Sattwa Travel

SATTWA.travel

SATTWA.travel

SATTWA.travel

SATTWA.travel

SATTWA.travel

SATTWA.travel

SATTWA.travel

Magia i Manipulacja:
Jak Różowe Miasto Wciąga Turystów w Sieć

Jaipur to jedna z najczęściej polecanych destynacji turystycznych jako część „Złotego Trójkąta”. Oferuje wiele atrakcji, zaczynając od charakterystycznych różowych budynków, od których wzięła się nazwa „Różowe Miasto”, Pałacu Wiatrów czy imponujących fortów, umożliwiających widok na dolinę, w której leży miasto. Ponad to Jaipur jest centrum sztuki i rzemiosła Rajastanu, gdzie można zaopatrzyć się w dzieła z zakładów jubilerskich, szwalni itp. na terenie całego miasta i okolic. Istny raj dla prawdziwego turysty, a raczej idealna pułapka. Miasto, chociaż zachwycające od strony architektury, zawiodło nas pod wieloma względami. Przebywając w Jaipurze dłuższy czas odnieśliśmy wrażenie, jakby całe centrum działało jak jedna wielka mafia, która ma wycisnąć z turysty jak najwięcej pieniędzy.

Zacznijmy od tego, że mieszkaliśmy w centrum, 30 minut od Pałacu Wiatrów, a większość głównych ulic przepełniona była rozmaitymi naganiaczami i sprzedawcami. Chociaż Jaipur słynie z tradycyjnych targów, na których można zaopatrzyć się w lokalne przyprawy i rękodzieło, na próżno szukać takich w centrum. Większość sklepów skupuje w większej ilości produkty z fabryk, a następnie sprzedają je u siebie narzucając sobie wygórowaną marżę, szczególnie, jeśli na pierwszy rzut oka wygląda się na turystę. Co ciekawe, nie tylko handlarze stosują taką metodę. Jednym z miejsc, w których najczęściej spotykaliśmy się z zawyżaniem cen, były restauracje. Kelnerzy mieli przygotowane dwie karty, jedną dla lokalnych mieszkańców i drugą dla turystów. Ceny w menu dla przejezdnych były nawet ośmiokrotnie wyższe, niż normalnie. Kiedy z wielkimi oczami powiedzieliśmy, że znamy ceny, właściciel nic sobie z tego nie zrobił. Nie my, to inni się natną przez brak znajomości realiów. Jest tak w większości restauracji w centrum, do których kierują naganiacze. Nie każdy z nich jest nachalny i krzyczy na ulicy, część ma wymyśloną wiarygodną historię, która ma nakłonić do wydania pieniędzy. Mogą chcieć oprowadzić człowieka po świątyni, czy danym regionie, oczywiście podkreślając, że nigdy tego nie robią, ale dla was zrobią wyjątek. Czasami podają się także za kapłanów, ale wszystko sprowadza się do jakiejś formy sprzedaży lub darowizny. Jednak mistrzami w zawyżaniu cen i wyciąganiu pieniędzy od turysty są wszelkiej maści kierowcy, z tymi, którzy jeżdżą tuk-tukami na czele. Próba złapania podwózki z ulicy zawsze łączy się z kilkukrotnym przepłaceniem, więc warto posiłkować się aplikacjami takimi jak Uber czy Bolt. Nie ogranicza to kierowców, którzy nawet po opłaceniu przejazdu z góry mogą powiedzieć, że trzeba jeszcze opłacić podatek albo że za wjazd na daną dzielnicę jest dopłata. To wszystko bujdy, ponieważ aplikacje uwzględniają wszystkie możliwe koszty i należy się na to powołać. Chociaż będzie to wymagało trochę czasu i nerwów, w końcu kierowca przyzna, że nie ma żadnych dodatkowych opłat. To sprawdzony sposób, który nie pozwoli zostać oszukanym. Niestety, będąc w centrum, nie zawsze da się tego uniknąć.

Jednego wieczoru szukaliśmy restauracji, po mozolnych poszukiwaniach w końcu udało nam się znaleźć lokal, który miał menu na ścianie z wypisanymi cenami. Była to typowa knajpa, z której korzystali mieszkańcy, w standardzie indyjskim, gdzie można było spróbować lokalnych przysmaków. Ledwie przekroczyliśmy próg, a zostaliśmy wyproszeni, chociaż inni klienci zamawiali w najlepsze. Gdy zapytaliśmy dlaczego nie możemy zjeść, zostaliśmy zbyci ciszą i wyganiającym, pośpieszającym ruchem dłoni. Byliśmy mocno zdziwieni takim zachowaniem, szczególnie, że spotkaliśmy się z nim po raz pierwszy. Zazwyczaj mieszkańcy chętnie dzielili się swoją kuchnią i z entuzjazmem patrzyli na obcych chcących jej spróbować. Sytuacja miała miejsce na jednej z głównych ulic, gdzie w każdym kolejnym lokalu ceny były mocno zawyżone.

Ponad to, należy być przygotowanym, że ludzie za wszystko będą oczekiwali zapłaty. Przechadzając się swobodnie po ulicy często widywaliśmy wielbłądy. To codzienny widok w Rajastanie, który charakteryzuje się pustynnym klimatem, a garbate zwierze jest zarówno środkiem transportu, jak i siłą roboczą. Kiedy właściciel wielbłąda przy jednej z głównych ulic zauważył nasze zainteresowanie zwierzęciem, od razu przywołał nas do siebie. Chciał, żebyśmy go pogłaskali i zrobili sobie z nim zdjęcie. Sam podprowadził w naszą stronę wielbłąda i praktycznie wypchnął jego szyję pod nasze ręce. Chwilę później usłyszeliśmy „Money, money” i zobaczyliśmy wyciągniętą rękę. W takich sytuacjach należy być stanowczym i, jeśli nie chce się uiszczać opłaty, zdecydowanie odmówić. Sami ludzie nie będą naciskać, jeśli zobaczą, że nie ma szansy na zarobek. Natomiast można powiedzieć, że w ich naturze leży podjęcie próby. Sprawa, niestety, dotyczy również dzieci.

Niejednokrotnie chadzały za nami, prosząc o pieniądze – czasem to było 10 rupii, innym razem nawet 100. Nie były to dzieci w łachmanach, wygłodzone, które potrzebowały pomocy. To były dzieciaki takie jak w każdym innym kraju, biegające radośnie po ulicy w grupach, jeżdżące na rowerach. Widać było, że zrobiły sobie z tego zabawę. Przy kontaktach z dziećmi w takich miejscach jak Jaipur należy zachować ostrożność. Często będą chciały wam podawać ręce, przybijać piątki. W większości przypadków to szczere zainteresowanie, ale pojawiają się również wyjątki, a drobne, dziecięce palce są zwinne. Mogą próbować ściągnąć z dłoni biżuterię, najpierw delikatnie wkładając drobną rączkę pod obręcz pierścionka, a przy cofaniu jej, pociągnąć ze znacznie większą siłą. Chociaż takie sytuacje nie są powszechne, to warto być czujnym.

Mówiąc o czujności, nie sposób nie wspomnieć o wszędobylskich małpach, które można dostrzec w każdym zakątku Jaipuru. Chociaż wyglądają na urocze, niewinne stworzenia, to należy pamiętać, że są to dzikie zwierzęta. Można je podzielić na dwie główne kategorie ze względu na umaszczenie: jedne mają różowe pyszczki, a drugie czarne. Te pierwsze są psotnikami, rozmiarem przypominają zwierzęta domowe, ale są względnie niegroźne. Trzeba tylko uważać na rzeczy osobiste, które mogą zostać skradzione. Ogólnie są tolerowane przez mieszkańców, a czasem również dokarmiane. Sprawa ma się inaczej w przypadku drugiej odmiany, tych czarnolicych. Są masywniejsze i mają ostro zakończone kły, które wystają im z pysków. Często są agresywne i mogą wyrządzić krzywdę, dlatego po zobaczeniu takiej z daleka, najlepiej ukryć się w budynku. Pocieszający jest fakt, że mieszkańcy aktywnie reagują na ich pojawienie się w danej dzielnicy. Podczas naszego pobytu, dostrzegliśmy jedną z nich z okna naszego hotelu. Tego samego dnia wieczorem, rozmawiając z naszymi sąsiadami, podzieliliśmy się swoimi obawami, jeśli chodzi o obecność zwierzęcia. Młody mężczyzna, który mieszkał nieopodal, emanował dumą, mówiąc nam, że zwierze już nie żyje, gwarantując nam bezpieczeństwo. Widać było, że podchodzą do takich spraw bardzo poważnie, mając na względzie bezpieczeństwo społeczności i są w to mocno zaangażowani. Większość życia w Indiach ma miejsce poza granicami domostwa, a obecność agresywnych małp zagraża wszystkim. Dlatego warto mieć się na baczności, żeby uniknąć potencjalnego zagrożenia, chociaż takie sytuacje mogą się zdarzyć sporadycznie, czego nie można powiedzieć o nagabywaniu.

Powszechnie spotykanym zjawiskiem jest robienie festynu z własnego dziedzictwa. W każdym z miejsc turystycznych, z którym łączy się historia silnie związana z kulturą Rajastanu, plątają się drobni sprzedawcy pamiątek, fotografowie proponujący „unikalne” fotografie w tradycyjnych strojach, ale również sprzedawcy przekąsek i drobnych zabawek dla dzieci. Całość wygląda jak wiejski odpust i nie da się przejść w bardziej zaciszne miejsce, aby podziwiać zabytki. Szczególnie widoczne jest to w miejscu takim jak Jal Mahal, czyli Pałac na Wodzie. Widok na w pół zatopioną budowlę zapiera dech w piersi, a tło stworzone z gór pokrytych lasami prowokuje do kontemplacji. Natomiast otoczka, która powstawała wokół, skutecznie do tego zniechęca. Cały deptak, z którego można mieć dobry widok na pałac, usłany jest straganami z pamiątkami wszelkiej maści, a zwieńczeniem festiwalu absurdu są przejażdżki na wielbłądach. Większość zwierząt ma nawet założone kagańce, a ich wyzysk aż mrozi krew w żyłach. Przejażdżki nie są nawet oferowane przed samym pałacem, ale kawałek dalej, wzdłuż głównej drogi, po której cały czas jeżdżą samochody i autobusy. Całość daje karykaturalny efekt, na który nie chce się patrzeć.

Do takiego stanu doprowadzili turyści. Nie chodzi tutaj wyłącznie o człowieka z zachodu na egzotycznych wakacjach, który zawsze zapłaci podaną mu cenę. Mowa tutaj o wszystkich przyjezdnych, tych lokalnych również. Cechą wspólną mieszkańców Indii jest, niestety, zamiłowanie do kiczu. Zdjęcia ślubne układane są w kolorowe kolaże w stylu lat 90., a podczas odwiedzin słynnego miejsca z radością kupowane są szklane figurki, pamiątkowe koszulki czy zabawki dla pociech. Indie to kraj, w którym większość populacji żyje na granicy ubóstwa, więc każdy sposób na zarobek jest tutaj wykorzystywany w pełni. Dlatego sprzedawców jest wielu i każdy z nich korzysta z popularności pamiątek lub usługi, która może przynieść mu zysk. Turyści stali się motorem napędowym dla wyścigu za pieniądzem, stąd również pojawia się nachalność naganiaczy czy kierowców tuk-tuków. Każdy z nich widzi w turyście bankomat, który można wykorzystać i który zagwarantuje chociaż ułamek niedoścignionego dobrobytu. Utwierdziliśmy się w tym przekonaniu po rozmowie z jednym z lokalnych mieszkańców, który użył dokładnie sformułowania: „Tutaj jesteście tylko chodzącymi bankomatami”.

Kiedy słyszy się takie zdanie, odechciewa się odkrywać zakamarki miasta, które widzi w tobie jedynie sposób na zarobek. Przez mnogość wyłaniających się z każdego zakątka pułapek na turystę, niechętnie wróciłabym do różowego miasta. Niemniej skorzystaliśmy z naszego pobytu w Jaipurze i mimo wielu negatywów, odkryliśmy również pozytywy, o których dowiecie się niebawem.

Magia i Manipulacja:
Jak Różowe Miasto Wciąga Turystów w Sieć

Jaipur to jedna z najczęściej polecanych destynacji turystycznych jako część „Złotego Trójkąta”. Oferuje wiele atrakcji, zaczynając od charakterystycznych różowych budynków, od których wzięła się nazwa „Różowe Miasto”, Pałacu Wiatrów czy imponujących fortów, umożliwiających widok na dolinę, w której leży miasto. Ponad to Jaipur jest centrum sztuki i rzemiosła Rajastanu, gdzie można zaopatrzyć się w dzieła z zakładów jubilerskich, szwalni itp. na terenie całego miasta i okolic. Istny raj dla prawdziwego turysty, a raczej idealna pułapka. Miasto, chociaż zachwycające od strony architektury, zawiodło nas pod wieloma względami. Przebywając w Jaipurze dłuższy czas odnieśliśmy wrażenie, jakby całe centrum działało jak jedna wielka mafia, która ma wycisnąć z turysty jak najwięcej pieniędzy.

Zacznijmy od tego, że mieszkaliśmy w centrum, 30 minut od Pałacu Wiatrów, a większość głównych ulic przepełniona była rozmaitymi naganiaczami i sprzedawcami. Chociaż Jaipur słynie z tradycyjnych targów, na których można zaopatrzyć się w lokalne przyprawy i rękodzieło, na próżno szukać takich w centrum. Większość sklepów skupuje w większej ilości produkty z fabryk, a następnie sprzedają je u siebie narzucając sobie wygórowaną marżę, szczególnie, jeśli na pierwszy rzut oka wygląda się na turystę. Co ciekawe, nie tylko handlarze stosują taką metodę. Jednym z miejsc, w których najczęściej spotykaliśmy się z zawyżaniem cen, były restauracje. Kelnerzy mieli przygotowane dwie karty, jedną dla lokalnych mieszkańców i drugą dla turystów. Ceny w menu dla przejezdnych były nawet ośmiokrotnie wyższe, niż normalnie. Kiedy z wielkimi oczami powiedzieliśmy, że znamy ceny, właściciel nic sobie z tego nie zrobił. Nie my, to inni się natną przez brak znajomości realiów. Jest tak w większości restauracji w centrum, do których kierują naganiacze. Nie każdy z nich jest nachalny i krzyczy na ulicy, część ma wymyśloną wiarygodną historię, która ma nakłonić do wydania pieniędzy. Mogą chcieć oprowadzić człowieka po świątyni, czy danym regionie, oczywiście podkreślając, że nigdy tego nie robią, ale dla was zrobią wyjątek. Czasami podają się także za kapłanów, ale wszystko sprowadza się do jakiejś formy sprzedaży lub darowizny. Jednak mistrzami w zawyżaniu cen i wyciąganiu pieniędzy od turysty są wszelkiej maści kierowcy, z tymi, którzy jeżdżą tuk-tukami na czele. Próba złapania podwózki z ulicy zawsze łączy się z kilkukrotnym przepłaceniem, więc warto posiłkować się aplikacjami takimi jak Uber czy Bolt. Nie ogranicza to kierowców, którzy nawet po opłaceniu przejazdu z góry mogą powiedzieć, że trzeba jeszcze opłacić podatek albo że za wjazd na daną dzielnicę jest dopłata. To wszystko bujdy, ponieważ aplikacje uwzględniają wszystkie możliwe koszty i należy się na to powołać. Chociaż będzie to wymagało trochę czasu i nerwów, w końcu kierowca przyzna, że nie ma żadnych dodatkowych opłat. To sprawdzony sposób, który nie pozwoli zostać oszukanym. Niestety, będąc w centrum, nie zawsze da się tego uniknąć.

Jednego wieczoru szukaliśmy restauracji, po mozolnych poszukiwaniach w końcu udało nam się znaleźć lokal, który miał menu na ścianie z wypisanymi cenami. Była to typowa knajpa, z której korzystali mieszkańcy, w standardzie indyjskim, gdzie można było spróbować lokalnych przysmaków. Ledwie przekroczyliśmy próg, a zostaliśmy wyproszeni, chociaż inni klienci zamawiali w najlepsze. Gdy zapytaliśmy dlaczego nie możemy zjeść, zostaliśmy zbyci ciszą i wyganiającym, pośpieszającym ruchem dłoni. Byliśmy mocno zdziwieni takim zachowaniem, szczególnie, że spotkaliśmy się z nim po raz pierwszy. Zazwyczaj mieszkańcy chętnie dzielili się swoją kuchnią i z entuzjazmem patrzyli na obcych chcących jej spróbować. Sytuacja miała miejsce na jednej z głównych ulic, gdzie w każdym kolejnym lokalu ceny były mocno zawyżone.

Ponad to, należy być przygotowanym, że ludzie za wszystko będą oczekiwali zapłaty. Przechadzając się swobodnie po ulicy często widywaliśmy wielbłądy. To codzienny widok w Rajastanie, który charakteryzuje się pustynnym klimatem, a garbate zwierze jest zarówno środkiem transportu, jak i siłą roboczą. Kiedy właściciel wielbłąda przy jednej z głównych ulic zauważył nasze zainteresowanie zwierzęciem, od razu przywołał nas do siebie. Chciał, żebyśmy go pogłaskali i zrobili sobie z nim zdjęcie. Sam podprowadził w naszą stronę wielbłąda i praktycznie wypchnął jego szyję pod nasze ręce. Chwilę później usłyszeliśmy „Money, money” i zobaczyliśmy wyciągniętą rękę. W takich sytuacjach należy być stanowczym i, jeśli nie chce się uiszczać opłaty, zdecydowanie odmówić. Sami ludzie nie będą naciskać, jeśli zobaczą, że nie ma szansy na zarobek. Natomiast można powiedzieć, że w ich naturze leży podjęcie próby. Sprawa, niestety, dotyczy również dzieci.

Niejednokrotnie chadzały za nami, prosząc o pieniądze – czasem to było 10 rupii, innym razem nawet 100. Nie były to dzieci w łachmanach, wygłodzone, które potrzebowały pomocy. To były dzieciaki takie jak w każdym innym kraju, biegające radośnie po ulicy w grupach, jeżdżące na rowerach. Widać było, że zrobiły sobie z tego zabawę. Przy kontaktach z dziećmi w takich miejscach jak Jaipur należy zachować ostrożność. Często będą chciały wam podawać ręce, przybijać piątki. W większości przypadków to szczere zainteresowanie, ale pojawiają się również wyjątki, a drobne, dziecięce palce są zwinne. Mogą próbować ściągnąć z dłoni biżuterię, najpierw delikatnie wkładając drobną rączkę pod obręcz pierścionka, a przy cofaniu jej, pociągnąć ze znacznie większą siłą. Chociaż takie sytuacje nie są powszechne, to warto być czujnym.

Mówiąc o czujności, nie sposób nie wspomnieć o wszędobylskich małpach, które można dostrzec w każdym zakątku Jaipuru. Chociaż wyglądają na urocze, niewinne stworzenia, to należy pamiętać, że są to dzikie zwierzęta. Można je podzielić na dwie główne kategorie ze względu na umaszczenie: jedne mają różowe pyszczki, a drugie czarne. Te pierwsze są psotnikami, rozmiarem przypominają zwierzęta domowe, ale są względnie niegroźne. Trzeba tylko uważać na rzeczy osobiste, które mogą zostać skradzione. Ogólnie są tolerowane przez mieszkańców, a czasem również dokarmiane. Sprawa ma się inaczej w przypadku drugiej odmiany, tych czarnolicych. Są masywniejsze i mają ostro zakończone kły, które wystają im z pysków. Często są agresywne i mogą wyrządzić krzywdę, dlatego po zobaczeniu takiej z daleka, najlepiej ukryć się w budynku. Pocieszający jest fakt, że mieszkańcy aktywnie reagują na ich pojawienie się w danej dzielnicy. Podczas naszego pobytu, dostrzegliśmy jedną z nich z okna naszego hotelu. Tego samego dnia wieczorem, rozmawiając z naszymi sąsiadami, podzieliliśmy się swoimi obawami, jeśli chodzi o obecność zwierzęcia. Młody mężczyzna, który mieszkał nieopodal, emanował dumą, mówiąc nam, że zwierze już nie żyje, gwarantując nam bezpieczeństwo. Widać było, że podchodzą do takich spraw bardzo poważnie, mając na względzie bezpieczeństwo społeczności i są w to mocno zaangażowani. Większość życia w Indiach ma miejsce poza granicami domostwa, a obecność agresywnych małp zagraża wszystkim. Dlatego warto mieć się na baczności, żeby uniknąć potencjalnego zagrożenia, chociaż takie sytuacje mogą się zdarzyć sporadycznie, czego nie można powiedzieć o nagabywaniu.

Powszechnie spotykanym zjawiskiem jest robienie festynu z własnego dziedzictwa. W każdym z miejsc turystycznych, z którym łączy się historia silnie związana z kulturą Rajastanu, plątają się drobni sprzedawcy pamiątek, fotografowie proponujący „unikalne” fotografie w tradycyjnych strojach, ale również sprzedawcy przekąsek i drobnych zabawek dla dzieci. Całość wygląda jak wiejski odpust i nie da się przejść w bardziej zaciszne miejsce, aby podziwiać zabytki. Szczególnie widoczne jest to w miejscu takim jak Jal Mahal, czyli Pałac na Wodzie. Widok na w pół zatopioną budowlę zapiera dech w piersi, a tło stworzone z gór pokrytych lasami prowokuje do kontemplacji. Natomiast otoczka, która powstawała wokół, skutecznie do tego zniechęca. Cały deptak, z którego można mieć dobry widok na pałac, usłany jest straganami z pamiątkami wszelkiej maści, a zwieńczeniem festiwalu absurdu są przejażdżki na wielbłądach. Większość zwierząt ma nawet założone kagańce, a ich wyzysk aż mrozi krew w żyłach. Przejażdżki nie są nawet oferowane przed samym pałacem, ale kawałek dalej, wzdłuż głównej drogi, po której cały czas jeżdżą samochody i autobusy. Całość daje karykaturalny efekt, na który nie chce się patrzeć.

Do takiego stanu doprowadzili turyści. Nie chodzi tutaj wyłącznie o człowieka z zachodu na egzotycznych wakacjach, który zawsze zapłaci podaną mu cenę. Mowa tutaj o wszystkich przyjezdnych, tych lokalnych również. Cechą wspólną mieszkańców Indii jest, niestety, zamiłowanie do kiczu. Zdjęcia ślubne układane są w kolorowe kolaże w stylu lat 90., a podczas odwiedzin słynnego miejsca z radością kupowane są szklane figurki, pamiątkowe koszulki czy zabawki dla pociech. Indie to kraj, w którym większość populacji żyje na granicy ubóstwa, więc każdy sposób na zarobek jest tutaj wykorzystywany w pełni. Dlatego sprzedawców jest wielu i każdy z nich korzysta z popularności pamiątek lub usługi, która może przynieść mu zysk. Turyści stali się motorem napędowym dla wyścigu za pieniądzem, stąd również pojawia się nachalność naganiaczy czy kierowców tuk-tuków. Każdy z nich widzi w turyście bankomat, który można wykorzystać i który zagwarantuje chociaż ułamek niedoścignionego dobrobytu. Utwierdziliśmy się w tym przekonaniu po rozmowie z jednym z lokalnych mieszkańców, który użył dokładnie sformułowania: „Tutaj jesteście tylko chodzącymi bankomatami”.

Kiedy słyszy się takie zdanie, odechciewa się odkrywać zakamarki miasta, które widzi w tobie jedynie sposób na zarobek. Przez mnogość wyłaniających się z każdego zakątka pułapek na turystę, niechętnie wróciłabym do różowego miasta. Niemniej skorzystaliśmy z naszego pobytu w Jaipurze i mimo wielu negatywów, odkryliśmy również pozytywy, o których dowiecie się niebawem.

Magia i Manipulacja:
Jak Różowe Miasto Wciąga Turystów w Sieć

Jaipur to jedna z najczęściej polecanych destynacji turystycznych jako część „Złotego Trójkąta”. Oferuje wiele atrakcji, zaczynając od charakterystycznych różowych budynków, od których wzięła się nazwa „Różowe Miasto”, Pałacu Wiatrów czy imponujących fortów, umożliwiających widok na dolinę, w której leży miasto. Ponad to Jaipur jest centrum sztuki i rzemiosła Rajastanu, gdzie można zaopatrzyć się w dzieła z zakładów jubilerskich, szwalni itp. na terenie całego miasta i okolic. Istny raj dla prawdziwego turysty, a raczej idealna pułapka. Miasto, chociaż zachwycające od strony architektury, zawiodło nas pod wieloma względami. Przebywając w Jaipurze dłuższy czas odnieśliśmy wrażenie, jakby całe centrum działało jak jedna wielka mafia, która ma wycisnąć z turysty jak najwięcej pieniędzy.

Zacznijmy od tego, że mieszkaliśmy w centrum, 30 minut od Pałacu Wiatrów, a większość głównych ulic przepełniona była rozmaitymi naganiaczami i sprzedawcami. Chociaż Jaipur słynie z tradycyjnych targów, na których można zaopatrzyć się w lokalne przyprawy i rękodzieło, na próżno szukać takich w centrum. Większość sklepów skupuje w większej ilości produkty z fabryk, a następnie sprzedają je u siebie narzucając sobie wygórowaną marżę, szczególnie, jeśli na pierwszy rzut oka wygląda się na turystę. Co ciekawe, nie tylko handlarze stosują taką metodę. Jednym z miejsc, w których najczęściej spotykaliśmy się z zawyżaniem cen, były restauracje. Kelnerzy mieli przygotowane dwie karty, jedną dla lokalnych mieszkańców i drugą dla turystów. Ceny w menu dla przejezdnych były nawet ośmiokrotnie wyższe, niż normalnie. Kiedy z wielkimi oczami powiedzieliśmy, że znamy ceny, właściciel nic sobie z tego nie zrobił. Nie my, to inni się natną przez brak znajomości realiów. Jest tak w większości restauracji w centrum, do których kierują naganiacze. Nie każdy z nich jest nachalny i krzyczy na ulicy, część ma wymyśloną wiarygodną historię, która ma nakłonić do wydania pieniędzy. Mogą chcieć oprowadzić człowieka po świątyni, czy danym regionie, oczywiście podkreślając, że nigdy tego nie robią, ale dla was zrobią wyjątek. Czasami podają się także za kapłanów, ale wszystko sprowadza się do jakiejś formy sprzedaży lub darowizny. Jednak mistrzami w zawyżaniu cen i wyciąganiu pieniędzy od turysty są wszelkiej maści kierowcy, z tymi, którzy jeżdżą tuk-tukami na czele. Próba złapania podwózki z ulicy zawsze łączy się z kilkukrotnym przepłaceniem, więc warto posiłkować się aplikacjami takimi jak Uber czy Bolt. Nie ogranicza to kierowców, którzy nawet po opłaceniu przejazdu z góry mogą powiedzieć, że trzeba jeszcze opłacić podatek albo że za wjazd na daną dzielnicę jest dopłata. To wszystko bujdy, ponieważ aplikacje uwzględniają wszystkie możliwe koszty i należy się na to powołać. Chociaż będzie to wymagało trochę czasu i nerwów, w końcu kierowca przyzna, że nie ma żadnych dodatkowych opłat. To sprawdzony sposób, który nie pozwoli zostać oszukanym. Niestety, będąc w centrum, nie zawsze da się tego uniknąć.

Jednego wieczoru szukaliśmy restauracji, po mozolnych poszukiwaniach w końcu udało nam się znaleźć lokal, który miał menu na ścianie z wypisanymi cenami. Była to typowa knajpa, z której korzystali mieszkańcy, w standardzie indyjskim, gdzie można było spróbować lokalnych przysmaków. Ledwie przekroczyliśmy próg, a zostaliśmy wyproszeni, chociaż inni klienci zamawiali w najlepsze. Gdy zapytaliśmy dlaczego nie możemy zjeść, zostaliśmy zbyci ciszą i wyganiającym, pośpieszającym ruchem dłoni. Byliśmy mocno zdziwieni takim zachowaniem, szczególnie, że spotkaliśmy się z nim po raz pierwszy. Zazwyczaj mieszkańcy chętnie dzielili się swoją kuchnią i z entuzjazmem patrzyli na obcych chcących jej spróbować. Sytuacja miała miejsce na jednej z głównych ulic, gdzie w każdym kolejnym lokalu ceny były mocno zawyżone.

Ponad to, należy być przygotowanym, że ludzie za wszystko będą oczekiwali zapłaty. Przechadzając się swobodnie po ulicy często widywaliśmy wielbłądy. To codzienny widok w Rajastanie, który charakteryzuje się pustynnym klimatem, a garbate zwierze jest zarówno środkiem transportu, jak i siłą roboczą. Kiedy właściciel wielbłąda przy jednej z głównych ulic zauważył nasze zainteresowanie zwierzęciem, od razu przywołał nas do siebie. Chciał, żebyśmy go pogłaskali i zrobili sobie z nim zdjęcie. Sam podprowadził w naszą stronę wielbłąda i praktycznie wypchnął jego szyję pod nasze ręce. Chwilę później usłyszeliśmy „Money, money” i zobaczyliśmy wyciągniętą rękę. W takich sytuacjach należy być stanowczym i, jeśli nie chce się uiszczać opłaty, zdecydowanie odmówić. Sami ludzie nie będą naciskać, jeśli zobaczą, że nie ma szansy na zarobek. Natomiast można powiedzieć, że w ich naturze leży podjęcie próby. Sprawa, niestety, dotyczy również dzieci.

Niejednokrotnie chadzały za nami, prosząc o pieniądze – czasem to było 10 rupii, innym razem nawet 100. Nie były to dzieci w łachmanach, wygłodzone, które potrzebowały pomocy. To były dzieciaki takie jak w każdym innym kraju, biegające radośnie po ulicy w grupach, jeżdżące na rowerach. Widać było, że zrobiły sobie z tego zabawę. Przy kontaktach z dziećmi w takich miejscach jak Jaipur należy zachować ostrożność. Często będą chciały wam podawać ręce, przybijać piątki. W większości przypadków to szczere zainteresowanie, ale pojawiają się również wyjątki, a drobne, dziecięce palce są zwinne. Mogą próbować ściągnąć z dłoni biżuterię, najpierw delikatnie wkładając drobną rączkę pod obręcz pierścionka, a przy cofaniu jej, pociągnąć ze znacznie większą siłą. Chociaż takie sytuacje nie są powszechne, to warto być czujnym.

Mówiąc o czujności, nie sposób nie wspomnieć o wszędobylskich małpach, które można dostrzec w każdym zakątku Jaipuru. Chociaż wyglądają na urocze, niewinne stworzenia, to należy pamiętać, że są to dzikie zwierzęta. Można je podzielić na dwie główne kategorie ze względu na umaszczenie: jedne mają różowe pyszczki, a drugie czarne. Te pierwsze są psotnikami, rozmiarem przypominają zwierzęta domowe, ale są względnie niegroźne. Trzeba tylko uważać na rzeczy osobiste, które mogą zostać skradzione. Ogólnie są tolerowane przez mieszkańców, a czasem również dokarmiane. Sprawa ma się inaczej w przypadku drugiej odmiany, tych czarnolicych. Są masywniejsze i mają ostro zakończone kły, które wystają im z pysków. Często są agresywne i mogą wyrządzić krzywdę, dlatego po zobaczeniu takiej z daleka, najlepiej ukryć się w budynku. Pocieszający jest fakt, że mieszkańcy aktywnie reagują na ich pojawienie się w danej dzielnicy. Podczas naszego pobytu, dostrzegliśmy jedną z nich z okna naszego hotelu. Tego samego dnia wieczorem, rozmawiając z naszymi sąsiadami, podzieliliśmy się swoimi obawami, jeśli chodzi o obecność zwierzęcia. Młody mężczyzna, który mieszkał nieopodal, emanował dumą, mówiąc nam, że zwierze już nie żyje, gwarantując nam bezpieczeństwo. Widać było, że podchodzą do takich spraw bardzo poważnie, mając na względzie bezpieczeństwo społeczności i są w to mocno zaangażowani. Większość życia w Indiach ma miejsce poza granicami domostwa, a obecność agresywnych małp zagraża wszystkim. Dlatego warto mieć się na baczności, żeby uniknąć potencjalnego zagrożenia, chociaż takie sytuacje mogą się zdarzyć sporadycznie, czego nie można powiedzieć o nagabywaniu.

Powszechnie spotykanym zjawiskiem jest robienie festynu z własnego dziedzictwa. W każdym z miejsc turystycznych, z którym łączy się historia silnie związana z kulturą Rajastanu, plątają się drobni sprzedawcy pamiątek, fotografowie proponujący „unikalne” fotografie w tradycyjnych strojach, ale również sprzedawcy przekąsek i drobnych zabawek dla dzieci. Całość wygląda jak wiejski odpust i nie da się przejść w bardziej zaciszne miejsce, aby podziwiać zabytki. Szczególnie widoczne jest to w miejscu takim jak Jal Mahal, czyli Pałac na Wodzie. Widok na w pół zatopioną budowlę zapiera dech w piersi, a tło stworzone z gór pokrytych lasami prowokuje do kontemplacji. Natomiast otoczka, która powstawała wokół, skutecznie do tego zniechęca. Cały deptak, z którego można mieć dobry widok na pałac, usłany jest straganami z pamiątkami wszelkiej maści, a zwieńczeniem festiwalu absurdu są przejażdżki na wielbłądach. Większość zwierząt ma nawet założone kagańce, a ich wyzysk aż mrozi krew w żyłach. Przejażdżki nie są nawet oferowane przed samym pałacem, ale kawałek dalej, wzdłuż głównej drogi, po której cały czas jeżdżą samochody i autobusy. Całość daje karykaturalny efekt, na który nie chce się patrzeć.

Do takiego stanu doprowadzili turyści. Nie chodzi tutaj wyłącznie o człowieka z zachodu na egzotycznych wakacjach, który zawsze zapłaci podaną mu cenę. Mowa tutaj o wszystkich przyjezdnych, tych lokalnych również. Cechą wspólną mieszkańców Indii jest, niestety, zamiłowanie do kiczu. Zdjęcia ślubne układane są w kolorowe kolaże w stylu lat 90., a podczas odwiedzin słynnego miejsca z radością kupowane są szklane figurki, pamiątkowe koszulki czy zabawki dla pociech. Indie to kraj, w którym większość populacji żyje na granicy ubóstwa, więc każdy sposób na zarobek jest tutaj wykorzystywany w pełni. Dlatego sprzedawców jest wielu i każdy z nich korzysta z popularności pamiątek lub usługi, która może przynieść mu zysk. Turyści stali się motorem napędowym dla wyścigu za pieniądzem, stąd również pojawia się nachalność naganiaczy czy kierowców tuk-tuków. Każdy z nich widzi w turyście bankomat, który można wykorzystać i który zagwarantuje chociaż ułamek niedoścignionego dobrobytu. Utwierdziliśmy się w tym przekonaniu po rozmowie z jednym z lokalnych mieszkańców, który użył dokładnie sformułowania: „Tutaj jesteście tylko chodzącymi bankomatami”.

Kiedy słyszy się takie zdanie, odechciewa się odkrywać zakamarki miasta, które widzi w tobie jedynie sposób na zarobek. Przez mnogość wyłaniających się z każdego zakątka pułapek na turystę, niechętnie wróciłabym do różowego miasta. Niemniej skorzystaliśmy z naszego pobytu w Jaipurze i mimo wielu negatywów, odkryliśmy również pozytywy, o których dowiecie się niebawem.

Magia i Manipulacja:
Jak Różowe Miasto Wciąga Turystów w Sieć

Jaipur to jedna z najczęściej polecanych destynacji turystycznych jako część „Złotego Trójkąta”. Oferuje wiele atrakcji, zaczynając od charakterystycznych różowych budynków, od których wzięła się nazwa „Różowe Miasto”, Pałacu Wiatrów czy imponujących fortów, umożliwiających widok na dolinę, w której leży miasto. Ponad to Jaipur jest centrum sztuki i rzemiosła Rajastanu, gdzie można zaopatrzyć się w dzieła z zakładów jubilerskich, szwalni itp. na terenie całego miasta i okolic. Istny raj dla prawdziwego turysty, a raczej idealna pułapka. Miasto, chociaż zachwycające od strony architektury, zawiodło nas pod wieloma względami. Przebywając w Jaipurze dłuższy czas odnieśliśmy wrażenie, jakby całe centrum działało jak jedna wielka mafia, która ma wycisnąć z turysty jak najwięcej pieniędzy.

Zacznijmy od tego, że mieszkaliśmy w centrum, 30 minut od Pałacu Wiatrów, a większość głównych ulic przepełniona była rozmaitymi naganiaczami i sprzedawcami. Chociaż Jaipur słynie z tradycyjnych targów, na których można zaopatrzyć się w lokalne przyprawy i rękodzieło, na próżno szukać takich w centrum. Większość sklepów skupuje w większej ilości produkty z fabryk, a następnie sprzedają je u siebie narzucając sobie wygórowaną marżę, szczególnie, jeśli na pierwszy rzut oka wygląda się na turystę. Co ciekawe, nie tylko handlarze stosują taką metodę. Jednym z miejsc, w których najczęściej spotykaliśmy się z zawyżaniem cen, były restauracje. Kelnerzy mieli przygotowane dwie karty, jedną dla lokalnych mieszkańców i drugą dla turystów. Ceny w menu dla przejezdnych były nawet ośmiokrotnie wyższe, niż normalnie. Kiedy z wielkimi oczami powiedzieliśmy, że znamy ceny, właściciel nic sobie z tego nie zrobił. Nie my, to inni się natną przez brak znajomości realiów. Jest tak w większości restauracji w centrum, do których kierują naganiacze. Nie każdy z nich jest nachalny i krzyczy na ulicy, część ma wymyśloną wiarygodną historię, która ma nakłonić do wydania pieniędzy. Mogą chcieć oprowadzić człowieka po świątyni, czy danym regionie, oczywiście podkreślając, że nigdy tego nie robią, ale dla was zrobią wyjątek. Czasami podają się także za kapłanów, ale wszystko sprowadza się do jakiejś formy sprzedaży lub darowizny. Jednak mistrzami w zawyżaniu cen i wyciąganiu pieniędzy od turysty są wszelkiej maści kierowcy, z tymi, którzy jeżdżą tuk-tukami na czele. Próba złapania podwózki z ulicy zawsze łączy się z kilkukrotnym przepłaceniem, więc warto posiłkować się aplikacjami takimi jak Uber czy Bolt. Nie ogranicza to kierowców, którzy nawet po opłaceniu przejazdu z góry mogą powiedzieć, że trzeba jeszcze opłacić podatek albo że za wjazd na daną dzielnicę jest dopłata. To wszystko bujdy, ponieważ aplikacje uwzględniają wszystkie możliwe koszty i należy się na to powołać. Chociaż będzie to wymagało trochę czasu i nerwów, w końcu kierowca przyzna, że nie ma żadnych dodatkowych opłat. To sprawdzony sposób, który nie pozwoli zostać oszukanym. Niestety, będąc w centrum, nie zawsze da się tego uniknąć.

Jednego wieczoru szukaliśmy restauracji, po mozolnych poszukiwaniach w końcu udało nam się znaleźć lokal, który miał menu na ścianie z wypisanymi cenami. Była to typowa knajpa, z której korzystali mieszkańcy, w standardzie indyjskim, gdzie można było spróbować lokalnych przysmaków. Ledwie przekroczyliśmy próg, a zostaliśmy wyproszeni, chociaż inni klienci zamawiali w najlepsze. Gdy zapytaliśmy dlaczego nie możemy zjeść, zostaliśmy zbyci ciszą i wyganiającym, pośpieszającym ruchem dłoni. Byliśmy mocno zdziwieni takim zachowaniem, szczególnie, że spotkaliśmy się z nim po raz pierwszy. Zazwyczaj mieszkańcy chętnie dzielili się swoją kuchnią i z entuzjazmem patrzyli na obcych chcących jej spróbować. Sytuacja miała miejsce na jednej z głównych ulic, gdzie w każdym kolejnym lokalu ceny były mocno zawyżone.

Ponad to, należy być przygotowanym, że ludzie za wszystko będą oczekiwali zapłaty. Przechadzając się swobodnie po ulicy często widywaliśmy wielbłądy. To codzienny widok w Rajastanie, który charakteryzuje się pustynnym klimatem, a garbate zwierze jest zarówno środkiem transportu, jak i siłą roboczą. Kiedy właściciel wielbłąda przy jednej z głównych ulic zauważył nasze zainteresowanie zwierzęciem, od razu przywołał nas do siebie. Chciał, żebyśmy go pogłaskali i zrobili sobie z nim zdjęcie. Sam podprowadził w naszą stronę wielbłąda i praktycznie wypchnął jego szyję pod nasze ręce. Chwilę później usłyszeliśmy „Money, money” i zobaczyliśmy wyciągniętą rękę. W takich sytuacjach należy być stanowczym i, jeśli nie chce się uiszczać opłaty, zdecydowanie odmówić. Sami ludzie nie będą naciskać, jeśli zobaczą, że nie ma szansy na zarobek. Natomiast można powiedzieć, że w ich naturze leży podjęcie próby. Sprawa, niestety, dotyczy również dzieci.

Niejednokrotnie chadzały za nami, prosząc o pieniądze – czasem to było 10 rupii, innym razem nawet 100. Nie były to dzieci w łachmanach, wygłodzone, które potrzebowały pomocy. To były dzieciaki takie jak w każdym innym kraju, biegające radośnie po ulicy w grupach, jeżdżące na rowerach. Widać było, że zrobiły sobie z tego zabawę. Przy kontaktach z dziećmi w takich miejscach jak Jaipur należy zachować ostrożność. Często będą chciały wam podawać ręce, przybijać piątki. W większości przypadków to szczere zainteresowanie, ale pojawiają się również wyjątki, a drobne, dziecięce palce są zwinne. Mogą próbować ściągnąć z dłoni biżuterię, najpierw delikatnie wkładając drobną rączkę pod obręcz pierścionka, a przy cofaniu jej, pociągnąć ze znacznie większą siłą. Chociaż takie sytuacje nie są powszechne, to warto być czujnym.

Mówiąc o czujności, nie sposób nie wspomnieć o wszędobylskich małpach, które można dostrzec w każdym zakątku Jaipuru. Chociaż wyglądają na urocze, niewinne stworzenia, to należy pamiętać, że są to dzikie zwierzęta. Można je podzielić na dwie główne kategorie ze względu na umaszczenie: jedne mają różowe pyszczki, a drugie czarne. Te pierwsze są psotnikami, rozmiarem przypominają zwierzęta domowe, ale są względnie niegroźne. Trzeba tylko uważać na rzeczy osobiste, które mogą zostać skradzione. Ogólnie są tolerowane przez mieszkańców, a czasem również dokarmiane. Sprawa ma się inaczej w przypadku drugiej odmiany, tych czarnolicych. Są masywniejsze i mają ostro zakończone kły, które wystają im z pysków. Często są agresywne i mogą wyrządzić krzywdę, dlatego po zobaczeniu takiej z daleka, najlepiej ukryć się w budynku. Pocieszający jest fakt, że mieszkańcy aktywnie reagują na ich pojawienie się w danej dzielnicy. Podczas naszego pobytu, dostrzegliśmy jedną z nich z okna naszego hotelu. Tego samego dnia wieczorem, rozmawiając z naszymi sąsiadami, podzieliliśmy się swoimi obawami, jeśli chodzi o obecność zwierzęcia. Młody mężczyzna, który mieszkał nieopodal, emanował dumą, mówiąc nam, że zwierze już nie żyje, gwarantując nam bezpieczeństwo. Widać było, że podchodzą do takich spraw bardzo poważnie, mając na względzie bezpieczeństwo społeczności i są w to mocno zaangażowani. Większość życia w Indiach ma miejsce poza granicami domostwa, a obecność agresywnych małp zagraża wszystkim. Dlatego warto mieć się na baczności, żeby uniknąć potencjalnego zagrożenia, chociaż takie sytuacje mogą się zdarzyć sporadycznie, czego nie można powiedzieć o nagabywaniu.

Powszechnie spotykanym zjawiskiem jest robienie festynu z własnego dziedzictwa. W każdym z miejsc turystycznych, z którym łączy się historia silnie związana z kulturą Rajastanu, plątają się drobni sprzedawcy pamiątek, fotografowie proponujący „unikalne” fotografie w tradycyjnych strojach, ale również sprzedawcy przekąsek i drobnych zabawek dla dzieci. Całość wygląda jak wiejski odpust i nie da się przejść w bardziej zaciszne miejsce, aby podziwiać zabytki. Szczególnie widoczne jest to w miejscu takim jak Jal Mahal, czyli Pałac na Wodzie. Widok na w pół zatopioną budowlę zapiera dech w piersi, a tło stworzone z gór pokrytych lasami prowokuje do kontemplacji. Natomiast otoczka, która powstawała wokół, skutecznie do tego zniechęca. Cały deptak, z którego można mieć dobry widok na pałac, usłany jest straganami z pamiątkami wszelkiej maści, a zwieńczeniem festiwalu absurdu są przejażdżki na wielbłądach. Większość zwierząt ma nawet założone kagańce, a ich wyzysk aż mrozi krew w żyłach. Przejażdżki nie są nawet oferowane przed samym pałacem, ale kawałek dalej, wzdłuż głównej drogi, po której cały czas jeżdżą samochody i autobusy. Całość daje karykaturalny efekt, na który nie chce się patrzeć.

Do takiego stanu doprowadzili turyści. Nie chodzi tutaj wyłącznie o człowieka z zachodu na egzotycznych wakacjach, który zawsze zapłaci podaną mu cenę. Mowa tutaj o wszystkich przyjezdnych, tych lokalnych również. Cechą wspólną mieszkańców Indii jest, niestety, zamiłowanie do kiczu. Zdjęcia ślubne układane są w kolorowe kolaże w stylu lat 90., a podczas odwiedzin słynnego miejsca z radością kupowane są szklane figurki, pamiątkowe koszulki czy zabawki dla pociech. Indie to kraj, w którym większość populacji żyje na granicy ubóstwa, więc każdy sposób na zarobek jest tutaj wykorzystywany w pełni. Dlatego sprzedawców jest wielu i każdy z nich korzysta z popularności pamiątek lub usługi, która może przynieść mu zysk. Turyści stali się motorem napędowym dla wyścigu za pieniądzem, stąd również pojawia się nachalność naganiaczy czy kierowców tuk-tuków. Każdy z nich widzi w turyście bankomat, który można wykorzystać i który zagwarantuje chociaż ułamek niedoścignionego dobrobytu. Utwierdziliśmy się w tym przekonaniu po rozmowie z jednym z lokalnych mieszkańców, który użył dokładnie sformułowania: „Tutaj jesteście tylko chodzącymi bankomatami”.

Kiedy słyszy się takie zdanie, odechciewa się odkrywać zakamarki miasta, które widzi w tobie jedynie sposób na zarobek. Przez mnogość wyłaniających się z każdego zakątka pułapek na turystę, niechętnie wróciłabym do różowego miasta. Niemniej skorzystaliśmy z naszego pobytu w Jaipurze i mimo wielu negatywów, odkryliśmy również pozytywy, o których dowiecie się niebawem.

Magia i Manipulacja:
Jak Różowe Miasto Wciąga Turystów w Sieć

Jaipur to jedna z najczęściej polecanych destynacji turystycznych jako część „Złotego Trójkąta”. Oferuje wiele atrakcji, zaczynając od charakterystycznych różowych budynków, od których wzięła się nazwa „Różowe Miasto”, Pałacu Wiatrów czy imponujących fortów, umożliwiających widok na dolinę, w której leży miasto. Ponad to Jaipur jest centrum sztuki i rzemiosła Rajastanu, gdzie można zaopatrzyć się w dzieła z zakładów jubilerskich, szwalni itp. na terenie całego miasta i okolic. Istny raj dla prawdziwego turysty, a raczej idealna pułapka. Miasto, chociaż zachwycające od strony architektury, zawiodło nas pod wieloma względami. Przebywając w Jaipurze dłuższy czas odnieśliśmy wrażenie, jakby całe centrum działało jak jedna wielka mafia, która ma wycisnąć z turysty jak najwięcej pieniędzy.

Zacznijmy od tego, że mieszkaliśmy w centrum, 30 minut od Pałacu Wiatrów, a większość głównych ulic przepełniona była rozmaitymi naganiaczami i sprzedawcami. Chociaż Jaipur słynie z tradycyjnych targów, na których można zaopatrzyć się w lokalne przyprawy i rękodzieło, na próżno szukać takich w centrum. Większość sklepów skupuje w większej ilości produkty z fabryk, a następnie sprzedają je u siebie narzucając sobie wygórowaną marżę, szczególnie, jeśli na pierwszy rzut oka wygląda się na turystę. Co ciekawe, nie tylko handlarze stosują taką metodę. Jednym z miejsc, w których najczęściej spotykaliśmy się z zawyżaniem cen, były restauracje. Kelnerzy mieli przygotowane dwie karty, jedną dla lokalnych mieszkańców i drugą dla turystów. Ceny w menu dla przejezdnych były nawet ośmiokrotnie wyższe, niż normalnie. Kiedy z wielkimi oczami powiedzieliśmy, że znamy ceny, właściciel nic sobie z tego nie zrobił. Nie my, to inni się natną przez brak znajomości realiów. Jest tak w większości restauracji w centrum, do których kierują naganiacze. Nie każdy z nich jest nachalny i krzyczy na ulicy, część ma wymyśloną wiarygodną historię, która ma nakłonić do wydania pieniędzy. Mogą chcieć oprowadzić człowieka po świątyni, czy danym regionie, oczywiście podkreślając, że nigdy tego nie robią, ale dla was zrobią wyjątek. Czasami podają się także za kapłanów, ale wszystko sprowadza się do jakiejś formy sprzedaży lub darowizny. Jednak mistrzami w zawyżaniu cen i wyciąganiu pieniędzy od turysty są wszelkiej maści kierowcy, z tymi, którzy jeżdżą tuk-tukami na czele. Próba złapania podwózki z ulicy zawsze łączy się z kilkukrotnym przepłaceniem, więc warto posiłkować się aplikacjami takimi jak Uber czy Bolt. Nie ogranicza to kierowców, którzy nawet po opłaceniu przejazdu z góry mogą powiedzieć, że trzeba jeszcze opłacić podatek albo że za wjazd na daną dzielnicę jest dopłata. To wszystko bujdy, ponieważ aplikacje uwzględniają wszystkie możliwe koszty i należy się na to powołać. Chociaż będzie to wymagało trochę czasu i nerwów, w końcu kierowca przyzna, że nie ma żadnych dodatkowych opłat. To sprawdzony sposób, który nie pozwoli zostać oszukanym. Niestety, będąc w centrum, nie zawsze da się tego uniknąć.

Jednego wieczoru szukaliśmy restauracji, po mozolnych poszukiwaniach w końcu udało nam się znaleźć lokal, który miał menu na ścianie z wypisanymi cenami. Była to typowa knajpa, z której korzystali mieszkańcy, w standardzie indyjskim, gdzie można było spróbować lokalnych przysmaków. Ledwie przekroczyliśmy próg, a zostaliśmy wyproszeni, chociaż inni klienci zamawiali w najlepsze. Gdy zapytaliśmy dlaczego nie możemy zjeść, zostaliśmy zbyci ciszą i wyganiającym, pośpieszającym ruchem dłoni. Byliśmy mocno zdziwieni takim zachowaniem, szczególnie, że spotkaliśmy się z nim po raz pierwszy. Zazwyczaj mieszkańcy chętnie dzielili się swoją kuchnią i z entuzjazmem patrzyli na obcych chcących jej spróbować. Sytuacja miała miejsce na jednej z głównych ulic, gdzie w każdym kolejnym lokalu ceny były mocno zawyżone.

Ponad to, należy być przygotowanym, że ludzie za wszystko będą oczekiwali zapłaty. Przechadzając się swobodnie po ulicy często widywaliśmy wielbłądy. To codzienny widok w Rajastanie, który charakteryzuje się pustynnym klimatem, a garbate zwierze jest zarówno środkiem transportu, jak i siłą roboczą. Kiedy właściciel wielbłąda przy jednej z głównych ulic zauważył nasze zainteresowanie zwierzęciem, od razu przywołał nas do siebie. Chciał, żebyśmy go pogłaskali i zrobili sobie z nim zdjęcie. Sam podprowadził w naszą stronę wielbłąda i praktycznie wypchnął jego szyję pod nasze ręce. Chwilę później usłyszeliśmy „Money, money” i zobaczyliśmy wyciągniętą rękę. W takich sytuacjach należy być stanowczym i, jeśli nie chce się uiszczać opłaty, zdecydowanie odmówić. Sami ludzie nie będą naciskać, jeśli zobaczą, że nie ma szansy na zarobek. Natomiast można powiedzieć, że w ich naturze leży podjęcie próby. Sprawa, niestety, dotyczy również dzieci.

Niejednokrotnie chadzały za nami, prosząc o pieniądze – czasem to było 10 rupii, innym razem nawet 100. Nie były to dzieci w łachmanach, wygłodzone, które potrzebowały pomocy. To były dzieciaki takie jak w każdym innym kraju, biegające radośnie po ulicy w grupach, jeżdżące na rowerach. Widać było, że zrobiły sobie z tego zabawę. Przy kontaktach z dziećmi w takich miejscach jak Jaipur należy zachować ostrożność. Często będą chciały wam podawać ręce, przybijać piątki. W większości przypadków to szczere zainteresowanie, ale pojawiają się również wyjątki, a drobne, dziecięce palce są zwinne. Mogą próbować ściągnąć z dłoni biżuterię, najpierw delikatnie wkładając drobną rączkę pod obręcz pierścionka, a przy cofaniu jej, pociągnąć ze znacznie większą siłą. Chociaż takie sytuacje nie są powszechne, to warto być czujnym.

Mówiąc o czujności, nie sposób nie wspomnieć o wszędobylskich małpach, które można dostrzec w każdym zakątku Jaipuru. Chociaż wyglądają na urocze, niewinne stworzenia, to należy pamiętać, że są to dzikie zwierzęta. Można je podzielić na dwie główne kategorie ze względu na umaszczenie: jedne mają różowe pyszczki, a drugie czarne. Te pierwsze są psotnikami, rozmiarem przypominają zwierzęta domowe, ale są względnie niegroźne. Trzeba tylko uważać na rzeczy osobiste, które mogą zostać skradzione. Ogólnie są tolerowane przez mieszkańców, a czasem również dokarmiane. Sprawa ma się inaczej w przypadku drugiej odmiany, tych czarnolicych. Są masywniejsze i mają ostro zakończone kły, które wystają im z pysków. Często są agresywne i mogą wyrządzić krzywdę, dlatego po zobaczeniu takiej z daleka, najlepiej ukryć się w budynku. Pocieszający jest fakt, że mieszkańcy aktywnie reagują na ich pojawienie się w danej dzielnicy. Podczas naszego pobytu, dostrzegliśmy jedną z nich z okna naszego hotelu. Tego samego dnia wieczorem, rozmawiając z naszymi sąsiadami, podzieliliśmy się swoimi obawami, jeśli chodzi o obecność zwierzęcia. Młody mężczyzna, który mieszkał nieopodal, emanował dumą, mówiąc nam, że zwierze już nie żyje, gwarantując nam bezpieczeństwo. Widać było, że podchodzą do takich spraw bardzo poważnie, mając na względzie bezpieczeństwo społeczności i są w to mocno zaangażowani. Większość życia w Indiach ma miejsce poza granicami domostwa, a obecność agresywnych małp zagraża wszystkim. Dlatego warto mieć się na baczności, żeby uniknąć potencjalnego zagrożenia, chociaż takie sytuacje mogą się zdarzyć sporadycznie, czego nie można powiedzieć o nagabywaniu.

Powszechnie spotykanym zjawiskiem jest robienie festynu z własnego dziedzictwa. W każdym z miejsc turystycznych, z którym łączy się historia silnie związana z kulturą Rajastanu, plątają się drobni sprzedawcy pamiątek, fotografowie proponujący „unikalne” fotografie w tradycyjnych strojach, ale również sprzedawcy przekąsek i drobnych zabawek dla dzieci. Całość wygląda jak wiejski odpust i nie da się przejść w bardziej zaciszne miejsce, aby podziwiać zabytki. Szczególnie widoczne jest to w miejscu takim jak Jal Mahal, czyli Pałac na Wodzie. Widok na w pół zatopioną budowlę zapiera dech w piersi, a tło stworzone z gór pokrytych lasami prowokuje do kontemplacji. Natomiast otoczka, która powstawała wokół, skutecznie do tego zniechęca. Cały deptak, z którego można mieć dobry widok na pałac, usłany jest straganami z pamiątkami wszelkiej maści, a zwieńczeniem festiwalu absurdu są przejażdżki na wielbłądach. Większość zwierząt ma nawet założone kagańce, a ich wyzysk aż mrozi krew w żyłach. Przejażdżki nie są nawet oferowane przed samym pałacem, ale kawałek dalej, wzdłuż głównej drogi, po której cały czas jeżdżą samochody i autobusy. Całość daje karykaturalny efekt, na który nie chce się patrzeć.

Do takiego stanu doprowadzili turyści. Nie chodzi tutaj wyłącznie o człowieka z zachodu na egzotycznych wakacjach, który zawsze zapłaci podaną mu cenę. Mowa tutaj o wszystkich przyjezdnych, tych lokalnych również. Cechą wspólną mieszkańców Indii jest, niestety, zamiłowanie do kiczu. Zdjęcia ślubne układane są w kolorowe kolaże w stylu lat 90., a podczas odwiedzin słynnego miejsca z radością kupowane są szklane figurki, pamiątkowe koszulki czy zabawki dla pociech. Indie to kraj, w którym większość populacji żyje na granicy ubóstwa, więc każdy sposób na zarobek jest tutaj wykorzystywany w pełni. Dlatego sprzedawców jest wielu i każdy z nich korzysta z popularności pamiątek lub usługi, która może przynieść mu zysk. Turyści stali się motorem napędowym dla wyścigu za pieniądzem, stąd również pojawia się nachalność naganiaczy czy kierowców tuk-tuków. Każdy z nich widzi w turyście bankomat, który można wykorzystać i który zagwarantuje chociaż ułamek niedoścignionego dobrobytu. Utwierdziliśmy się w tym przekonaniu po rozmowie z jednym z lokalnych mieszkańców, który użył dokładnie sformułowania: „Tutaj jesteście tylko chodzącymi bankomatami”.

Kiedy słyszy się takie zdanie, odechciewa się odkrywać zakamarki miasta, które widzi w tobie jedynie sposób na zarobek. Przez mnogość wyłaniających się z każdego zakątka pułapek na turystę, niechętnie wróciłabym do różowego miasta. Niemniej skorzystaliśmy z naszego pobytu w Jaipurze i mimo wielu negatywów, odkryliśmy również pozytywy, o których dowiecie się niebawem.

Magia i Manipulacja:
Jak Różowe Miasto Wciąga Turystów w Sieć

Jaipur to jedna z najczęściej polecanych destynacji turystycznych jako część „Złotego Trójkąta”. Oferuje wiele atrakcji, zaczynając od charakterystycznych różowych budynków, od których wzięła się nazwa „Różowe Miasto”, Pałacu Wiatrów czy imponujących fortów, umożliwiających widok na dolinę, w której leży miasto. Ponad to Jaipur jest centrum sztuki i rzemiosła Rajastanu, gdzie można zaopatrzyć się w dzieła z zakładów jubilerskich, szwalni itp. na terenie całego miasta i okolic. Istny raj dla prawdziwego turysty, a raczej idealna pułapka. Miasto, chociaż zachwycające od strony architektury, zawiodło nas pod wieloma względami. Przebywając w Jaipurze dłuższy czas odnieśliśmy wrażenie, jakby całe centrum działało jak jedna wielka mafia, która ma wycisnąć z turysty jak najwięcej pieniędzy.

Zacznijmy od tego, że mieszkaliśmy w centrum, 30 minut od Pałacu Wiatrów, a większość głównych ulic przepełniona była rozmaitymi naganiaczami i sprzedawcami. Chociaż Jaipur słynie z tradycyjnych targów, na których można zaopatrzyć się w lokalne przyprawy i rękodzieło, na próżno szukać takich w centrum. Większość sklepów skupuje w większej ilości produkty z fabryk, a następnie sprzedają je u siebie narzucając sobie wygórowaną marżę, szczególnie, jeśli na pierwszy rzut oka wygląda się na turystę. Co ciekawe, nie tylko handlarze stosują taką metodę. Jednym z miejsc, w których najczęściej spotykaliśmy się z zawyżaniem cen, były restauracje. Kelnerzy mieli przygotowane dwie karty, jedną dla lokalnych mieszkańców i drugą dla turystów. Ceny w menu dla przejezdnych były nawet ośmiokrotnie wyższe, niż normalnie. Kiedy z wielkimi oczami powiedzieliśmy, że znamy ceny, właściciel nic sobie z tego nie zrobił. Nie my, to inni się natną przez brak znajomości realiów. Jest tak w większości restauracji w centrum, do których kierują naganiacze. Nie każdy z nich jest nachalny i krzyczy na ulicy, część ma wymyśloną wiarygodną historię, która ma nakłonić do wydania pieniędzy. Mogą chcieć oprowadzić człowieka po świątyni, czy danym regionie, oczywiście podkreślając, że nigdy tego nie robią, ale dla was zrobią wyjątek. Czasami podają się także za kapłanów, ale wszystko sprowadza się do jakiejś formy sprzedaży lub darowizny. Jednak mistrzami w zawyżaniu cen i wyciąganiu pieniędzy od turysty są wszelkiej maści kierowcy, z tymi, którzy jeżdżą tuk-tukami na czele. Próba złapania podwózki z ulicy zawsze łączy się z kilkukrotnym przepłaceniem, więc warto posiłkować się aplikacjami takimi jak Uber czy Bolt. Nie ogranicza to kierowców, którzy nawet po opłaceniu przejazdu z góry mogą powiedzieć, że trzeba jeszcze opłacić podatek albo że za wjazd na daną dzielnicę jest dopłata. To wszystko bujdy, ponieważ aplikacje uwzględniają wszystkie możliwe koszty i należy się na to powołać. Chociaż będzie to wymagało trochę czasu i nerwów, w końcu kierowca przyzna, że nie ma żadnych dodatkowych opłat. To sprawdzony sposób, który nie pozwoli zostać oszukanym. Niestety, będąc w centrum, nie zawsze da się tego uniknąć.

Jednego wieczoru szukaliśmy restauracji, po mozolnych poszukiwaniach w końcu udało nam się znaleźć lokal, który miał menu na ścianie z wypisanymi cenami. Była to typowa knajpa, z której korzystali mieszkańcy, w standardzie indyjskim, gdzie można było spróbować lokalnych przysmaków. Ledwie przekroczyliśmy próg, a zostaliśmy wyproszeni, chociaż inni klienci zamawiali w najlepsze. Gdy zapytaliśmy dlaczego nie możemy zjeść, zostaliśmy zbyci ciszą i wyganiającym, pośpieszającym ruchem dłoni. Byliśmy mocno zdziwieni takim zachowaniem, szczególnie, że spotkaliśmy się z nim po raz pierwszy. Zazwyczaj mieszkańcy chętnie dzielili się swoją kuchnią i z entuzjazmem patrzyli na obcych chcących jej spróbować. Sytuacja miała miejsce na jednej z głównych ulic, gdzie w każdym kolejnym lokalu ceny były mocno zawyżone.

Ponad to, należy być przygotowanym, że ludzie za wszystko będą oczekiwali zapłaty. Przechadzając się swobodnie po ulicy często widywaliśmy wielbłądy. To codzienny widok w Rajastanie, który charakteryzuje się pustynnym klimatem, a garbate zwierze jest zarówno środkiem transportu, jak i siłą roboczą. Kiedy właściciel wielbłąda przy jednej z głównych ulic zauważył nasze zainteresowanie zwierzęciem, od razu przywołał nas do siebie. Chciał, żebyśmy go pogłaskali i zrobili sobie z nim zdjęcie. Sam podprowadził w naszą stronę wielbłąda i praktycznie wypchnął jego szyję pod nasze ręce. Chwilę później usłyszeliśmy „Money, money” i zobaczyliśmy wyciągniętą rękę. W takich sytuacjach należy być stanowczym i, jeśli nie chce się uiszczać opłaty, zdecydowanie odmówić. Sami ludzie nie będą naciskać, jeśli zobaczą, że nie ma szansy na zarobek. Natomiast można powiedzieć, że w ich naturze leży podjęcie próby. Sprawa, niestety, dotyczy również dzieci.

Niejednokrotnie chadzały za nami, prosząc o pieniądze – czasem to było 10 rupii, innym razem nawet 100. Nie były to dzieci w łachmanach, wygłodzone, które potrzebowały pomocy. To były dzieciaki takie jak w każdym innym kraju, biegające radośnie po ulicy w grupach, jeżdżące na rowerach. Widać było, że zrobiły sobie z tego zabawę. Przy kontaktach z dziećmi w takich miejscach jak Jaipur należy zachować ostrożność. Często będą chciały wam podawać ręce, przybijać piątki. W większości przypadków to szczere zainteresowanie, ale pojawiają się również wyjątki, a drobne, dziecięce palce są zwinne. Mogą próbować ściągnąć z dłoni biżuterię, najpierw delikatnie wkładając drobną rączkę pod obręcz pierścionka, a przy cofaniu jej, pociągnąć ze znacznie większą siłą. Chociaż takie sytuacje nie są powszechne, to warto być czujnym.

Mówiąc o czujności, nie sposób nie wspomnieć o wszędobylskich małpach, które można dostrzec w każdym zakątku Jaipuru. Chociaż wyglądają na urocze, niewinne stworzenia, to należy pamiętać, że są to dzikie zwierzęta. Można je podzielić na dwie główne kategorie ze względu na umaszczenie: jedne mają różowe pyszczki, a drugie czarne. Te pierwsze są psotnikami, rozmiarem przypominają zwierzęta domowe, ale są względnie niegroźne. Trzeba tylko uważać na rzeczy osobiste, które mogą zostać skradzione. Ogólnie są tolerowane przez mieszkańców, a czasem również dokarmiane. Sprawa ma się inaczej w przypadku drugiej odmiany, tych czarnolicych. Są masywniejsze i mają ostro zakończone kły, które wystają im z pysków. Często są agresywne i mogą wyrządzić krzywdę, dlatego po zobaczeniu takiej z daleka, najlepiej ukryć się w budynku. Pocieszający jest fakt, że mieszkańcy aktywnie reagują na ich pojawienie się w danej dzielnicy. Podczas naszego pobytu, dostrzegliśmy jedną z nich z okna naszego hotelu. Tego samego dnia wieczorem, rozmawiając z naszymi sąsiadami, podzieliliśmy się swoimi obawami, jeśli chodzi o obecność zwierzęcia. Młody mężczyzna, który mieszkał nieopodal, emanował dumą, mówiąc nam, że zwierze już nie żyje, gwarantując nam bezpieczeństwo. Widać było, że podchodzą do takich spraw bardzo poważnie, mając na względzie bezpieczeństwo społeczności i są w to mocno zaangażowani. Większość życia w Indiach ma miejsce poza granicami domostwa, a obecność agresywnych małp zagraża wszystkim. Dlatego warto mieć się na baczności, żeby uniknąć potencjalnego zagrożenia, chociaż takie sytuacje mogą się zdarzyć sporadycznie, czego nie można powiedzieć o nagabywaniu.

Powszechnie spotykanym zjawiskiem jest robienie festynu z własnego dziedzictwa. W każdym z miejsc turystycznych, z którym łączy się historia silnie związana z kulturą Rajastanu, plątają się drobni sprzedawcy pamiątek, fotografowie proponujący „unikalne” fotografie w tradycyjnych strojach, ale również sprzedawcy przekąsek i drobnych zabawek dla dzieci. Całość wygląda jak wiejski odpust i nie da się przejść w bardziej zaciszne miejsce, aby podziwiać zabytki. Szczególnie widoczne jest to w miejscu takim jak Jal Mahal, czyli Pałac na Wodzie. Widok na w pół zatopioną budowlę zapiera dech w piersi, a tło stworzone z gór pokrytych lasami prowokuje do kontemplacji. Natomiast otoczka, która powstawała wokół, skutecznie do tego zniechęca. Cały deptak, z którego można mieć dobry widok na pałac, usłany jest straganami z pamiątkami wszelkiej maści, a zwieńczeniem festiwalu absurdu są przejażdżki na wielbłądach. Większość zwierząt ma nawet założone kagańce, a ich wyzysk aż mrozi krew w żyłach. Przejażdżki nie są nawet oferowane przed samym pałacem, ale kawałek dalej, wzdłuż głównej drogi, po której cały czas jeżdżą samochody i autobusy. Całość daje karykaturalny efekt, na który nie chce się patrzeć.

Do takiego stanu doprowadzili turyści. Nie chodzi tutaj wyłącznie o człowieka z zachodu na egzotycznych wakacjach, który zawsze zapłaci podaną mu cenę. Mowa tutaj o wszystkich przyjezdnych, tych lokalnych również. Cechą wspólną mieszkańców Indii jest, niestety, zamiłowanie do kiczu. Zdjęcia ślubne układane są w kolorowe kolaże w stylu lat 90., a podczas odwiedzin słynnego miejsca z radością kupowane są szklane figurki, pamiątkowe koszulki czy zabawki dla pociech. Indie to kraj, w którym większość populacji żyje na granicy ubóstwa, więc każdy sposób na zarobek jest tutaj wykorzystywany w pełni. Dlatego sprzedawców jest wielu i każdy z nich korzysta z popularności pamiątek lub usługi, która może przynieść mu zysk. Turyści stali się motorem napędowym dla wyścigu za pieniądzem, stąd również pojawia się nachalność naganiaczy czy kierowców tuk-tuków. Każdy z nich widzi w turyście bankomat, który można wykorzystać i który zagwarantuje chociaż ułamek niedoścignionego dobrobytu. Utwierdziliśmy się w tym przekonaniu po rozmowie z jednym z lokalnych mieszkańców, który użył dokładnie sformułowania: „Tutaj jesteście tylko chodzącymi bankomatami”.

Kiedy słyszy się takie zdanie, odechciewa się odkrywać zakamarki miasta, które widzi w tobie jedynie sposób na zarobek. Przez mnogość wyłaniających się z każdego zakątka pułapek na turystę, niechętnie wróciłabym do różowego miasta. Niemniej skorzystaliśmy z naszego pobytu w Jaipurze i mimo wielu negatywów, odkryliśmy również pozytywy, o których dowiecie się niebawem.

Magia i Manipulacja:
Jak Różowe Miasto Wciąga Turystów w Sieć

Jaipur to jedna z najczęściej polecanych destynacji turystycznych jako część „Złotego Trójkąta”. Oferuje wiele atrakcji, zaczynając od charakterystycznych różowych budynków, od których wzięła się nazwa „Różowe Miasto”, Pałacu Wiatrów czy imponujących fortów, umożliwiających widok na dolinę, w której leży miasto. Ponad to Jaipur jest centrum sztuki i rzemiosła Rajastanu, gdzie można zaopatrzyć się w dzieła z zakładów jubilerskich, szwalni itp. na terenie całego miasta i okolic. Istny raj dla prawdziwego turysty, a raczej idealna pułapka. Miasto, chociaż zachwycające od strony architektury, zawiodło nas pod wieloma względami. Przebywając w Jaipurze dłuższy czas odnieśliśmy wrażenie, jakby całe centrum działało jak jedna wielka mafia, która ma wycisnąć z turysty jak najwięcej pieniędzy.

Zacznijmy od tego, że mieszkaliśmy w centrum, 30 minut od Pałacu Wiatrów, a większość głównych ulic przepełniona była rozmaitymi naganiaczami i sprzedawcami. Chociaż Jaipur słynie z tradycyjnych targów, na których można zaopatrzyć się w lokalne przyprawy i rękodzieło, na próżno szukać takich w centrum. Większość sklepów skupuje w większej ilości produkty z fabryk, a następnie sprzedają je u siebie narzucając sobie wygórowaną marżę, szczególnie, jeśli na pierwszy rzut oka wygląda się na turystę. Co ciekawe, nie tylko handlarze stosują taką metodę. Jednym z miejsc, w których najczęściej spotykaliśmy się z zawyżaniem cen, były restauracje. Kelnerzy mieli przygotowane dwie karty, jedną dla lokalnych mieszkańców i drugą dla turystów. Ceny w menu dla przejezdnych były nawet ośmiokrotnie wyższe, niż normalnie. Kiedy z wielkimi oczami powiedzieliśmy, że znamy ceny, właściciel nic sobie z tego nie zrobił. Nie my, to inni się natną przez brak znajomości realiów. Jest tak w większości restauracji w centrum, do których kierują naganiacze. Nie każdy z nich jest nachalny i krzyczy na ulicy, część ma wymyśloną wiarygodną historię, która ma nakłonić do wydania pieniędzy. Mogą chcieć oprowadzić człowieka po świątyni, czy danym regionie, oczywiście podkreślając, że nigdy tego nie robią, ale dla was zrobią wyjątek. Czasami podają się także za kapłanów, ale wszystko sprowadza się do jakiejś formy sprzedaży lub darowizny. Jednak mistrzami w zawyżaniu cen i wyciąganiu pieniędzy od turysty są wszelkiej maści kierowcy, z tymi, którzy jeżdżą tuk-tukami na czele. Próba złapania podwózki z ulicy zawsze łączy się z kilkukrotnym przepłaceniem, więc warto posiłkować się aplikacjami takimi jak Uber czy Bolt. Nie ogranicza to kierowców, którzy nawet po opłaceniu przejazdu z góry mogą powiedzieć, że trzeba jeszcze opłacić podatek albo że za wjazd na daną dzielnicę jest dopłata. To wszystko bujdy, ponieważ aplikacje uwzględniają wszystkie możliwe koszty i należy się na to powołać. Chociaż będzie to wymagało trochę czasu i nerwów, w końcu kierowca przyzna, że nie ma żadnych dodatkowych opłat. To sprawdzony sposób, który nie pozwoli zostać oszukanym. Niestety, będąc w centrum, nie zawsze da się tego uniknąć.

Jednego wieczoru szukaliśmy restauracji, po mozolnych poszukiwaniach w końcu udało nam się znaleźć lokal, który miał menu na ścianie z wypisanymi cenami. Była to typowa knajpa, z której korzystali mieszkańcy, w standardzie indyjskim, gdzie można było spróbować lokalnych przysmaków. Ledwie przekroczyliśmy próg, a zostaliśmy wyproszeni, chociaż inni klienci zamawiali w najlepsze. Gdy zapytaliśmy dlaczego nie możemy zjeść, zostaliśmy zbyci ciszą i wyganiającym, pośpieszającym ruchem dłoni. Byliśmy mocno zdziwieni takim zachowaniem, szczególnie, że spotkaliśmy się z nim po raz pierwszy. Zazwyczaj mieszkańcy chętnie dzielili się swoją kuchnią i z entuzjazmem patrzyli na obcych chcących jej spróbować. Sytuacja miała miejsce na jednej z głównych ulic, gdzie w każdym kolejnym lokalu ceny były mocno zawyżone.

Ponad to, należy być przygotowanym, że ludzie za wszystko będą oczekiwali zapłaty. Przechadzając się swobodnie po ulicy często widywaliśmy wielbłądy. To codzienny widok w Rajastanie, który charakteryzuje się pustynnym klimatem, a garbate zwierze jest zarówno środkiem transportu, jak i siłą roboczą. Kiedy właściciel wielbłąda przy jednej z głównych ulic zauważył nasze zainteresowanie zwierzęciem, od razu przywołał nas do siebie. Chciał, żebyśmy go pogłaskali i zrobili sobie z nim zdjęcie. Sam podprowadził w naszą stronę wielbłąda i praktycznie wypchnął jego szyję pod nasze ręce. Chwilę później usłyszeliśmy „Money, money” i zobaczyliśmy wyciągniętą rękę. W takich sytuacjach należy być stanowczym i, jeśli nie chce się uiszczać opłaty, zdecydowanie odmówić. Sami ludzie nie będą naciskać, jeśli zobaczą, że nie ma szansy na zarobek. Natomiast można powiedzieć, że w ich naturze leży podjęcie próby. Sprawa, niestety, dotyczy również dzieci.

Niejednokrotnie chadzały za nami, prosząc o pieniądze – czasem to było 10 rupii, innym razem nawet 100. Nie były to dzieci w łachmanach, wygłodzone, które potrzebowały pomocy. To były dzieciaki takie jak w każdym innym kraju, biegające radośnie po ulicy w grupach, jeżdżące na rowerach. Widać było, że zrobiły sobie z tego zabawę. Przy kontaktach z dziećmi w takich miejscach jak Jaipur należy zachować ostrożność. Często będą chciały wam podawać ręce, przybijać piątki. W większości przypadków to szczere zainteresowanie, ale pojawiają się również wyjątki, a drobne, dziecięce palce są zwinne. Mogą próbować ściągnąć z dłoni biżuterię, najpierw delikatnie wkładając drobną rączkę pod obręcz pierścionka, a przy cofaniu jej, pociągnąć ze znacznie większą siłą. Chociaż takie sytuacje nie są powszechne, to warto być czujnym.

Mówiąc o czujności, nie sposób nie wspomnieć o wszędobylskich małpach, które można dostrzec w każdym zakątku Jaipuru. Chociaż wyglądają na urocze, niewinne stworzenia, to należy pamiętać, że są to dzikie zwierzęta. Można je podzielić na dwie główne kategorie ze względu na umaszczenie: jedne mają różowe pyszczki, a drugie czarne. Te pierwsze są psotnikami, rozmiarem przypominają zwierzęta domowe, ale są względnie niegroźne. Trzeba tylko uważać na rzeczy osobiste, które mogą zostać skradzione. Ogólnie są tolerowane przez mieszkańców, a czasem również dokarmiane. Sprawa ma się inaczej w przypadku drugiej odmiany, tych czarnolicych. Są masywniejsze i mają ostro zakończone kły, które wystają im z pysków. Często są agresywne i mogą wyrządzić krzywdę, dlatego po zobaczeniu takiej z daleka, najlepiej ukryć się w budynku. Pocieszający jest fakt, że mieszkańcy aktywnie reagują na ich pojawienie się w danej dzielnicy. Podczas naszego pobytu, dostrzegliśmy jedną z nich z okna naszego hotelu. Tego samego dnia wieczorem, rozmawiając z naszymi sąsiadami, podzieliliśmy się swoimi obawami, jeśli chodzi o obecność zwierzęcia. Młody mężczyzna, który mieszkał nieopodal, emanował dumą, mówiąc nam, że zwierze już nie żyje, gwarantując nam bezpieczeństwo. Widać było, że podchodzą do takich spraw bardzo poważnie, mając na względzie bezpieczeństwo społeczności i są w to mocno zaangażowani. Większość życia w Indiach ma miejsce poza granicami domostwa, a obecność agresywnych małp zagraża wszystkim. Dlatego warto mieć się na baczności, żeby uniknąć potencjalnego zagrożenia, chociaż takie sytuacje mogą się zdarzyć sporadycznie, czego nie można powiedzieć o nagabywaniu.

Powszechnie spotykanym zjawiskiem jest robienie festynu z własnego dziedzictwa. W każdym z miejsc turystycznych, z którym łączy się historia silnie związana z kulturą Rajastanu, plątają się drobni sprzedawcy pamiątek, fotografowie proponujący „unikalne” fotografie w tradycyjnych strojach, ale również sprzedawcy przekąsek i drobnych zabawek dla dzieci. Całość wygląda jak wiejski odpust i nie da się przejść w bardziej zaciszne miejsce, aby podziwiać zabytki. Szczególnie widoczne jest to w miejscu takim jak Jal Mahal, czyli Pałac na Wodzie. Widok na w pół zatopioną budowlę zapiera dech w piersi, a tło stworzone z gór pokrytych lasami prowokuje do kontemplacji. Natomiast otoczka, która powstawała wokół, skutecznie do tego zniechęca. Cały deptak, z którego można mieć dobry widok na pałac, usłany jest straganami z pamiątkami wszelkiej maści, a zwieńczeniem festiwalu absurdu są przejażdżki na wielbłądach. Większość zwierząt ma nawet założone kagańce, a ich wyzysk aż mrozi krew w żyłach. Przejażdżki nie są nawet oferowane przed samym pałacem, ale kawałek dalej, wzdłuż głównej drogi, po której cały czas jeżdżą samochody i autobusy. Całość daje karykaturalny efekt, na który nie chce się patrzeć.

Do takiego stanu doprowadzili turyści. Nie chodzi tutaj wyłącznie o człowieka z zachodu na egzotycznych wakacjach, który zawsze zapłaci podaną mu cenę. Mowa tutaj o wszystkich przyjezdnych, tych lokalnych również. Cechą wspólną mieszkańców Indii jest, niestety, zamiłowanie do kiczu. Zdjęcia ślubne układane są w kolorowe kolaże w stylu lat 90., a podczas odwiedzin słynnego miejsca z radością kupowane są szklane figurki, pamiątkowe koszulki czy zabawki dla pociech. Indie to kraj, w którym większość populacji żyje na granicy ubóstwa, więc każdy sposób na zarobek jest tutaj wykorzystywany w pełni. Dlatego sprzedawców jest wielu i każdy z nich korzysta z popularności pamiątek lub usługi, która może przynieść mu zysk. Turyści stali się motorem napędowym dla wyścigu za pieniądzem, stąd również pojawia się nachalność naganiaczy czy kierowców tuk-tuków. Każdy z nich widzi w turyście bankomat, który można wykorzystać i który zagwarantuje chociaż ułamek niedoścignionego dobrobytu. Utwierdziliśmy się w tym przekonaniu po rozmowie z jednym z lokalnych mieszkańców, który użył dokładnie sformułowania: „Tutaj jesteście tylko chodzącymi bankomatami”.

Kiedy słyszy się takie zdanie, odechciewa się odkrywać zakamarki miasta, które widzi w tobie jedynie sposób na zarobek. Przez mnogość wyłaniających się z każdego zakątka pułapek na turystę, niechętnie wróciłabym do różowego miasta. Niemniej skorzystaliśmy z naszego pobytu w Jaipurze i mimo wielu negatywów, odkryliśmy również pozytywy, o których dowiecie się niebawem.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

ZOSTAW ODPOWIEDŹ:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

ZOSTAW ODPOWIEDŹ:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

ZOSTAW ODPOWIEDŹ:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

ZOSTAW ODPOWIEDŹ:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

ZOSTAW ODPOWIEDŹ:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

ZOSTAW ODPOWIEDŹ:

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *