wyjazdu, była para, którą poznaliśmy na Aeolian Ranch, będącym naszą siedzibą na krótkie dwa dni. Małżeństwo mieszkające na Hawajach od 10 lat. Brytyjczyk Danny poznał swoją żonę, Sofię pochodzącą z Kalifornii, w Tajlandii, gdzie zdecydowali się wyruszyć w podróż spełniając wspólne marzenie o dogłębnym poznaniu ulubionego stanu Elvisa. Stracili rachubę w czasie spędzonym na każdej z wysp. Ich nomadzki styl życia wywołał we mnie zachwyt. Podczas opowiadania im swoich przygód, które przeżyliśmy w Inglewood (LA), Sofia łapała się za głowę. Jej uniesione brwi i otwarte usta były spowodowane złą sławą, którą owiana jest dzielnica. Głównie była zaskoczona, że wróciliśmy bez połamanych kości i z całą zawartością portfela.

Długi pobyt wśród wielopokoleniowych mieszkańców wysp sprawił, że Danny obmyślił intrygujący koncept Wysp Hawajskich jako czakr energii Hawajczyków – żyjącego w nich ducha Aloha. Zwrócił moją uwagę na zachowanie natywnych mieszkańców, widoczny na ich twarzach ból, brak chęci rozmowy i ogólne przygnębienie – powiedział, że wcześniej tak nie było. Ludzie byli radośni, otwarcie zachęcali do dyskusji, jednak tragedia Maui mocno wypłynęła na Hawajczyków. Czakry to centra energetyczne w ciele, które według tradycji hinduistycznej i niektórych systemów medycyny alternatywnej, odpowiadają za różne aspekty naszego fizycznego, emocjonalnego i duchowego zdrowia. Istnieje siedem głównych czakr, które są rozmieszczone wzdłuż kręgosłupa, od podstawy aż do czubka głowy. Każda czakra ma swoje unikalne właściwości i odpowiada za określone funkcje ciała oraz aspekty życia. Technicznie wysp w archipelagu jest osiem, jednak tylko siedem z nich jest zamieszkałych – ósma wyspa Kahoʻolawe jest terenem przeznaczonym wyłącznie do ćwiczeń militarnych. Danny porównał każdą z wysp do poszczególnych czakr:
1. Czakra Podstawy (wyspa Hawaiʻi) – jej lokalizacja to podstawa kręgosłupa, a odpowiada ona za nasz instynkt i bezpieczeństwo oraz energię pochodzącą z ziemi i wulkanów – dlatego będąc na Wielkiej Wyspie czuć moc płynącą od dołu.
2. Czakra Sakralna (wyspa Kauaʻi) – umiejscowiona kilka centymetrów poniżej pępka, a odpowiada za naszą seksualność, emocje i twórczość oraz energię pochodzącą z wody – wyspa słynie ze swoich licznych i okazałych wodospadów.
3. Czakra Splotu Słonecznego (wyspa Oʻahu) – znajduje się nieco powyżej pępka, a odpowiada za naszą ambicję, funkcje mentalne i rozsądek – na wyspie znajduje się stolica stanu Honolulu.
4. Czakra Serca (wyspa Maui) – umiejscowiona na wysokości płuc, a odpowiada za miłość i poświęcenie – według teorii Danny’ego to był jeden z powodów, dla którego Hawajczycy tak mocno odczuli tragedię wyspy jako społeczność – jakby ktoś wyrwał z korzeniami serce mieszkańców.
5. Czakra Gardła (wyspa Lānaʻi) – znajduje się pod kością grdyki, a odpowiada za mowę i ekspresję. Główny cel, jeśli chodzi o amerykańskich turystów, ze względu na liczne kurorty i atrakcje.
6. Czakra Trzeciego Oka (wyspa Molokaʻi) – umiejscowiona nieco nad brwiami, a odpowiada za naszą intuicję i wszelkie percepcje pozazmysłowe oraz odpowiada za energię powietrza – słynie ze swoich majestatycznych klifów.
7. Czakra Korony (wyspa Niʻihau) – znajduje się nad szczytem głowy, a odpowiada za myślenie całościowe i funkcje paranormalne – to wyspa praktycznie niedostępna dla turystów, można się tam dostać jedynie na specjalne zaproszenie.

O ostatniej z wysp dowiedzieliśmy się więcej od kierowcy ubera, który odwoził nas na lotnisko. Miałam wrażenie, że to hipis, przez jego długie włosy, kwiecistą koszulę i swoistą lekkość, z jaką zaczął z nami rozmawiać. Chociaż nosił maseczkę na twarzy, w jego głosie słychać było uśmiech, podkreślony tworzącymi się w kącikach niebieskich oczu zmarszczkami. Był rozmowny, z chęcią opowiedział nam o swoim życiu i pokręconych snach, ale sam był ciekaw jak udał się nasz pobyt. Kierowca mieszkał na Hawajach od urodzenia, jego rodzice przeprowadzili się do Kony w poszukiwaniu swojego miejsca. Zapytaliśmy go, czy odwiedził każdą z siedmiu wysp, a przy odpowiedzi jego glos wyraźnie spochmurniał. Powiedział, że duch Aloha mieszka w jego sercu i nie marzy o niczym innym, jednak odwiedziny na Ni’ihau graniczą z cudem. Na wyspę wstęp mają jedynie rodowici Polinezyjczycy (obowiązuje tutaj prawo krwi), którzy niechętnie zapraszają tam przybyszy odmiennych nacji. Żal ścisnął moje serce, kiedy go słuchałam. Ten mężczyzna był Hawajczykiem, całym sobą przyjął rdzenną kulturę regionu, ale natywna społeczność pozostała dla niego zamknięta.

Informacja o pożarach na Maui wstrząsnęła światem, ale dla mieszkańców Hawajów to było porównywalne do utraty członka rodziny. Żałoba ogarnęła wyspiarzy, co było widoczne gołym okiem. Chociaż będę wspominać ten wyjazd z uśmiechem na twarzy, będzie podszyty żalem. Duch Aloha pozostał żywy, jednak bardzo ucierpiał i potrzebuje czasu, aby się odrodzić – tak jak wyspa potrzebuje czasu, aby na nowo zakwitło na niej życie.

Popioły Aloha:
Hawajskie Dusze po Próbie Ognia

W sierpniu 2023 roku na Hawajach wydarzyła się tragedia, która dotknęła mieszkańców rajskich wysp. 35 km od miejscowości Lahaina rozpoczęły się pożary wywołane długotrwałą suszą i przechodzącym wówczas nad Oceanem Spokojnym huraganem Dora. Ogień nie znał litości, cała wyspa stanęła w płomieniach, przemieniając w perzynę tropikalną wyspę Maui. Spłonęło ponad 2200 budynków pozbawiając rodziny dachów nad głową i źródeł dochodu.

Odwiedzając Wielką Wyspę Hawai’i, która słynie ze swoich wulkanów czułam wśród ludzi ogromny szacunek do bogini wulkanu Pele, która na swoją siedzibę wybrała wulkan Kīlauea, znajdujący się na wyspie dotykającej moich stóp. Ludzie z dumą prezentowali nam nagrania, które wykonywali dzień lub dwa wcześniej podczas aktywnej erupcji. Ogrom jeziora wrzącej lawy zapierał dech w piersi. Fascynował i przerażał jednocześnie. W sposobie jaki Polinezyjczyk wypowiadał się o zachodzących tam zjawiskach czuło się dumę z potęgi natury i energię przyjaciela przyrody emanującą z jego słów. Kiedy zapytałam go o pożary momentalnie spuścił wzrok i prędko zakończył rozmowę. Nie odpowiedział już na rzucone na pożegnanie „Aloha!”. Spotkani w mieście natywni mieszkańcy mieli ponure spojrzenia i zaciśnięte szczęki. Niechętnie rozmawiali i głównie kończyło się na dialogu przy ladzie sklepowej. Chętnymi do rozmowy okazali się imigranci pochodzących ze Stanów Zjednoczonych oraz Wielkiej Brytanii.

Pierwszą osobą, którą poznaliśmy i która poczuła ducha Hawajów, był mężczyzna sprzedający wycieczki w centrum Kony. Eksplorowaliśmy miasto, kiedy naszą uwagę zwróciła reklama „Nawiedzonych” wycieczek, zatrzymaliśmy się na chwilę, a pracownik biura zwrócił na nas uwagę. Zaczęliśmy z nim rozmawiać o czasie, jaki mieliśmy na zwiedzenie tego kawałka nieba. Pierwszą propozycją była oczywiście wyprawa na wulkan, jednak z ograniczonymi środkami i przede wszystkim krótkim czasem, nie kwapiliśmy się do tej opcji. Patrzył nam głęboko w oczy podczas całej rozmowy, ale nie czułam się skrępowana, miałam wrażenie, że nawiązywała się między nami więź. Nagle wyciągnął prywatny telefon z szuflady i z łagodnym uśmiechem powiedział, że już wie co koniecznie musimy zrobić będąc w Konie – popływać z mantami. Manty – tzw. Diabły morskie – są największymi przedstawicielami płaszczek, a także fascynującymi stworzeniami, które nie stanowią zagrożenia dla człowieka. To spokojne i delikatne zwierzęta, które nie przejawiają agresywnych zachowań i nie są drapieżne z natury. Pokazał nam nagrania z własnych wypadów i dumnie zaprezentował swój tatuaż manty na ramieniu. Sprzedał nam bilety, a także pokazał na mapie jak dokładnie dojść do przystani, z której wypływają statki. Dodatkowo zaznaczył na mapie plażę, podkreślając, że koniecznie musimy ją odwiedzić przed wypłynięciem. Powodem były występujące na plaży żółwie morskie, które można oglądać w naturalnym środowisku. Nie zastanawialiśmy się ani chwili dłużej.

Pieszo pokonując autostradę, dotarliśmy do rezerwatu Kaloko-Honokohau National Historical Park, gdzie można podziwiać starą pułapkę rybacką, wykorzystywaną przez pierwotnych mieszkańców wyspy, a także bungalow ze strzechy. Spacer wzdłuż plaży zaowocował spotkaniem wielu przyjaciół ze skorupami, żywiącymi się wodorostami, którymi pokryte były kamienie pod płytką linią wody. Spotkanie z tymi spokojnymi stworzeniami napełniło mnie przekonaniem o słuszności wybrania mant jako „atrakcji wieczoru”. Atrakcja przerodziła się w coś znacznie lepszego.

Po krótkim wypoczynku i medytacji wskoczyliśmy na łódkę, prowadzoną przez sympatycznych zajawkowiczów. Między pasażerami dało się wyczuć pełne oczekiwania napięcie i ogólną ekscytację. Wypływając z zatoki widok umilało nam chylące się ku zachodowi słońce. Niebo pokryło się odcieniami pomarańczu i różu. Dopłynęliśmy do małej zatoki, kiedy słońce ukryło się już za linią horyzontu. Zaopatrzeni w rurki i okulary zanurzyliśmy się w zimną toń. Powierzchnia wody drgała w oczekiwaniu. Nagle z bezkresu czerni pod nami wyłoniła się ogromna, otwarta paszcza, płynąca prosto na nas. Miałam wrażenie, że serce na moment przestało mi bić, aby powrócić do życia w chwili, gdy manta wywinęła zgrabnego fikołka tuż przy nas. Dwanaście majestatycznych stworzeń rozpoczęło taniec pod nami. Jeszcze nigdy wcześniej nie widziałam czegoś tak pięknego. Trudno było oderwać wzrok od pełnych gracji ruchów mant. Każdy zaczepny piruet i machnięcie płetw napełniało mnie spokojem i harmonią płynącą od Duchów Oceanu. Każda z nich miała własną osobowość, którą pokazywała w tańcu – jedne były bardziej nieśmiałe, inne opanowane, a niektóre zawadiackie: jedna z mant wyjątkowo często podpływała bliżej, jakby chciała spłatać nam figla. To było bardzo intensywne doświadczenie. Po wyjściu z wody, czułam się jakby jednocześnie ktoś podpiął do mnie akumulator i zdzielił obuchem – lekko zdezorientowana, ale naładowana pozytywną energią do granic możliwości. Oglądając pozostałych pasażerów, myślałam, że patrzę w krzywe zwierciadło – chociaż wszyscy różniliśmy się od siebie, każdy miał taki sam błogi wyraz twarzy. Duch Aloha ewidentnie udzielił się naszym współtowarzyszom.

Po wyjściu na parking, uświadomiliśmy sobie, że wylądowaliśmy daleko od hostelu, jest noc, a my nie mamy czym zaspokoić rozegranych kiszek. Podbiegliśmy do trójki nastolatków, którzy rozmawiali przy samochodzie – okazało się, że to znajomi, którzy przylecieli na Hawaje z okazji urodzin swojego kumpla (to był moment jak z amerykańskiego filmu). Zapytaliśmy, czy nie jadą do centrum miasteczka, a kierowca z uśmiechem zaprosił nas do wspólnej jazdy. Zrobiliśmy szybkie zakupy w supermarkecie, a potem chłopak zaproponował nam podwózkę „do domu”. Podczas jazdy opowiadał nam o swoim życiu w Kalifornii, studiach i pasji do motocykli. Cieszył się, że miał okazję nam pomóc, szczególnie w takim miejscu, które przeżyło tyle zła w ostatnim czasie. Podziękowaliśmy i skierowaliśmy się w kierunku naszego lokum.

Najciekawszym spotkaniem tego wyjazdu, była para, którą poznaliśmy na Aeolian Ranch, będącym naszą siedzibą na krótkie dwa dni. Małżeństwo mieszkające na Hawajach od 10 lat. Brytyjczyk Danny poznał swoją żonę, Sofię pochodzącą z Kalifornii, w Tajlandii, gdzie zdecydowali się wyruszyć w podróż spełniając wspólne marzenie o dogłębnym poznaniu ulubionego stanu Elvisa. Stracili rachubę w czasie spędzonym na każdej z wysp. Ich nomadzki styl życia wywołał we mnie zachwyt. Podczas opowiadania im swoich przygód, które przeżyliśmy w Inglewood (LA), Sofia łapała się za głowę. Jej uniesione brwi i otwarte usta były spowodowane złą sławą, którą owiana jest dzielnica. Głównie była zaskoczona, że wróciliśmy bez połamanych kości i z całą zawartością portfela.

Długi pobyt wśród wielopokoleniowych mieszkańców wysp sprawił, że Danny obmyślił intrygujący koncept Wysp Hawajskich jako czakr energii Hawajczyków – żyjącego w nich ducha Aloha. Zwrócił moją uwagę na zachowanie natywnych mieszkańców, widoczny na ich twarzach ból, brak chęci rozmowy i ogólne przygnębienie – powiedział, że wcześniej tak nie było. Ludzie byli radośni, otwarcie zachęcali do dyskusji, jednak tragedia Maui mocno wypłynęła na Hawajczyków. Czakry to centra energetyczne w ciele, które według tradycji hinduistycznej i niektórych systemów medycyny alternatywnej, odpowiadają za różne aspekty naszego fizycznego, emocjonalnego i duchowego zdrowia. Istnieje siedem głównych czakr, które są rozmieszczone wzdłuż kręgosłupa, od podstawy aż do czubka głowy. Każda czakra ma swoje unikalne właściwości i odpowiada za określone funkcje ciała oraz aspekty życia. Technicznie wysp w archipelagu jest osiem, jednak tylko siedem z nich jest zamieszkałych – ósma wyspa Kahoʻolawe jest terenem przeznaczonym wyłącznie do ćwiczeń militarnych. Danny porównał każdą z wysp do poszczególnych czakr:
1. Czakra Podstawy (wyspa Hawaiʻi) – jej lokalizacja to podstawa kręgosłupa, a odpowiada ona za nasz instynkt i bezpieczeństwo oraz energię pochodzącą z ziemi i wulkanów – dlatego będąc na Wielkiej Wyspie czuć moc płynącą od dołu.
2. Czakra Sakralna (wyspa Kauaʻi) – umiejscowiona kilka centymetrów poniżej pępka, a odpowiada za naszą seksualność, emocje i twórczość oraz energię pochodzącą z wody – wyspa słynie ze swoich licznych i okazałych wodospadów.
3. Czakra Splotu Słonecznego (wyspa Oʻahu) – znajduje się nieco powyżej pępka, a odpowiada za naszą ambicję, funkcje mentalne i rozsądek – na wyspie znajduje się stolica stanu Honolulu.
4. Czakra Serca (wyspa Maui) – umiejscowiona na wysokości płuc, a odpowiada za miłość i poświęcenie – według teorii Danny’ego to był jeden z powodów, dla którego Hawajczycy tak mocno odczuli tragedię wyspy jako społeczność – jakby ktoś wyrwał z korzeniami serce mieszkańców.
5. Czakra Gardła (wyspa Lānaʻi) – znajduje się pod kością grdyki, a odpowiada za mowę i ekspresję. Główny cel, jeśli chodzi o amerykańskich turystów, ze względu na liczne kurorty i atrakcje.
6. Czakra Trzeciego Oka (wyspa Molokaʻi) – umiejscowiona nieco nad brwiami, a odpowiada za naszą intuicję i wszelkie percepcje pozazmysłowe oraz odpowiada za energię powietrza – słynie ze swoich majestatycznych klifów.
7. Czakra Korony (wyspa Niʻihau) – znajduje się nad szczytem głowy, a odpowiada za myślenie całościowe i funkcje paranormalne – to wyspa praktycznie niedostępna dla turystów, można się tam dostać jedynie na specjalne zaproszenie.

O ostatniej z wysp dowiedzieliśmy się więcej od kierowcy ubera, który odwoził nas na lotnisko. Miałam wrażenie, że to hipis, przez jego długie włosy, kwiecistą koszulę i swoistą lekkość, z jaką zaczął z nami rozmawiać. Chociaż nosił maseczkę na twarzy, w jego głosie słychać było uśmiech, podkreślony tworzącymi się w kącikach niebieskich oczu zmarszczkami. Był rozmowny, z chęcią opowiedział nam o swoim życiu i pokręconych snach, ale sam był ciekaw jak udał się nasz pobyt. Kierowca mieszkał na Hawajach od urodzenia, jego rodzice przeprowadzili się do Kony w poszukiwaniu swojego miejsca. Zapytaliśmy go, czy odwiedził każdą z siedmiu wysp, a przy odpowiedzi jego glos wyraźnie spochmurniał. Powiedział, że duch Aloha mieszka w jego sercu i nie marzy o niczym innym, jednak odwiedziny na Ni’ihau graniczą z cudem. Na wyspę wstęp mają jedynie rodowici Polinezyjczycy (obowiązuje tutaj prawo krwi), którzy niechętnie zapraszają tam przybyszy odmiennych nacji. Żal ścisnął moje serce, kiedy go słuchałam. Ten mężczyzna był Hawajczykiem, całym sobą przyjął rdzenną kulturę regionu, ale natywna społeczność pozostała dla niego zamknięta.

Informacja o pożarach na Maui wstrząsnęła światem, ale dla mieszkańców Hawajów to było porównywalne do utraty członka rodziny. Żałoba ogarnęła wyspiarzy, co było widoczne gołym okiem. Chociaż będę wspominać ten wyjazd z uśmiechem na twarzy, będzie podszyty żalem. Duch Aloha pozostał żywy, jednak bardzo ucierpiał i potrzebuje czasu, aby się odrodzić – tak jak wyspa potrzebuje czasu, aby na nowo zakwitło na niej życie.

Popioły Aloha:
Hawajskie Dusze po Próbie Ognia

W sierpniu 2023 roku na Hawajach wydarzyła się tragedia, która dotknęła mieszkańców rajskich wysp. 35 km od miejscowości Lahaina rozpoczęły się pożary wywołane długotrwałą suszą i przechodzącym wówczas nad Oceanem Spokojnym huraganem Dora. Ogień nie znał litości, cała wyspa stanęła w płomieniach, przemieniając w perzynę tropikalną wyspę Maui. Spłonęło ponad 2200 budynków pozbawiając rodziny dachów nad głową i źródeł dochodu.

Odwiedzając Wielką Wyspę Hawai’i, która słynie ze swoich wulkanów czułam wśród ludzi ogromny szacunek do bogini wulkanu Pele, która na swoją siedzibę wybrała wulkan Kīlauea, znajdujący się na wyspie dotykającej moich stóp. Ludzie z dumą prezentowali nam nagrania, które wykonywali dzień lub dwa wcześniej podczas aktywnej erupcji. Ogrom jeziora wrzącej lawy zapierał dech w piersi. Fascynował i przerażał jednocześnie. W sposobie jaki Polinezyjczyk wypowiadał się o zachodzących tam zjawiskach czuło się dumę z potęgi natury i energię przyjaciela przyrody emanującą z jego słów. Kiedy zapytałam go o pożary momentalnie spuścił wzrok i prędko zakończył rozmowę. Nie odpowiedział już na rzucone na pożegnanie „Aloha!”. Spotkani w mieście natywni mieszkańcy mieli ponure spojrzenia i zaciśnięte szczęki. Niechętnie rozmawiali i głównie kończyło się na dialogu przy ladzie sklepowej. Chętnymi do rozmowy okazali się imigranci pochodzących ze Stanów Zjednoczonych oraz Wielkiej Brytanii.

Pierwszą osobą, którą poznaliśmy i która poczuła ducha Hawajów, był mężczyzna sprzedający wycieczki w centrum Kony. Eksplorowaliśmy miasto, kiedy naszą uwagę zwróciła reklama „Nawiedzonych” wycieczek, zatrzymaliśmy się na chwilę, a pracownik biura zwrócił na nas uwagę. Zaczęliśmy z nim rozmawiać o czasie, jaki mieliśmy na zwiedzenie tego kawałka nieba. Pierwszą propozycją była oczywiście wyprawa na wulkan, jednak z ograniczonymi środkami i przede wszystkim krótkim czasem, nie kwapiliśmy się do tej opcji. Patrzył nam głęboko w oczy podczas całej rozmowy, ale nie czułam się skrępowana, miałam wrażenie, że nawiązywała się między nami więź. Nagle wyciągnął prywatny telefon z szuflady i z łagodnym uśmiechem powiedział, że już wie co koniecznie musimy zrobić będąc w Konie – popływać z mantami. Manty – tzw. Diabły morskie – są największymi przedstawicielami płaszczek, a także fascynującymi stworzeniami, które nie stanowią zagrożenia dla człowieka. To spokojne i delikatne zwierzęta, które nie przejawiają agresywnych zachowań i nie są drapieżne z natury. Pokazał nam nagrania z własnych wypadów i dumnie zaprezentował swój tatuaż manty na ramieniu. Sprzedał nam bilety, a także pokazał na mapie jak dokładnie dojść do przystani, z której wypływają statki. Dodatkowo zaznaczył na mapie plażę, podkreślając, że koniecznie musimy ją odwiedzić przed wypłynięciem. Powodem były występujące na plaży żółwie morskie, które można oglądać w naturalnym środowisku. Nie zastanawialiśmy się ani chwili dłużej.

Pieszo pokonując autostradę, dotarliśmy do rezerwatu Kaloko-Honokohau National Historical Park, gdzie można podziwiać starą pułapkę rybacką, wykorzystywaną przez pierwotnych mieszkańców wyspy, a także bungalow ze strzechy. Spacer wzdłuż plaży zaowocował spotkaniem wielu przyjaciół ze skorupami, żywiącymi się wodorostami, którymi pokryte były kamienie pod płytką linią wody. Spotkanie z tymi spokojnymi stworzeniami napełniło mnie przekonaniem o słuszności wybrania mant jako „atrakcji wieczoru”. Atrakcja przerodziła się w coś znacznie lepszego.

Po krótkim wypoczynku i medytacji wskoczyliśmy na łódkę, prowadzoną przez sympatycznych zajawkowiczów. Między pasażerami dało się wyczuć pełne oczekiwania napięcie i ogólną ekscytację. Wypływając z zatoki widok umilało nam chylące się ku zachodowi słońce. Niebo pokryło się odcieniami pomarańczu i różu. Dopłynęliśmy do małej zatoki, kiedy słońce ukryło się już za linią horyzontu. Zaopatrzeni w rurki i okulary zanurzyliśmy się w zimną toń. Powierzchnia wody drgała w oczekiwaniu. Nagle z bezkresu czerni pod nami wyłoniła się ogromna, otwarta paszcza, płynąca prosto na nas. Miałam wrażenie, że serce na moment przestało mi bić, aby powrócić do życia w chwili, gdy manta wywinęła zgrabnego fikołka tuż przy nas. Dwanaście majestatycznych stworzeń rozpoczęło taniec pod nami. Jeszcze nigdy wcześniej nie widziałam czegoś tak pięknego. Trudno było oderwać wzrok od pełnych gracji ruchów mant. Każdy zaczepny piruet i machnięcie płetw napełniało mnie spokojem i harmonią płynącą od Duchów Oceanu. Każda z nich miała własną osobowość, którą pokazywała w tańcu – jedne były bardziej nieśmiałe, inne opanowane, a niektóre zawadiackie: jedna z mant wyjątkowo często podpływała bliżej, jakby chciała spłatać nam figla. To było bardzo intensywne doświadczenie. Po wyjściu z wody, czułam się jakby jednocześnie ktoś podpiął do mnie akumulator i zdzielił obuchem – lekko zdezorientowana, ale naładowana pozytywną energią do granic możliwości. Oglądając pozostałych pasażerów, myślałam, że patrzę w krzywe zwierciadło – chociaż wszyscy różniliśmy się od siebie, każdy miał taki sam błogi wyraz twarzy. Duch Aloha ewidentnie udzielił się naszym współtowarzyszom.

Po wyjściu na parking, uświadomiliśmy sobie, że wylądowaliśmy daleko od hostelu, jest noc, a my nie mamy czym zaspokoić rozegranych kiszek. Podbiegliśmy do trójki nastolatków, którzy rozmawiali przy samochodzie – okazało się, że to znajomi, którzy przylecieli na Hawaje z okazji urodzin swojego kumpla (to był moment jak z amerykańskiego filmu). Zapytaliśmy, czy nie jadą do centrum miasteczka, a kierowca z uśmiechem zaprosił nas do wspólnej jazdy. Zrobiliśmy szybkie zakupy w supermarkecie, a potem chłopak zaproponował nam podwózkę „do domu”. Podczas jazdy opowiadał nam o swoim życiu w Kalifornii, studiach i pasji do motocykli. Cieszył się, że miał okazję nam pomóc, szczególnie w takim miejscu, które przeżyło tyle zła w ostatnim czasie. Podziękowaliśmy i skierowaliśmy się w kierunku naszego lokum.

Najciekawszym spotkaniem tego wyjazdu, była para, którą poznaliśmy na Aeolian Ranch, będącym naszą siedzibą na krótkie dwa dni. Małżeństwo mieszkające na Hawajach od 10 lat. Brytyjczyk Danny poznał swoją żonę, Sofię pochodzącą z Kalifornii, w Tajlandii, gdzie zdecydowali się wyruszyć w podróż spełniając wspólne marzenie o dogłębnym poznaniu ulubionego stanu Elvisa. Stracili rachubę w czasie spędzonym na każdej z wysp. Ich nomadzki styl życia wywołał we mnie zachwyt. Podczas opowiadania im swoich przygód, które przeżyliśmy w Inglewood (LA), Sofia łapała się za głowę. Jej uniesione brwi i otwarte usta były spowodowane złą sławą, którą owiana jest dzielnica. Głównie była zaskoczona, że wróciliśmy bez połamanych kości i z całą zawartością portfela.

Długi pobyt wśród wielopokoleniowych mieszkańców wysp sprawił, że Danny obmyślił intrygujący koncept Wysp Hawajskich jako czakr energii Hawajczyków – żyjącego w nich ducha Aloha. Zwrócił moją uwagę na zachowanie natywnych mieszkańców, widoczny na ich twarzach ból, brak chęci rozmowy i ogólne przygnębienie – powiedział, że wcześniej tak nie było. Ludzie byli radośni, otwarcie zachęcali do dyskusji, jednak tragedia Maui mocno wypłynęła na Hawajczyków. Czakry to centra energetyczne w ciele, które według tradycji hinduistycznej i niektórych systemów medycyny alternatywnej, odpowiadają za różne aspekty naszego fizycznego, emocjonalnego i duchowego zdrowia. Istnieje siedem głównych czakr, które są rozmieszczone wzdłuż kręgosłupa, od podstawy aż do czubka głowy. Każda czakra ma swoje unikalne właściwości i odpowiada za określone funkcje ciała oraz aspekty życia. Technicznie wysp w archipelagu jest osiem, jednak tylko siedem z nich jest zamieszkałych – ósma wyspa Kahoʻolawe jest terenem przeznaczonym wyłącznie do ćwiczeń militarnych. Danny porównał każdą z wysp do poszczególnych czakr:
1. Czakra Podstawy (wyspa Hawaiʻi) – jej lokalizacja to podstawa kręgosłupa, a odpowiada ona za nasz instynkt i bezpieczeństwo oraz energię pochodzącą z ziemi i wulkanów – dlatego będąc na Wielkiej Wyspie czuć moc płynącą od dołu.
2. Czakra Sakralna (wyspa Kauaʻi) – umiejscowiona kilka centymetrów poniżej pępka, a odpowiada za naszą seksualność, emocje i twórczość oraz energię pochodzącą z wody – wyspa słynie ze swoich licznych i okazałych wodospadów.
3. Czakra Splotu Słonecznego (wyspa Oʻahu) – znajduje się nieco powyżej pępka, a odpowiada za naszą ambicję, funkcje mentalne i rozsądek – na wyspie znajduje się stolica stanu Honolulu.
4. Czakra Serca (wyspa Maui) – umiejscowiona na wysokości płuc, a odpowiada za miłość i poświęcenie – według teorii Danny’ego to był jeden z powodów, dla którego Hawajczycy tak mocno odczuli tragedię wyspy jako społeczność – jakby ktoś wyrwał z korzeniami serce mieszkańców.
5. Czakra Gardła (wyspa Lānaʻi) – znajduje się pod kością grdyki, a odpowiada za mowę i ekspresję. Główny cel, jeśli chodzi o amerykańskich turystów, ze względu na liczne kurorty i atrakcje.
6. Czakra Trzeciego Oka (wyspa Molokaʻi) – umiejscowiona nieco nad brwiami, a odpowiada za naszą intuicję i wszelkie percepcje pozazmysłowe oraz odpowiada za energię powietrza – słynie ze swoich majestatycznych klifów.
7. Czakra Korony (wyspa Niʻihau) – znajduje się nad szczytem głowy, a odpowiada za myślenie całościowe i funkcje paranormalne – to wyspa praktycznie niedostępna dla turystów, można się tam dostać jedynie na specjalne zaproszenie.

O ostatniej z wysp dowiedzieliśmy się więcej od kierowcy ubera, który odwoził nas na lotnisko. Miałam wrażenie, że to hipis, przez jego długie włosy, kwiecistą koszulę i swoistą lekkość, z jaką zaczął z nami rozmawiać. Chociaż nosił maseczkę na twarzy, w jego głosie słychać było uśmiech, podkreślony tworzącymi się w kącikach niebieskich oczu zmarszczkami. Był rozmowny, z chęcią opowiedział nam o swoim życiu i pokręconych snach, ale sam był ciekaw jak udał się nasz pobyt. Kierowca mieszkał na Hawajach od urodzenia, jego rodzice przeprowadzili się do Kony w poszukiwaniu swojego miejsca. Zapytaliśmy go, czy odwiedził każdą z siedmiu wysp, a przy odpowiedzi jego glos wyraźnie spochmurniał. Powiedział, że duch Aloha mieszka w jego sercu i nie marzy o niczym innym, jednak odwiedziny na Ni’ihau graniczą z cudem. Na wyspę wstęp mają jedynie rodowici Polinezyjczycy (obowiązuje tutaj prawo krwi), którzy niechętnie zapraszają tam przybyszy odmiennych nacji. Żal ścisnął moje serce, kiedy go słuchałam. Ten mężczyzna był Hawajczykiem, całym sobą przyjął rdzenną kulturę regionu, ale natywna społeczność pozostała dla niego zamknięta.

Informacja o pożarach na Maui wstrząsnęła światem, ale dla mieszkańców Hawajów to było porównywalne do utraty członka rodziny. Żałoba ogarnęła wyspiarzy, co było widoczne gołym okiem. Chociaż będę wspominać ten wyjazd z uśmiechem na twarzy, będzie podszyty żalem. Duch Aloha pozostał żywy, jednak bardzo ucierpiał i potrzebuje czasu, aby się odrodzić – tak jak wyspa potrzebuje czasu, aby na nowo zakwitło na niej życie.

Popioły Aloha:
Hawajskie Dusze po Próbie Ognia

W sierpniu 2023 roku na Hawajach wydarzyła się tragedia, która dotknęła mieszkańców rajskich wysp. 35 km od miejscowości Lahaina rozpoczęły się pożary wywołane długotrwałą suszą i przechodzącym wówczas nad Oceanem Spokojnym huraganem Dora. Ogień nie znał litości, cała wyspa stanęła w płomieniach, przemieniając w perzynę tropikalną wyspę Maui. Spłonęło ponad 2200 budynków pozbawiając rodziny dachów nad głową i źródeł dochodu.

Odwiedzając Wielką Wyspę Hawai’i, która słynie ze swoich wulkanów czułam wśród ludzi ogromny szacunek do bogini wulkanu Pele, która na swoją siedzibę wybrała wulkan Kīlauea, znajdujący się na wyspie dotykającej moich stóp. Ludzie z dumą prezentowali nam nagrania, które wykonywali dzień lub dwa wcześniej podczas aktywnej erupcji. Ogrom jeziora wrzącej lawy zapierał dech w piersi. Fascynował i przerażał jednocześnie. W sposobie jaki Polinezyjczyk wypowiadał się o zachodzących tam zjawiskach czuło się dumę z potęgi natury i energię przyjaciela przyrody emanującą z jego słów. Kiedy zapytałam go o pożary momentalnie spuścił wzrok i prędko zakończył rozmowę. Nie odpowiedział już na rzucone na pożegnanie „Aloha!”. Spotkani w mieście natywni mieszkańcy mieli ponure spojrzenia i zaciśnięte szczęki. Niechętnie rozmawiali i głównie kończyło się na dialogu przy ladzie sklepowej. Chętnymi do rozmowy okazali się imigranci pochodzących ze Stanów Zjednoczonych oraz Wielkiej Brytanii.

Pierwszą osobą, którą poznaliśmy i która poczuła ducha Hawajów, był mężczyzna sprzedający wycieczki w centrum Kony. Eksplorowaliśmy miasto, kiedy naszą uwagę zwróciła reklama „Nawiedzonych” wycieczek, zatrzymaliśmy się na chwilę, a pracownik biura zwrócił na nas uwagę. Zaczęliśmy z nim rozmawiać o czasie, jaki mieliśmy na zwiedzenie tego kawałka nieba. Pierwszą propozycją była oczywiście wyprawa na wulkan, jednak z ograniczonymi środkami i przede wszystkim krótkim czasem, nie kwapiliśmy się do tej opcji. Patrzył nam głęboko w oczy podczas całej rozmowy, ale nie czułam się skrępowana, miałam wrażenie, że nawiązywała się między nami więź. Nagle wyciągnął prywatny telefon z szuflady i z łagodnym uśmiechem powiedział, że już wie co koniecznie musimy zrobić będąc w Konie – popływać z mantami. Manty – tzw. Diabły morskie – są największymi przedstawicielami płaszczek, a także fascynującymi stworzeniami, które nie stanowią zagrożenia dla człowieka. To spokojne i delikatne zwierzęta, które nie przejawiają agresywnych zachowań i nie są drapieżne z natury. Pokazał nam nagrania z własnych wypadów i dumnie zaprezentował swój tatuaż manty na ramieniu. Sprzedał nam bilety, a także pokazał na mapie jak dokładnie dojść do przystani, z której wypływają statki. Dodatkowo zaznaczył na mapie plażę, podkreślając, że koniecznie musimy ją odwiedzić przed wypłynięciem. Powodem były występujące na plaży żółwie morskie, które można oglądać w naturalnym środowisku. Nie zastanawialiśmy się ani chwili dłużej.

Pieszo pokonując autostradę, dotarliśmy do rezerwatu Kaloko-Honokohau National Historical Park, gdzie można podziwiać starą pułapkę rybacką, wykorzystywaną przez pierwotnych mieszkańców wyspy, a także bungalow ze strzechy. Spacer wzdłuż plaży zaowocował spotkaniem wielu przyjaciół ze skorupami, żywiącymi się wodorostami, którymi pokryte były kamienie pod płytką linią wody. Spotkanie z tymi spokojnymi stworzeniami napełniło mnie przekonaniem o słuszności wybrania mant jako „atrakcji wieczoru”. Atrakcja przerodziła się w coś znacznie lepszego.

Po krótkim wypoczynku i medytacji wskoczyliśmy na łódkę, prowadzoną przez sympatycznych zajawkowiczów. Między pasażerami dało się wyczuć pełne oczekiwania napięcie i ogólną ekscytację. Wypływając z zatoki widok umilało nam chylące się ku zachodowi słońce. Niebo pokryło się odcieniami pomarańczu i różu. Dopłynęliśmy do małej zatoki, kiedy słońce ukryło się już za linią horyzontu. Zaopatrzeni w rurki i okulary zanurzyliśmy się w zimną toń. Powierzchnia wody drgała w oczekiwaniu. Nagle z bezkresu czerni pod nami wyłoniła się ogromna, otwarta paszcza, płynąca prosto na nas. Miałam wrażenie, że serce na moment przestało mi bić, aby powrócić do życia w chwili, gdy manta wywinęła zgrabnego fikołka tuż przy nas. Dwanaście majestatycznych stworzeń rozpoczęło taniec pod nami. Jeszcze nigdy wcześniej nie widziałam czegoś tak pięknego. Trudno było oderwać wzrok od pełnych gracji ruchów mant. Każdy zaczepny piruet i machnięcie płetw napełniało mnie spokojem i harmonią płynącą od Duchów Oceanu. Każda z nich miała własną osobowość, którą pokazywała w tańcu – jedne były bardziej nieśmiałe, inne opanowane, a niektóre zawadiackie: jedna z mant wyjątkowo często podpływała bliżej, jakby chciała spłatać nam figla. To było bardzo intensywne doświadczenie. Po wyjściu z wody, czułam się jakby jednocześnie ktoś podpiął do mnie akumulator i zdzielił obuchem – lekko zdezorientowana, ale naładowana pozytywną energią do granic możliwości. Oglądając pozostałych pasażerów, myślałam, że patrzę w krzywe zwierciadło – chociaż wszyscy różniliśmy się od siebie, każdy miał taki sam błogi wyraz twarzy. Duch Aloha ewidentnie udzielił się naszym współtowarzyszom.

Po wyjściu na parking, uświadomiliśmy sobie, że wylądowaliśmy daleko od hostelu, jest noc, a my nie mamy czym zaspokoić rozegranych kiszek. Podbiegliśmy do trójki nastolatków, którzy rozmawiali przy samochodzie – okazało się, że to znajomi, którzy przylecieli na Hawaje z okazji urodzin swojego kumpla (to był moment jak z amerykańskiego filmu). Zapytaliśmy, czy nie jadą do centrum miasteczka, a kierowca z uśmiechem zaprosił nas do wspólnej jazdy. Zrobiliśmy szybkie zakupy w supermarkecie, a potem chłopak zaproponował nam podwózkę „do domu”. Podczas jazdy opowiadał nam o swoim życiu w Kalifornii, studiach i pasji do motocykli. Cieszył się, że miał okazję nam pomóc, szczególnie w takim miejscu, które przeżyło tyle zła w ostatnim czasie. Podziękowaliśmy i skierowaliśmy się w kierunku naszego lokum.

Najciekawszym spotkaniem tego wyjazdu, była para, którą poznaliśmy na Aeolian Ranch, będącym naszą siedzibą na krótkie dwa dni. Małżeństwo mieszkające na Hawajach od 10 lat. Brytyjczyk Danny poznał swoją żonę, Sofię pochodzącą z Kalifornii, w Tajlandii, gdzie zdecydowali się wyruszyć w podróż spełniając wspólne marzenie o dogłębnym poznaniu ulubionego stanu Elvisa. Stracili rachubę w czasie spędzonym na każdej z wysp. Ich nomadzki styl życia wywołał we mnie zachwyt. Podczas opowiadania im swoich przygód, które przeżyliśmy w Inglewood (LA), Sofia łapała się za głowę. Jej uniesione brwi i otwarte usta były spowodowane złą sławą, którą owiana jest dzielnica. Głównie była zaskoczona, że wróciliśmy bez połamanych kości i z całą zawartością portfela.

Długi pobyt wśród wielopokoleniowych mieszkańców wysp sprawił, że Danny obmyślił intrygujący koncept Wysp Hawajskich jako czakr energii Hawajczyków – żyjącego w nich ducha Aloha. Zwrócił moją uwagę na zachowanie natywnych mieszkańców, widoczny na ich twarzach ból, brak chęci rozmowy i ogólne przygnębienie – powiedział, że wcześniej tak nie było. Ludzie byli radośni, otwarcie zachęcali do dyskusji, jednak tragedia Maui mocno wypłynęła na Hawajczyków. Czakry to centra energetyczne w ciele, które według tradycji hinduistycznej i niektórych systemów medycyny alternatywnej, odpowiadają za różne aspekty naszego fizycznego, emocjonalnego i duchowego zdrowia. Istnieje siedem głównych czakr, które są rozmieszczone wzdłuż kręgosłupa, od podstawy aż do czubka głowy. Każda czakra ma swoje unikalne właściwości i odpowiada za określone funkcje ciała oraz aspekty życia. Technicznie wysp w archipelagu jest osiem, jednak tylko siedem z nich jest zamieszkałych – ósma wyspa Kahoʻolawe jest terenem przeznaczonym wyłącznie do ćwiczeń militarnych. Danny porównał każdą z wysp do poszczególnych czakr:
1. Czakra Podstawy (wyspa Hawaiʻi) – jej lokalizacja to podstawa kręgosłupa, a odpowiada ona za nasz instynkt i bezpieczeństwo oraz energię pochodzącą z ziemi i wulkanów – dlatego będąc na Wielkiej Wyspie czuć moc płynącą od dołu.
2. Czakra Sakralna (wyspa Kauaʻi) – umiejscowiona kilka centymetrów poniżej pępka, a odpowiada za naszą seksualność, emocje i twórczość oraz energię pochodzącą z wody – wyspa słynie ze swoich licznych i okazałych wodospadów.
3. Czakra Splotu Słonecznego (wyspa Oʻahu) – znajduje się nieco powyżej pępka, a odpowiada za naszą ambicję, funkcje mentalne i rozsądek – na wyspie znajduje się stolica stanu Honolulu.
4. Czakra Serca (wyspa Maui) – umiejscowiona na wysokości płuc, a odpowiada za miłość i poświęcenie – według teorii Danny’ego to był jeden z powodów, dla którego Hawajczycy tak mocno odczuli tragedię wyspy jako społeczność – jakby ktoś wyrwał z korzeniami serce mieszkańców.
5. Czakra Gardła (wyspa Lānaʻi) – znajduje się pod kością grdyki, a odpowiada za mowę i ekspresję. Główny cel, jeśli chodzi o amerykańskich turystów, ze względu na liczne kurorty i atrakcje.
6. Czakra Trzeciego Oka (wyspa Molokaʻi) – umiejscowiona nieco nad brwiami, a odpowiada za naszą intuicję i wszelkie percepcje pozazmysłowe oraz odpowiada za energię powietrza – słynie ze swoich majestatycznych klifów.
7. Czakra Korony (wyspa Niʻihau) – znajduje się nad szczytem głowy, a odpowiada za myślenie całościowe i funkcje paranormalne – to wyspa praktycznie niedostępna dla turystów, można się tam dostać jedynie na specjalne zaproszenie.

O ostatniej z wysp dowiedzieliśmy się więcej od kierowcy ubera, który odwoził nas na lotnisko. Miałam wrażenie, że to hipis, przez jego długie włosy, kwiecistą koszulę i swoistą lekkość, z jaką zaczął z nami rozmawiać. Chociaż nosił maseczkę na twarzy, w jego głosie słychać było uśmiech, podkreślony tworzącymi się w kącikach niebieskich oczu zmarszczkami. Był rozmowny, z chęcią opowiedział nam o swoim życiu i pokręconych snach, ale sam był ciekaw jak udał się nasz pobyt. Kierowca mieszkał na Hawajach od urodzenia, jego rodzice przeprowadzili się do Kony w poszukiwaniu swojego miejsca. Zapytaliśmy go, czy odwiedził każdą z siedmiu wysp, a przy odpowiedzi jego glos wyraźnie spochmurniał. Powiedział, że duch Aloha mieszka w jego sercu i nie marzy o niczym innym, jednak odwiedziny na Ni’ihau graniczą z cudem. Na wyspę wstęp mają jedynie rodowici Polinezyjczycy (obowiązuje tutaj prawo krwi), którzy niechętnie zapraszają tam przybyszy odmiennych nacji. Żal ścisnął moje serce, kiedy go słuchałam. Ten mężczyzna był Hawajczykiem, całym sobą przyjął rdzenną kulturę regionu, ale natywna społeczność pozostała dla niego zamknięta.

Informacja o pożarach na Maui wstrząsnęła światem, ale dla mieszkańców Hawajów to było porównywalne do utraty członka rodziny. Żałoba ogarnęła wyspiarzy, co było widoczne gołym okiem. Chociaż będę wspominać ten wyjazd z uśmiechem na twarzy, będzie podszyty żalem. Duch Aloha pozostał żywy, jednak bardzo ucierpiał i potrzebuje czasu, aby się odrodzić – tak jak wyspa potrzebuje czasu, aby na nowo zakwitło na niej życie.

Popioły Aloha:
Hawajskie Dusze po Próbie Ognia

W sierpniu 2023 roku na Hawajach wydarzyła się tragedia, która dotknęła mieszkańców rajskich wysp. 35 km od miejscowości Lahaina rozpoczęły się pożary wywołane długotrwałą suszą i przechodzącym wówczas nad Oceanem Spokojnym huraganem Dora. Ogień nie znał litości, cała wyspa stanęła w płomieniach, przemieniając w perzynę tropikalną wyspę Maui. Spłonęło ponad 2200 budynków pozbawiając rodziny dachów nad głową i źródeł dochodu.

Odwiedzając Wielką Wyspę Hawai’i, która słynie ze swoich wulkanów czułam wśród ludzi ogromny szacunek do bogini wulkanu Pele, która na swoją siedzibę wybrała wulkan Kīlauea, znajdujący się na wyspie dotykającej moich stóp. Ludzie z dumą prezentowali nam nagrania, które wykonywali dzień lub dwa wcześniej podczas aktywnej erupcji. Ogrom jeziora wrzącej lawy zapierał dech w piersi. Fascynował i przerażał jednocześnie. W sposobie jaki Polinezyjczyk wypowiadał się o zachodzących tam zjawiskach czuło się dumę z potęgi natury i energię przyjaciela przyrody emanującą z jego słów. Kiedy zapytałam go o pożary momentalnie spuścił wzrok i prędko zakończył rozmowę. Nie odpowiedział już na rzucone na pożegnanie „Aloha!”. Spotkani w mieście natywni mieszkańcy mieli ponure spojrzenia i zaciśnięte szczęki. Niechętnie rozmawiali i głównie kończyło się na dialogu przy ladzie sklepowej. Chętnymi do rozmowy okazali się imigranci pochodzących ze Stanów Zjednoczonych oraz Wielkiej Brytanii.

Pierwszą osobą, którą poznaliśmy i która poczuła ducha Hawajów, był mężczyzna sprzedający wycieczki w centrum Kony. Eksplorowaliśmy miasto, kiedy naszą uwagę zwróciła reklama „Nawiedzonych” wycieczek, zatrzymaliśmy się na chwilę, a pracownik biura zwrócił na nas uwagę. Zaczęliśmy z nim rozmawiać o czasie, jaki mieliśmy na zwiedzenie tego kawałka nieba. Pierwszą propozycją była oczywiście wyprawa na wulkan, jednak z ograniczonymi środkami i przede wszystkim krótkim czasem, nie kwapiliśmy się do tej opcji. Patrzył nam głęboko w oczy podczas całej rozmowy, ale nie czułam się skrępowana, miałam wrażenie, że nawiązywała się między nami więź. Nagle wyciągnął prywatny telefon z szuflady i z łagodnym uśmiechem powiedział, że już wie co koniecznie musimy zrobić będąc w Konie – popływać z mantami. Manty – tzw. Diabły morskie – są największymi przedstawicielami płaszczek, a także fascynującymi stworzeniami, które nie stanowią zagrożenia dla człowieka. To spokojne i delikatne zwierzęta, które nie przejawiają agresywnych zachowań i nie są drapieżne z natury. Pokazał nam nagrania z własnych wypadów i dumnie zaprezentował swój tatuaż manty na ramieniu. Sprzedał nam bilety, a także pokazał na mapie jak dokładnie dojść do przystani, z której wypływają statki. Dodatkowo zaznaczył na mapie plażę, podkreślając, że koniecznie musimy ją odwiedzić przed wypłynięciem. Powodem były występujące na plaży żółwie morskie, które można oglądać w naturalnym środowisku. Nie zastanawialiśmy się ani chwili dłużej.

Pieszo pokonując autostradę, dotarliśmy do rezerwatu Kaloko-Honokohau National Historical Park, gdzie można podziwiać starą pułapkę rybacką, wykorzystywaną przez pierwotnych mieszkańców wyspy, a także bungalow ze strzechy. Spacer wzdłuż plaży zaowocował spotkaniem wielu przyjaciół ze skorupami, żywiącymi się wodorostami, którymi pokryte były kamienie pod płytką linią wody. Spotkanie z tymi spokojnymi stworzeniami napełniło mnie przekonaniem o słuszności wybrania mant jako „atrakcji wieczoru”. Atrakcja przerodziła się w coś znacznie lepszego.

Po krótkim wypoczynku i medytacji wskoczyliśmy na łódkę, prowadzoną przez sympatycznych zajawkowiczów. Między pasażerami dało się wyczuć pełne oczekiwania napięcie i ogólną ekscytację. Wypływając z zatoki widok umilało nam chylące się ku zachodowi słońce. Niebo pokryło się odcieniami pomarańczu i różu. Dopłynęliśmy do małej zatoki, kiedy słońce ukryło się już za linią horyzontu. Zaopatrzeni w rurki i okulary zanurzyliśmy się w zimną toń. Powierzchnia wody drgała w oczekiwaniu. Nagle z bezkresu czerni pod nami wyłoniła się ogromna, otwarta paszcza, płynąca prosto na nas. Miałam wrażenie, że serce na moment przestało mi bić, aby powrócić do życia w chwili, gdy manta wywinęła zgrabnego fikołka tuż przy nas. Dwanaście majestatycznych stworzeń rozpoczęło taniec pod nami. Jeszcze nigdy wcześniej nie widziałam czegoś tak pięknego. Trudno było oderwać wzrok od pełnych gracji ruchów mant. Każdy zaczepny piruet i machnięcie płetw napełniało mnie spokojem i harmonią płynącą od Duchów Oceanu. Każda z nich miała własną osobowość, którą pokazywała w tańcu – jedne były bardziej nieśmiałe, inne opanowane, a niektóre zawadiackie: jedna z mant wyjątkowo często podpływała bliżej, jakby chciała spłatać nam figla. To było bardzo intensywne doświadczenie. Po wyjściu z wody, czułam się jakby jednocześnie ktoś podpiął do mnie akumulator i zdzielił obuchem – lekko zdezorientowana, ale naładowana pozytywną energią do granic możliwości. Oglądając pozostałych pasażerów, myślałam, że patrzę w krzywe zwierciadło – chociaż wszyscy różniliśmy się od siebie, każdy miał taki sam błogi wyraz twarzy. Duch Aloha ewidentnie udzielił się naszym współtowarzyszom.

Po wyjściu na parking, uświadomiliśmy sobie, że wylądowaliśmy daleko od hostelu, jest noc, a my nie mamy czym zaspokoić rozegranych kiszek. Podbiegliśmy do trójki nastolatków, którzy rozmawiali przy samochodzie – okazało się, że to znajomi, którzy przylecieli na Hawaje z okazji urodzin swojego kumpla (to był moment jak z amerykańskiego filmu). Zapytaliśmy, czy nie jadą do centrum miasteczka, a kierowca z uśmiechem zaprosił nas do wspólnej jazdy. Zrobiliśmy szybkie zakupy w supermarkecie, a potem chłopak zaproponował nam podwózkę „do domu”. Podczas jazdy opowiadał nam o swoim życiu w Kalifornii, studiach i pasji do motocykli. Cieszył się, że miał okazję nam pomóc, szczególnie w takim miejscu, które przeżyło tyle zła w ostatnim czasie. Podziękowaliśmy i skierowaliśmy się w kierunku naszego lokum.

Najciekawszym spotkaniem tego wyjazdu, była para, którą poznaliśmy na Aeolian Ranch, będącym naszą siedzibą na krótkie dwa dni. Małżeństwo mieszkające na Hawajach od 10 lat. Brytyjczyk Danny poznał swoją żonę, Sofię pochodzącą z Kalifornii, w Tajlandii, gdzie zdecydowali się wyruszyć w podróż spełniając wspólne marzenie o dogłębnym poznaniu ulubionego stanu Elvisa. Stracili rachubę w czasie spędzonym na każdej z wysp. Ich nomadzki styl życia wywołał we mnie zachwyt. Podczas opowiadania im swoich przygód, które przeżyliśmy w Inglewood (LA), Sofia łapała się za głowę. Jej uniesione brwi i otwarte usta były spowodowane złą sławą, którą owiana jest dzielnica. Głównie była zaskoczona, że wróciliśmy bez połamanych kości i z całą zawartością portfela.

Długi pobyt wśród wielopokoleniowych mieszkańców wysp sprawił, że Danny obmyślił intrygujący koncept Wysp Hawajskich jako czakr energii Hawajczyków – żyjącego w nich ducha Aloha. Zwrócił moją uwagę na zachowanie natywnych mieszkańców, widoczny na ich twarzach ból, brak chęci rozmowy i ogólne przygnębienie – powiedział, że wcześniej tak nie było. Ludzie byli radośni, otwarcie zachęcali do dyskusji, jednak tragedia Maui mocno wypłynęła na Hawajczyków. Czakry to centra energetyczne w ciele, które według tradycji hinduistycznej i niektórych systemów medycyny alternatywnej, odpowiadają za różne aspekty naszego fizycznego, emocjonalnego i duchowego zdrowia. Istnieje siedem głównych czakr, które są rozmieszczone wzdłuż kręgosłupa, od podstawy aż do czubka głowy. Każda czakra ma swoje unikalne właściwości i odpowiada za określone funkcje ciała oraz aspekty życia. Technicznie wysp w archipelagu jest osiem, jednak tylko siedem z nich jest zamieszkałych – ósma wyspa Kahoʻolawe jest terenem przeznaczonym wyłącznie do ćwiczeń militarnych. Danny porównał każdą z wysp do poszczególnych czakr:
1. Czakra Podstawy (wyspa Hawaiʻi) – jej lokalizacja to podstawa kręgosłupa, a odpowiada ona za nasz instynkt i bezpieczeństwo oraz energię pochodzącą z ziemi i wulkanów – dlatego będąc na Wielkiej Wyspie czuć moc płynącą od dołu.
2. Czakra Sakralna (wyspa Kauaʻi) – umiejscowiona kilka centymetrów poniżej pępka, a odpowiada za naszą seksualność, emocje i twórczość oraz energię pochodzącą z wody – wyspa słynie ze swoich licznych i okazałych wodospadów.
3. Czakra Splotu Słonecznego (wyspa Oʻahu) – znajduje się nieco powyżej pępka, a odpowiada za naszą ambicję, funkcje mentalne i rozsądek – na wyspie znajduje się stolica stanu Honolulu.
4. Czakra Serca (wyspa Maui) – umiejscowiona na wysokości płuc, a odpowiada za miłość i poświęcenie – według teorii Danny’ego to był jeden z powodów, dla którego Hawajczycy tak mocno odczuli tragedię wyspy jako społeczność – jakby ktoś wyrwał z korzeniami serce mieszkańców.
5. Czakra Gardła (wyspa Lānaʻi) – znajduje się pod kością grdyki, a odpowiada za mowę i ekspresję. Główny cel, jeśli chodzi o amerykańskich turystów, ze względu na liczne kurorty i atrakcje.
6. Czakra Trzeciego Oka (wyspa Molokaʻi) – umiejscowiona nieco nad brwiami, a odpowiada za naszą intuicję i wszelkie percepcje pozazmysłowe oraz odpowiada za energię powietrza – słynie ze swoich majestatycznych klifów.
7. Czakra Korony (wyspa Niʻihau) – znajduje się nad szczytem głowy, a odpowiada za myślenie całościowe i funkcje paranormalne – to wyspa praktycznie niedostępna dla turystów, można się tam dostać jedynie na specjalne zaproszenie.

O ostatniej z wysp dowiedzieliśmy się więcej od kierowcy ubera, który odwoził nas na lotnisko. Miałam wrażenie, że to hipis, przez jego długie włosy, kwiecistą koszulę i swoistą lekkość, z jaką zaczął z nami rozmawiać. Chociaż nosił maseczkę na twarzy, w jego głosie słychać było uśmiech, podkreślony tworzącymi się w kącikach niebieskich oczu zmarszczkami. Był rozmowny, z chęcią opowiedział nam o swoim życiu i pokręconych snach, ale sam był ciekaw jak udał się nasz pobyt. Kierowca mieszkał na Hawajach od urodzenia, jego rodzice przeprowadzili się do Kony w poszukiwaniu swojego miejsca. Zapytaliśmy go, czy odwiedził każdą z siedmiu wysp, a przy odpowiedzi jego glos wyraźnie spochmurniał. Powiedział, że duch Aloha mieszka w jego sercu i nie marzy o niczym innym, jednak odwiedziny na Ni’ihau graniczą z cudem. Na wyspę wstęp mają jedynie rodowici Polinezyjczycy (obowiązuje tutaj prawo krwi), którzy niechętnie zapraszają tam przybyszy odmiennych nacji. Żal ścisnął moje serce, kiedy go słuchałam. Ten mężczyzna był Hawajczykiem, całym sobą przyjął rdzenną kulturę regionu, ale natywna społeczność pozostała dla niego zamknięta.

Informacja o pożarach na Maui wstrząsnęła światem, ale dla mieszkańców Hawajów to było porównywalne do utraty członka rodziny. Żałoba ogarnęła wyspiarzy, co było widoczne gołym okiem. Chociaż będę wspominać ten wyjazd z uśmiechem na twarzy, będzie podszyty żalem. Duch Aloha pozostał żywy, jednak bardzo ucierpiał i potrzebuje czasu, aby się odrodzić – tak jak wyspa potrzebuje czasu, aby na nowo zakwitło na niej życie.

Popioły Aloha:
Hawajskie Dusze po Próbie Ognia

W sierpniu 2023 roku na Hawajach wydarzyła się tragedia, która dotknęła mieszkańców rajskich wysp. 35 km od miejscowości Lahaina rozpoczęły się pożary wywołane długotrwałą suszą i przechodzącym wówczas nad Oceanem Spokojnym huraganem Dora. Ogień nie znał litości, cała wyspa stanęła w płomieniach, przemieniając w perzynę tropikalną wyspę Maui. Spłonęło ponad 2200 budynków pozbawiając rodziny dachów nad głową i źródeł dochodu.

Odwiedzając Wielką Wyspę Hawai’i, która słynie ze swoich wulkanów czułam wśród ludzi ogromny szacunek do bogini wulkanu Pele, która na swoją siedzibę wybrała wulkan Kīlauea, znajdujący się na wyspie dotykającej moich stóp. Ludzie z dumą prezentowali nam nagrania, które wykonywali dzień lub dwa wcześniej podczas aktywnej erupcji. Ogrom jeziora wrzącej lawy zapierał dech w piersi. Fascynował i przerażał jednocześnie. W sposobie jaki Polinezyjczyk wypowiadał się o zachodzących tam zjawiskach czuło się dumę z potęgi natury i energię przyjaciela przyrody emanującą z jego słów. Kiedy zapytałam go o pożary momentalnie spuścił wzrok i prędko zakończył rozmowę. Nie odpowiedział już na rzucone na pożegnanie „Aloha!”. Spotkani w mieście natywni mieszkańcy mieli ponure spojrzenia i zaciśnięte szczęki. Niechętnie rozmawiali i głównie kończyło się na dialogu przy ladzie sklepowej. Chętnymi do rozmowy okazali się imigranci pochodzących ze Stanów Zjednoczonych oraz Wielkiej Brytanii.

Pierwszą osobą, którą poznaliśmy i która poczuła ducha Hawajów, był mężczyzna sprzedający wycieczki w centrum Kony. Eksplorowaliśmy miasto, kiedy naszą uwagę zwróciła reklama „Nawiedzonych” wycieczek, zatrzymaliśmy się na chwilę, a pracownik biura zwrócił na nas uwagę. Zaczęliśmy z nim rozmawiać o czasie, jaki mieliśmy na zwiedzenie tego kawałka nieba. Pierwszą propozycją była oczywiście wyprawa na wulkan, jednak z ograniczonymi środkami i przede wszystkim krótkim czasem, nie kwapiliśmy się do tej opcji. Patrzył nam głęboko w oczy podczas całej rozmowy, ale nie czułam się skrępowana, miałam wrażenie, że nawiązywała się między nami więź. Nagle wyciągnął prywatny telefon z szuflady i z łagodnym uśmiechem powiedział, że już wie co koniecznie musimy zrobić będąc w Konie – popływać z mantami. Manty – tzw. Diabły morskie – są największymi przedstawicielami płaszczek, a także fascynującymi stworzeniami, które nie stanowią zagrożenia dla człowieka. To spokojne i delikatne zwierzęta, które nie przejawiają agresywnych zachowań i nie są drapieżne z natury. Pokazał nam nagrania z własnych wypadów i dumnie zaprezentował swój tatuaż manty na ramieniu. Sprzedał nam bilety, a także pokazał na mapie jak dokładnie dojść do przystani, z której wypływają statki. Dodatkowo zaznaczył na mapie plażę, podkreślając, że koniecznie musimy ją odwiedzić przed wypłynięciem. Powodem były występujące na plaży żółwie morskie, które można oglądać w naturalnym środowisku. Nie zastanawialiśmy się ani chwili dłużej.

Pieszo pokonując autostradę, dotarliśmy do rezerwatu Kaloko-Honokohau National Historical Park, gdzie można podziwiać starą pułapkę rybacką, wykorzystywaną przez pierwotnych mieszkańców wyspy, a także bungalow ze strzechy. Spacer wzdłuż plaży zaowocował spotkaniem wielu przyjaciół ze skorupami, żywiącymi się wodorostami, którymi pokryte były kamienie pod płytką linią wody. Spotkanie z tymi spokojnymi stworzeniami napełniło mnie przekonaniem o słuszności wybrania mant jako „atrakcji wieczoru”. Atrakcja przerodziła się w coś znacznie lepszego.

Po krótkim wypoczynku i medytacji wskoczyliśmy na łódkę, prowadzoną przez sympatycznych zajawkowiczów. Między pasażerami dało się wyczuć pełne oczekiwania napięcie i ogólną ekscytację. Wypływając z zatoki widok umilało nam chylące się ku zachodowi słońce. Niebo pokryło się odcieniami pomarańczu i różu. Dopłynęliśmy do małej zatoki, kiedy słońce ukryło się już za linią horyzontu. Zaopatrzeni w rurki i okulary zanurzyliśmy się w zimną toń. Powierzchnia wody drgała w oczekiwaniu. Nagle z bezkresu czerni pod nami wyłoniła się ogromna, otwarta paszcza, płynąca prosto na nas. Miałam wrażenie, że serce na moment przestało mi bić, aby powrócić do życia w chwili, gdy manta wywinęła zgrabnego fikołka tuż przy nas. Dwanaście majestatycznych stworzeń rozpoczęło taniec pod nami. Jeszcze nigdy wcześniej nie widziałam czegoś tak pięknego. Trudno było oderwać wzrok od pełnych gracji ruchów mant. Każdy zaczepny piruet i machnięcie płetw napełniało mnie spokojem i harmonią płynącą od Duchów Oceanu. Każda z nich miała własną osobowość, którą pokazywała w tańcu – jedne były bardziej nieśmiałe, inne opanowane, a niektóre zawadiackie: jedna z mant wyjątkowo często podpływała bliżej, jakby chciała spłatać nam figla. To było bardzo intensywne doświadczenie. Po wyjściu z wody, czułam się jakby jednocześnie ktoś podpiął do mnie akumulator i zdzielił obuchem – lekko zdezorientowana, ale naładowana pozytywną energią do granic możliwości. Oglądając pozostałych pasażerów, myślałam, że patrzę w krzywe zwierciadło – chociaż wszyscy różniliśmy się od siebie, każdy miał taki sam błogi wyraz twarzy. Duch Aloha ewidentnie udzielił się naszym współtowarzyszom.

Po wyjściu na parking, uświadomiliśmy sobie, że wylądowaliśmy daleko od hostelu, jest noc, a my nie mamy czym zaspokoić rozegranych kiszek. Podbiegliśmy do trójki nastolatków, którzy rozmawiali przy samochodzie – okazało się, że to znajomi, którzy przylecieli na Hawaje z okazji urodzin swojego kumpla (to był moment jak z amerykańskiego filmu). Zapytaliśmy, czy nie jadą do centrum miasteczka, a kierowca z uśmiechem zaprosił nas do wspólnej jazdy. Zrobiliśmy szybkie zakupy w supermarkecie, a potem chłopak zaproponował nam podwózkę „do domu”. Podczas jazdy opowiadał nam o swoim życiu w Kalifornii, studiach i pasji do motocykli. Cieszył się, że miał okazję nam pomóc, szczególnie w takim miejscu, które przeżyło tyle zła w ostatnim czasie. Podziękowaliśmy i skierowaliśmy się w kierunku naszego lokum.

Najciekawszym spotkaniem tego wyjazdu, była para, którą poznaliśmy na Aeolian Ranch, będącym naszą siedzibą na krótkie dwa dni. Małżeństwo mieszkające na Hawajach od 10 lat. Brytyjczyk Danny poznał swoją żonę, Sofię pochodzącą z Kalifornii, w Tajlandii, gdzie zdecydowali się wyruszyć w podróż spełniając wspólne marzenie o dogłębnym poznaniu ulubionego stanu Elvisa. Stracili rachubę w czasie spędzonym na każdej z wysp. Ich nomadzki styl życia wywołał we mnie zachwyt. Podczas opowiadania im swoich przygód, które przeżyliśmy w Inglewood (LA), Sofia łapała się za głowę. Jej uniesione brwi i otwarte usta były spowodowane złą sławą, którą owiana jest dzielnica. Głównie była zaskoczona, że wróciliśmy bez połamanych kości i z całą zawartością portfela.

Długi pobyt wśród wielopokoleniowych mieszkańców wysp sprawił, że Danny obmyślił intrygujący koncept Wysp Hawajskich jako czakr energii Hawajczyków – żyjącego w nich ducha Aloha. Zwrócił moją uwagę na zachowanie natywnych mieszkańców, widoczny na ich twarzach ból, brak chęci rozmowy i ogólne przygnębienie – powiedział, że wcześniej tak nie było. Ludzie byli radośni, otwarcie zachęcali do dyskusji, jednak tragedia Maui mocno wypłynęła na Hawajczyków. Czakry to centra energetyczne w ciele, które według tradycji hinduistycznej i niektórych systemów medycyny alternatywnej, odpowiadają za różne aspekty naszego fizycznego, emocjonalnego i duchowego zdrowia. Istnieje siedem głównych czakr, które są rozmieszczone wzdłuż kręgosłupa, od podstawy aż do czubka głowy. Każda czakra ma swoje unikalne właściwości i odpowiada za określone funkcje ciała oraz aspekty życia. Technicznie wysp w archipelagu jest osiem, jednak tylko siedem z nich jest zamieszkałych – ósma wyspa Kahoʻolawe jest terenem przeznaczonym wyłącznie do ćwiczeń militarnych. Danny porównał każdą z wysp do poszczególnych czakr:
1. Czakra Podstawy (wyspa Hawaiʻi) – jej lokalizacja to podstawa kręgosłupa, a odpowiada ona za nasz instynkt i bezpieczeństwo oraz energię pochodzącą z ziemi i wulkanów – dlatego będąc na Wielkiej Wyspie czuć moc płynącą od dołu.
2. Czakra Sakralna (wyspa Kauaʻi) – umiejscowiona kilka centymetrów poniżej pępka, a odpowiada za naszą seksualność, emocje i twórczość oraz energię pochodzącą z wody – wyspa słynie ze swoich licznych i okazałych wodospadów.
3. Czakra Splotu Słonecznego (wyspa Oʻahu) – znajduje się nieco powyżej pępka, a odpowiada za naszą ambicję, funkcje mentalne i rozsądek – na wyspie znajduje się stolica stanu Honolulu.
4. Czakra Serca (wyspa Maui) – umiejscowiona na wysokości płuc, a odpowiada za miłość i poświęcenie – według teorii Danny’ego to był jeden z powodów, dla którego Hawajczycy tak mocno odczuli tragedię wyspy jako społeczność – jakby ktoś wyrwał z korzeniami serce mieszkańców.
5. Czakra Gardła (wyspa Lānaʻi) – znajduje się pod kością grdyki, a odpowiada za mowę i ekspresję. Główny cel, jeśli chodzi o amerykańskich turystów, ze względu na liczne kurorty i atrakcje.
6. Czakra Trzeciego Oka (wyspa Molokaʻi) – umiejscowiona nieco nad brwiami, a odpowiada za naszą intuicję i wszelkie percepcje pozazmysłowe oraz odpowiada za energię powietrza – słynie ze swoich majestatycznych klifów.
7. Czakra Korony (wyspa Niʻihau) – znajduje się nad szczytem głowy, a odpowiada za myślenie całościowe i funkcje paranormalne – to wyspa praktycznie niedostępna dla turystów, można się tam dostać jedynie na specjalne zaproszenie.

O ostatniej z wysp dowiedzieliśmy się więcej od kierowcy ubera, który odwoził nas na lotnisko. Miałam wrażenie, że to hipis, przez jego długie włosy, kwiecistą koszulę i swoistą lekkość, z jaką zaczął z nami rozmawiać. Chociaż nosił maseczkę na twarzy, w jego głosie słychać było uśmiech, podkreślony tworzącymi się w kącikach niebieskich oczu zmarszczkami. Był rozmowny, z chęcią opowiedział nam o swoim życiu i pokręconych snach, ale sam był ciekaw jak udał się nasz pobyt. Kierowca mieszkał na Hawajach od urodzenia, jego rodzice przeprowadzili się do Kony w poszukiwaniu swojego miejsca. Zapytaliśmy go, czy odwiedził każdą z siedmiu wysp, a przy odpowiedzi jego glos wyraźnie spochmurniał. Powiedział, że duch Aloha mieszka w jego sercu i nie marzy o niczym innym, jednak odwiedziny na Ni’ihau graniczą z cudem. Na wyspę wstęp mają jedynie rodowici Polinezyjczycy (obowiązuje tutaj prawo krwi), którzy niechętnie zapraszają tam przybyszy odmiennych nacji. Żal ścisnął moje serce, kiedy go słuchałam. Ten mężczyzna był Hawajczykiem, całym sobą przyjął rdzenną kulturę regionu, ale natywna społeczność pozostała dla niego zamknięta.

Informacja o pożarach na Maui wstrząsnęła światem, ale dla mieszkańców Hawajów to było porównywalne do utraty członka rodziny. Żałoba ogarnęła wyspiarzy, co było widoczne gołym okiem. Chociaż będę wspominać ten wyjazd z uśmiechem na twarzy, będzie podszyty żalem. Duch Aloha pozostał żywy, jednak bardzo ucierpiał i potrzebuje czasu, aby się odrodzić – tak jak wyspa potrzebuje czasu, aby na nowo zakwitło na niej życie.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

ZOSTAW ODPOWIEDŹ:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

ZOSTAW ODPOWIEDŹ:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

ZOSTAW ODPOWIEDŹ:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

ZOSTAW ODPOWIEDŹ:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

ZOSTAW ODPOWIEDŹ:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

ZOSTAW ODPOWIEDŹ:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *