Niepisane Prawa Kast:
Społeczna Przepaść w Bombaju
Nasz pierwszy tydzień w Bombaju spędziliśmy w dzielnicy Saki Naka, nieopodal lotniska. Mieszkaliśmy niedaleko skrzyżowania dwóch głównych ulic i stacji metra, co pozwalało nam na swobodne poruszanie się po mieście. Saki Naka jest dzielnicą muzułmańską, więc idąc w kierunku hostelu często mijaliśmy kobiety w burkach, czy hijabach, a mężczyźni nosili kufi (tradycyjne nakrycie głowy symbolizujące pobożność). Siedząc wewnątrz hostelu, do naszych uszu dobiegało z pobliskiego meczetu nawoływanie imama, z początku nietypowe, po czasie stało się kojące. Mieszkańcami dzielnicy w przeważającej mierze byli wyznawcy islamu, jednak społeczność ta była otwarta i zróżnicowana, a wśród jej obywateli można było spotkać przedstawicieli różnych profesji i wyznań. Niejednokrotnie naszą drogę przecinali Sikhowie z charakterystycznymi turbanami na głowie i obręczami na rękach, a także osoby z oznaczeniami hinduistycznymi na czołach. Od rana do późnego wieczora ulica tętniła życiem. Na całej jej długości, na parterach budynków przylegających do drogi znajdowały się rozmaite biznesy. Od sklepów, restauracji i punktów z tytoniem, przez czyścicieli klimatyzacji, hostele i sprzedawców cementu, aż po zakłady mechaników, a nawet siłownię. Na piętrach zazwyczaj znajdowały się lokale mieszkalne, do których z ulicy prowadziły wąskie klatki schodowe. To była wyjątkowa kompozycja, gdzie wszystkie niezbędniki można było znaleźć na odległości kilkudziesięciu metrów. I oczywiście nie zabrakło również wózków, z których sprzedawano owoce, warzywa, czy streetfood. Wchodząc w plątaninę mniejszych uliczek, pełną zakrętów i ciasnych przejść (gdzie mimo wszystko zdolni kierowcy byli w stanie wjechać ciężarówką) widywaliśmy więcej wyspecjalizowanych zakładów. Panował tam porządek, zakłady krawieckie i oferujące sprzedaż odzieży znajdowały się po jednej stronie ulicy, podczas gdy po drugiej wszelkiej maści metalurgowie pracowali nad jeszcze surowym materiałem albo sprzedawali gotowe klamki i kołatki do drzwi. Co kilkaset metrów profesje zmieniały się na inne, ale zawsze lokale z tej samej branży stały obok siebie. Nigdy jednak nie mogło zabraknąć drobnego stanowiska, na którym wszyscy z okolicy mogli napić się czaju. Miłość mieszkańców Indii do tego napoju jest ogromna i nie ma się co dziwić. Drobna porcja przepełniona słodyczą, mlekiem, aromatem mocno zaparzonej herbaty, lekką goryczką i intensywnością dodawanych przypraw, przepełniała kubki smakowe, zawsze pozostawiając niedosyt.
Idąc ulicą człowiek zatapiał się w harmidrze panującym wokół. Chociaż może się wydawać, że Indie cały czas gdzieś mkną, spieszą się, nabierają ogromnego pędu, rzeczywistość przedstawia się zgoła inaczej. To ilość przewijających się wszędzie ludzi i dźwięków, które temu towarzyszą dają tak złudne wrażenie. Prawda jest taka, że jeśli przyjrzymy się ich funkcjonowaniu, nie ma tam tak typowego dla zachodu pośpiechu. Wręcz przeciwnie, można było odnieść wrażenie jakby wpadło się w pułapkę czasową. Każdego dnia obserwowaliśmy ludzi, którzy powtarzali tę samą rutynę, w spokojnym, niespiesznym tempie. Zawsze znalazł się czas na rozmowę z sąsiadem czy klientem, podczas pieczołowitego wykonywania każdej czynności. Nawet zwykłe parzenie kawy było jak rytuał, w który wkładali serce. Ich ruchy nie były leniwe czy ospałe, ale przepełnione wewnętrznym spokojem. Jedną z sytuacji, w których najlepiej można było dostrzec to zjawisko był moment, w którym przechodzili przez ulicę. Chociaż wokół pędziły tuk-tuki, skutery, ciężarówki, samochody i autobusy, ich krok był posuwisty, choć arytmiczny. Zupełnie jak fremeński piaskochód, wpasowujący się w otaczający ich teren, o lekko tanecznym podrygu. Jednak nikt nie biegł, nie przepychał się między pojazdami. Ten spokój i otwartość, jaką zachowywali w każdym momencie, były dla mnie niepojęte. Przechadzając się wzdłuż mniejszych uliczek, natrafiliśmy na zakład metalurgiczny, w którego wnętrzu siedziała trójka mężczyzn. Jeden z nich ubrany był w białą thobe i kufi, podczas gdy reszta wybrała bardziej europejski przyodziewek. Maciek zatrzymał się, żeby zrobić im zdjęcie, na co ci zareagowali sporym entuzjazmem i zachęcili mnie, żebym usiadła w ich gronie. Po krótkiej sesji, zaprosili do wnętrza również Maćka i zaproponowali nam wspólne wypicie herbaty. Zachęceni przez gospodarzy, wdaliśmy się w rozmowę, dzieląc się naszymi spostrzeżeniami na temat Indii i samego Mumbaju. Sączyliśmy gorący napój i opowiadaliśmy, a także dopytywaliśmy o ichniejsze doświadczenia. Panowie zgodnie stwierdzili, że to miasto jest niezwykłe i bardzo gościnne, co zdążyliśmy już sami zauważyć. Zaczęli nawet żartować, wybuchając ciepłym i gromkim śmiechem. Przez większość czasu mężczyźni zerkali na Maćka przy zadawaniu pytań, oczekując, że to on udzieli im odpowiedzi. Przebywając wśród ludzi ciężko było nie dostrzec wyraźnego podziału wśród społeczeństwa na mężczyzn i kobiety. Nawet kontrole prowadzące na stacje podzielone są na męskie i żeńskie. Na ulicy zdecydowaną większość stanowią panowie, co łączy się z tradycyjnym podejściem do roli płci w społeczeństwie. Kobieta ma opiekować się domem i rodziną, a co za tym idzie jej wyjścia na zewnątrz ograniczają się do załatwienia spraw domowych, pracy, czy odebrania dzieci ze szkoły. Podczas gdy mężczyzna ma kluczową rolę społeczną jako lider i przedstawiciel domu, stąd jego pobyt poza nim jest wręcz wskazany. Oczywiście, w rozwijającym się społeczeństwie, odchodzi się powoli od takich wzorców, jednak kiedy trafi się na bardziej konserwatywną grupę, te podziały są wyraźniejsze. Takie postrzeganie płci jest również połączone z podziałami w ramach religii, gdzie mężczyzna zazwyczaj odgrywa kluczową rolę przy odprawianiu rytuałów czy modlitw. Kobiety w tej materii często są oddzielane (np. w Islamie mężczyźni i kobiety modlą się osobno) i przypisywane są im mniej istotne zadania, jak przynoszenie darów w ramach ofiary. Ale takie wzorce są nam znane również z chrześcijaństwa, gdzie kobieta nie może zostać kapłanem. Chociaż podziały są wyraźne, to z ogromnym szacunkiem odnosi się tutaj do kobiet. Jedną z rzeczy, która bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła, były oddzielne wagony w pociągach oraz metrze, przeznaczone wyłącznie dla „płci pięknej”. To drobne udogodnienie, ale ogromnie poprawiające komfort psychiczny podczas korzystania z komunikacji miejskiej, kiedy podróżuje się samotnie. W związku z powyższym podziałem, w przestrzeni publicznej można często dostrzec mężczyzn okazujących sobie nawzajem fizyczną czułość. Trzymają się za ręce, serdecznie przytulają czy nawet masują. To również ma swoje korzenie w panującej w Indiach kulturze, gdzie okazywanie uczuć względem płci przeciwnej jest wysoce niewskazane, a wręcz traktowane jako faux-pas. Relacje damsko-męskie traktowane są jako intymne, do których może dochodzić jedynie w obrębie domu. Następstwem tego jest pielęgnowanie przyjaźni i bliskości w relacjach o charakterze platonicznym między osobami tej samej płci. Na zachodzie takie zachowanie między kobietami uznawane jest za normalne, przyjemnie było patrzeć na przekładanie emocjonalnej więzi między panami w taki sam, czuły, sposób. Kolejnym aspektem, którego nie można pominąć, była gościnność, którą odczuwaliśmy na każdym kroku. Kiedy wchodziliśmy do restauracji czy podchodziliśmy do sprzedawców streetfoodu, witali nas z radością i chętnie dawali spróbować oferowanych przez siebie towarów. Dzięki temu mieliśmy przyjemność spróbowania flaszowca łuskowatego, czyli słodkiego owocu z białym miąższem. Gdy zauważali, że szczerze smakują nam jedzone potrawy, robili tika-tika i zapraszali nas serdecznie do ponownych odwiedzin. Sami dziękowali nam za skorzystanie z ich usług, a szczery uśmiech, który odbijał się w ich oczach sprawiał, że mieliśmy ochotę tam wracać. Inną z oznak gościnności było szczere liczenie nas i nie zawyżanie cen. Nie tylko sami sprzedawcy uczciwie nas obsługiwali, oferując te same ceny co wszystkim, ale również ludzie w pobliżu dbali o to, abyśmy nie zostali oszukani, gdy stawaliśmy obok wózka czy kramiku. Idąc ulicą ludzie odwzajemniali posyłane im uśmiechy i wdawali się z nami w krótkie rozmowy. Często słyszeliśmy pytania, czy wszystko u nas w porządku i czy dobrze się czujemy – ludziom naprawdę zależało na tym, żebyśmy czuli się mile widziani i otoczeni opieką w ich kraju. Nawet przechodnie, widząc drobne oznaki niezadowolenia na naszych twarzach, od razu reagowali, chcąc umilić nam pobyt w Indiach i pomóc w pozbyciu się zgryzot. Mimo, że sami zmagają się każdego dnia z ograniczeniami. Temat kastowości w Indiach jest jednym z tych wrażliwych. Oczywiście, od 1950 roku jest ona formalnie zakazana przez konstytucję, jednak wieków tradycji nie wymaże wpis w dokumencie. Kastowość jest osadzona w mentalności mieszkańców Indii ze względów społecznych i religijnych, co wyraźnie widać. W hinduizmie podział na kasty jest podstawą, jeśli chodzi o cykl reinkarnacji. Twój aktualny status jest uzależniony od karmy, którą miałeś w poprzednim życiu – jeśli urodziłeś się w slumsach, jest to rodzaj pokuty za grzechy popełnione we wcześniejszym wcieleniu. Wielu ludzi z biedniejszych dzielnic czy rejonów nadal nie ma dostępu do edukacji, więc nie znają alternatywy dla swojego życia. Podział kastowy jest czymś znanym i nadal pielęgnowanym w konserwatywnych społeczeństwach, a chęć wybicia się ze schematu jest stygmatyzowana i odrzucana. Można też śmiało stwierdzić, że ludzie na swój sposób są pogodzeni z losem i starają się jak najlepiej wykorzystać to, co jest im dane. Z jednej strony jest to godne podziwu, widząc niezłomność tych ludzi i mimo wszystko, cieszenie się życiem. Z drugiej sami robią sobie krzywdę nie chcąc wyrwać się z okowów narzuconych norm. Ci, których możemy spotkać w mniejszych uliczkach czy pociągach wprost mówią o nadal istniejącej kastowości, podczas gdy ci postawieni wyżej wypierają jej istnienie. Chociaż to właśnie Ci ludzie najbardziej trzymają się dawnych ustaleń. Wśród wyżyn społecznych mentalność związana z kastowością nadal się przejawia, np. w formie aranżowanych małżeństw, gdzie istotnym jest wybranie odpowiednich partnerów, którzy nie zaniżą statusu społecznego ani majątkowego rodziny. Jednak ten sposób myślenia najlepiej widoczny jest w codziennych, drobnych zachowaniach. Mieliśmy okazję obcować z osobami z wyższych rang społecznych, którzy w rozmowie często wypierali istnienie tej biedniejszej strony Indii, która jest ich znaczną większością. W Indiach około 1% społeczeństwa kontroluje 40% bogactwa kraju, a maksymalnie 2% znajduje się w uprzywilejowanych warunkach, gdzie mogą sobie pozwolić na prywatną opiekę zdrowotną czy podróże zagraniczne. Ten drobny odsetek społeczeństwa to ludzie, którzy swoje wartości opierają na konsumpcjonizmie i wyraźnym oddzieleniu samych siebie od widocznej na każdym kroku biedy. Kiedy zaprosiliśmy tych „lepszych” do naszej dzielnicy na kolację, już po kilku minutach siedzieliśmy w metrze, żeby odwiedzić lepiej prezentującą się restaurację po drugiej stronie miasta. Nasi gospodarze z radością przepłacali ośmiokrotnie za posiłki, żeby móc się poczuć lepiej sami ze sobą. Ponieważ oni mogli i uwielbiali to podkreślić. Nawet gdy mieszkaliśmy w jednym hostelu, prycza w pryczę, z osobą uważającą się za lepszą, usłyszeliśmy, że ona woli „inteligentniejsze towarzystwo” od ludzi, którzy mieszkali w tej dzielnicy. Chwilę wcześniej podkreślaliśmy jak bardzo doceniamy takie miejsca jako bardziej autentyczne i uwielbiamy ludzi, którymi się otaczamy. Ale skoro nasz sąsiad mógł sobie pozwolić na lepszy standard przydrożnej jadłodajni, już uważał się za postawionego wyżej, podkreślając ich niższość. Okazywał oburzenie, kiedy powiedzieliśmy, że możemy się przejść, bo „przecież tu jest tak brudno”. A sam został w tej samej dzielnicy i nocował w takich samych warunkach jak inni. Spotkaliśmy się z takim podejściem również podczas udostępniania materiałów na portalu Reddit. Wstawiliśmy tam zdjęcia prezentujące standardowe widoki, które może dostrzec każdy wychodząc z dowolnego budynku, poruszając się po mieście, dworcach i ulicach, jednak spowodowało to ogromne kontrowersje. Najwięcej szumu i hałasu robiły osoby, które uparcie twierdziły, że Indie wcale tak nie wyglądają. Ponieważ nie chcą być w żaden sposób kojarzeni z widokami, które są dla nich niewygodne i mogą wskazywać na niższy status. A dokładnie tak wyglądają Indie, gdzie ponad 85% społeczeństwa żyje poniżej znanego nam europejskiego standardu życia. Zaledwie 20% ma względny dostęp do dóbr konsumpcyjnych i podstawowych usług, a cała reszta nie ma nawet możliwości zadbania o swoje zdrowie. Kupienie leków w aptece jest tutaj możliwe od ręki, a koszt waha się od 0,50 zł do 30 zł za najbardziej podstawowe preparaty i antybiotyki. Większość społeczeństwa nie może sobie na nie pozwolić. Jednak te fakty zdają się nie docierać do osób, które kastowość wyssały z mlekiem matki i mają klapki na oczach. Rozmawiając z nimi na ten temat czuliśmy się, jakbyśmy słuchali zdartej płyty, mówiącej, że przecież rząd pomaga ludziom w gorszej sytuacji i buduje dla nich piękne domy. Sprawdziliśmy te informacje i owszem, domy dla mieszkańców slumsów powstają, ale są to blokowiska, budowane na terenach, z których wypłukuje się grunt, a do ich budowy wykorzystuje się niskiej jakości materiały. Warunki nieraz są tam gorsze niżeli w samodzielnie sklejonych chatkach w slumsie. Ponieważ największym problemem nie jest fakt, że slumsy istnieją, ale są niskimi budynkami zajmującymi rozległe tereny miejskie, a blokowiska rozwiązują ten problem. Ludzie nawet zaczęli nazywać je „vertical slum”, czyli pionowe slumsy. To jeden z powodów dla których ludzie nie chcą być przesiedlani. Drugim są sieci społeczne, które ci ludzie budowali latami. Społeczność, która działa wspólnie w ramach slumsu traktuje się jak rodzinę, a że rodzina w Indiach ma ogromną wagę, nie chce się jej opuszczać na rzecz… no właśnie, czego? Bo na pewno nie poprawy warunków życia. Kiedy podzieliliśmy się z wyżej usytuowanymi chęcią wizyty w slumsach, patrzyli z obrzydzeniem, a co więcej, próbowali odciągnąć nas od tego pomysłu, wmawiając, że jest tam niebezpiecznie, a mieszkańcy będą chcieli zrobić nam krzywdę. Jak było naprawdę? Ludzie byli serdeczni, otworzyli się przed nami i mimo panującego wokół ubóstwa okazywali nam szczodrość i gościnność. Ci z wyżej usytuowanych społeczeństw nie okazują w żadnym stopniu chęci pomocy osobom postawionym niżej, a wręcz okazują wprost swoją ignorancję i pogardę. W centrum miasta czuliśmy się oderwani od rzeczywistości. Nie dało się poczuć wspólnoty ani ogólnie panującej pozytywnej atmosfery na ulicach. Pojawiło się wielu naganiaczy, chcący naciągnąć kolejnego z wielu turystów. Czuło się współzawodnictwo i chęć uzyskania własnych korzyści wylewające się z otaczających nas ludzi. Zupełnie jakby europejska potrzeba zdobywania i władzy pozostała głęboko zakorzeniona w podobny sposób jak kastowość. Ciężko jest nie łączyć tych dwóch rzeczy ze sobą, ponieważ te miejsca, w których niegdyś osiedli zagraniczni włodarze, teraz zajmowane są przez elity. Centra miast, luksusowe apartamenty to siedziby ludzi, którzy nie patrzą na Indie realnie, tak jak one wyglądają, tylko chcący widzieć w nich drugi Dubaj. Niestety dopóki myślenie ludzi nie ulegnie zmianie i nie zostanie przedstawione realne rozwiązanie, wszystko pozostanie takie samo. Indie to kraj pełen przeciwieństw, różnorodności i piękna, gdzie wielowiekowe tradycje splatają się z nowoczesnością. Mimo, że przed tym wspaniałym państwem stoi wiele wyzwań, takich jak zmiany społeczne czy gospodarcze, nie można zapominać, że Indie i ich mieszkańcy zasługują na te zmiany. Wprowadzenie reform nie będzie łatwe, zważywszy na głęboko zakorzenione struktury społeczne, ale patrząc na gościnność, serdeczność i niezłomność tego narodu, można wierzyć, że Indie są warte każdego wysiłku, który zmieni je na lepsze.Niepisane Prawa Kast:
Społeczna Przepaść w Bombaju
Nasz pierwszy tydzień w Bombaju spędziliśmy w dzielnicy Saki Naka, nieopodal lotniska. Mieszkaliśmy niedaleko skrzyżowania dwóch głównych ulic i stacji metra, co pozwalało nam na swobodne poruszanie się po mieście. Saki Naka jest dzielnicą muzułmańską, więc idąc w kierunku hostelu często mijaliśmy kobiety w burkach, czy hijabach, a mężczyźni nosili kufi (tradycyjne nakrycie głowy symbolizujące pobożność). Siedząc wewnątrz hostelu, do naszych uszu dobiegało z pobliskiego meczetu nawoływanie imama, z początku nietypowe, po czasie stało się kojące. Mieszkańcami dzielnicy w przeważającej mierze byli wyznawcy islamu, jednak społeczność ta była otwarta i zróżnicowana, a wśród jej obywateli można było spotkać przedstawicieli różnych profesji i wyznań. Niejednokrotnie naszą drogę przecinali Sikhowie z charakterystycznymi turbanami na głowie i obręczami na rękach, a także osoby z oznaczeniami hinduistycznymi na czołach. Od rana do późnego wieczora ulica tętniła życiem. Na całej jej długości, na parterach budynków przylegających do drogi znajdowały się rozmaite biznesy. Od sklepów, restauracji i punktów z tytoniem, przez czyścicieli klimatyzacji, hostele i sprzedawców cementu, aż po zakłady mechaników, a nawet siłownię. Na piętrach zazwyczaj znajdowały się lokale mieszkalne, do których z ulicy prowadziły wąskie klatki schodowe. To była wyjątkowa kompozycja, gdzie wszystkie niezbędniki można było znaleźć na odległości kilkudziesięciu metrów. I oczywiście nie zabrakło również wózków, z których sprzedawano owoce, warzywa, czy streetfood. Wchodząc w plątaninę mniejszych uliczek, pełną zakrętów i ciasnych przejść (gdzie mimo wszystko zdolni kierowcy byli w stanie wjechać ciężarówką) widywaliśmy więcej wyspecjalizowanych zakładów. Panował tam porządek, zakłady krawieckie i oferujące sprzedaż odzieży znajdowały się po jednej stronie ulicy, podczas gdy po drugiej wszelkiej maści metalurgowie pracowali nad jeszcze surowym materiałem albo sprzedawali gotowe klamki i kołatki do drzwi. Co kilkaset metrów profesje zmieniały się na inne, ale zawsze lokale z tej samej branży stały obok siebie. Nigdy jednak nie mogło zabraknąć drobnego stanowiska, na którym wszyscy z okolicy mogli napić się czaju. Miłość mieszkańców Indii do tego napoju jest ogromna i nie ma się co dziwić. Drobna porcja przepełniona słodyczą, mlekiem, aromatem mocno zaparzonej herbaty, lekką goryczką i intensywnością dodawanych przypraw, przepełniała kubki smakowe, zawsze pozostawiając niedosyt.
Idąc ulicą człowiek zatapiał się w harmidrze panującym wokół. Chociaż może się wydawać, że Indie cały czas gdzieś mkną, spieszą się, nabierają ogromnego pędu, rzeczywistość przedstawia się zgoła inaczej. To ilość przewijających się wszędzie ludzi i dźwięków, które temu towarzyszą dają tak złudne wrażenie. Prawda jest taka, że jeśli przyjrzymy się ich funkcjonowaniu, nie ma tam tak typowego dla zachodu pośpiechu. Wręcz przeciwnie, można było odnieść wrażenie jakby wpadło się w pułapkę czasową. Każdego dnia obserwowaliśmy ludzi, którzy powtarzali tę samą rutynę, w spokojnym, niespiesznym tempie. Zawsze znalazł się czas na rozmowę z sąsiadem czy klientem, podczas pieczołowitego wykonywania każdej czynności. Nawet zwykłe parzenie kawy było jak rytuał, w który wkładali serce. Ich ruchy nie były leniwe czy ospałe, ale przepełnione wewnętrznym spokojem. Jedną z sytuacji, w których najlepiej można było dostrzec to zjawisko był moment, w którym przechodzili przez ulicę. Chociaż wokół pędziły tuk-tuki, skutery, ciężarówki, samochody i autobusy, ich krok był posuwisty, choć arytmiczny. Zupełnie jak fremeński piaskochód, wpasowujący się w otaczający ich teren, o lekko tanecznym podrygu. Jednak nikt nie biegł, nie przepychał się między pojazdami. Ten spokój i otwartość, jaką zachowywali w każdym momencie, były dla mnie niepojęte. Przechadzając się wzdłuż mniejszych uliczek, natrafiliśmy na zakład metalurgiczny, w którego wnętrzu siedziała trójka mężczyzn. Jeden z nich ubrany był w białą thobe i kufi, podczas gdy reszta wybrała bardziej europejski przyodziewek. Maciek zatrzymał się, żeby zrobić im zdjęcie, na co ci zareagowali sporym entuzjazmem i zachęcili mnie, żebym usiadła w ich gronie. Po krótkiej sesji, zaprosili do wnętrza również Maćka i zaproponowali nam wspólne wypicie herbaty. Zachęceni przez gospodarzy, wdaliśmy się w rozmowę, dzieląc się naszymi spostrzeżeniami na temat Indii i samego Mumbaju. Sączyliśmy gorący napój i opowiadaliśmy, a także dopytywaliśmy o ichniejsze doświadczenia. Panowie zgodnie stwierdzili, że to miasto jest niezwykłe i bardzo gościnne, co zdążyliśmy już sami zauważyć. Zaczęli nawet żartować, wybuchając ciepłym i gromkim śmiechem. Przez większość czasu mężczyźni zerkali na Maćka przy zadawaniu pytań, oczekując, że to on udzieli im odpowiedzi. Przebywając wśród ludzi ciężko było nie dostrzec wyraźnego podziału wśród społeczeństwa na mężczyzn i kobiety. Nawet kontrole prowadzące na stacje podzielone są na męskie i żeńskie. Na ulicy zdecydowaną większość stanowią panowie, co łączy się z tradycyjnym podejściem do roli płci w społeczeństwie. Kobieta ma opiekować się domem i rodziną, a co za tym idzie jej wyjścia na zewnątrz ograniczają się do załatwienia spraw domowych, pracy, czy odebrania dzieci ze szkoły. Podczas gdy mężczyzna ma kluczową rolę społeczną jako lider i przedstawiciel domu, stąd jego pobyt poza nim jest wręcz wskazany. Oczywiście, w rozwijającym się społeczeństwie, odchodzi się powoli od takich wzorców, jednak kiedy trafi się na bardziej konserwatywną grupę, te podziały są wyraźniejsze. Takie postrzeganie płci jest również połączone z podziałami w ramach religii, gdzie mężczyzna zazwyczaj odgrywa kluczową rolę przy odprawianiu rytuałów czy modlitw. Kobiety w tej materii często są oddzielane (np. w Islamie mężczyźni i kobiety modlą się osobno) i przypisywane są im mniej istotne zadania, jak przynoszenie darów w ramach ofiary. Ale takie wzorce są nam znane również z chrześcijaństwa, gdzie kobieta nie może zostać kapłanem. Chociaż podziały są wyraźne, to z ogromnym szacunkiem odnosi się tutaj do kobiet. Jedną z rzeczy, która bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła, były oddzielne wagony w pociągach oraz metrze, przeznaczone wyłącznie dla „płci pięknej”. To drobne udogodnienie, ale ogromnie poprawiające komfort psychiczny podczas korzystania z komunikacji miejskiej, kiedy podróżuje się samotnie. W związku z powyższym podziałem, w przestrzeni publicznej można często dostrzec mężczyzn okazujących sobie nawzajem fizyczną czułość. Trzymają się za ręce, serdecznie przytulają czy nawet masują. To również ma swoje korzenie w panującej w Indiach kulturze, gdzie okazywanie uczuć względem płci przeciwnej jest wysoce niewskazane, a wręcz traktowane jako faux-pas. Relacje damsko-męskie traktowane są jako intymne, do których może dochodzić jedynie w obrębie domu. Następstwem tego jest pielęgnowanie przyjaźni i bliskości w relacjach o charakterze platonicznym między osobami tej samej płci. Na zachodzie takie zachowanie między kobietami uznawane jest za normalne, przyjemnie było patrzeć na przekładanie emocjonalnej więzi między panami w taki sam, czuły, sposób. Kolejnym aspektem, którego nie można pominąć, była gościnność, którą odczuwaliśmy na każdym kroku. Kiedy wchodziliśmy do restauracji czy podchodziliśmy do sprzedawców streetfoodu, witali nas z radością i chętnie dawali spróbować oferowanych przez siebie towarów. Dzięki temu mieliśmy przyjemność spróbowania flaszowca łuskowatego, czyli słodkiego owocu z białym miąższem. Gdy zauważali, że szczerze smakują nam jedzone potrawy, robili tika-tika i zapraszali nas serdecznie do ponownych odwiedzin. Sami dziękowali nam za skorzystanie z ich usług, a szczery uśmiech, który odbijał się w ich oczach sprawiał, że mieliśmy ochotę tam wracać. Inną z oznak gościnności było szczere liczenie nas i nie zawyżanie cen. Nie tylko sami sprzedawcy uczciwie nas obsługiwali, oferując te same ceny co wszystkim, ale również ludzie w pobliżu dbali o to, abyśmy nie zostali oszukani, gdy stawaliśmy obok wózka czy kramiku. Idąc ulicą ludzie odwzajemniali posyłane im uśmiechy i wdawali się z nami w krótkie rozmowy. Często słyszeliśmy pytania, czy wszystko u nas w porządku i czy dobrze się czujemy – ludziom naprawdę zależało na tym, żebyśmy czuli się mile widziani i otoczeni opieką w ich kraju. Nawet przechodnie, widząc drobne oznaki niezadowolenia na naszych twarzach, od razu reagowali, chcąc umilić nam pobyt w Indiach i pomóc w pozbyciu się zgryzot. Mimo, że sami zmagają się każdego dnia z ograniczeniami. Temat kastowości w Indiach jest jednym z tych wrażliwych. Oczywiście, od 1950 roku jest ona formalnie zakazana przez konstytucję, jednak wieków tradycji nie wymaże wpis w dokumencie. Kastowość jest osadzona w mentalności mieszkańców Indii ze względów społecznych i religijnych, co wyraźnie widać. W hinduizmie podział na kasty jest podstawą, jeśli chodzi o cykl reinkarnacji. Twój aktualny status jest uzależniony od karmy, którą miałeś w poprzednim życiu – jeśli urodziłeś się w slumsach, jest to rodzaj pokuty za grzechy popełnione we wcześniejszym wcieleniu. Wielu ludzi z biedniejszych dzielnic czy rejonów nadal nie ma dostępu do edukacji, więc nie znają alternatywy dla swojego życia. Podział kastowy jest czymś znanym i nadal pielęgnowanym w konserwatywnych społeczeństwach, a chęć wybicia się ze schematu jest stygmatyzowana i odrzucana. Można też śmiało stwierdzić, że ludzie na swój sposób są pogodzeni z losem i starają się jak najlepiej wykorzystać to, co jest im dane. Z jednej strony jest to godne podziwu, widząc niezłomność tych ludzi i mimo wszystko, cieszenie się życiem. Z drugiej sami robią sobie krzywdę nie chcąc wyrwać się z okowów narzuconych norm. Ci, których możemy spotkać w mniejszych uliczkach czy pociągach wprost mówią o nadal istniejącej kastowości, podczas gdy ci postawieni wyżej wypierają jej istnienie. Chociaż to właśnie Ci ludzie najbardziej trzymają się dawnych ustaleń. Wśród wyżyn społecznych mentalność związana z kastowością nadal się przejawia, np. w formie aranżowanych małżeństw, gdzie istotnym jest wybranie odpowiednich partnerów, którzy nie zaniżą statusu społecznego ani majątkowego rodziny. Jednak ten sposób myślenia najlepiej widoczny jest w codziennych, drobnych zachowaniach. Mieliśmy okazję obcować z osobami z wyższych rang społecznych, którzy w rozmowie często wypierali istnienie tej biedniejszej strony Indii, która jest ich znaczną większością. W Indiach około 1% społeczeństwa kontroluje 40% bogactwa kraju, a maksymalnie 2% znajduje się w uprzywilejowanych warunkach, gdzie mogą sobie pozwolić na prywatną opiekę zdrowotną czy podróże zagraniczne. Ten drobny odsetek społeczeństwa to ludzie, którzy swoje wartości opierają na konsumpcjonizmie i wyraźnym oddzieleniu samych siebie od widocznej na każdym kroku biedy. Kiedy zaprosiliśmy tych „lepszych” do naszej dzielnicy na kolację, już po kilku minutach siedzieliśmy w metrze, żeby odwiedzić lepiej prezentującą się restaurację po drugiej stronie miasta. Nasi gospodarze z radością przepłacali ośmiokrotnie za posiłki, żeby móc się poczuć lepiej sami ze sobą. Ponieważ oni mogli i uwielbiali to podkreślić. Nawet gdy mieszkaliśmy w jednym hostelu, prycza w pryczę, z osobą uważającą się za lepszą, usłyszeliśmy, że ona woli „inteligentniejsze towarzystwo” od ludzi, którzy mieszkali w tej dzielnicy. Chwilę wcześniej podkreślaliśmy jak bardzo doceniamy takie miejsca jako bardziej autentyczne i uwielbiamy ludzi, którymi się otaczamy. Ale skoro nasz sąsiad mógł sobie pozwolić na lepszy standard przydrożnej jadłodajni, już uważał się za postawionego wyżej, podkreślając ich niższość. Okazywał oburzenie, kiedy powiedzieliśmy, że możemy się przejść, bo „przecież tu jest tak brudno”. A sam został w tej samej dzielnicy i nocował w takich samych warunkach jak inni. Spotkaliśmy się z takim podejściem również podczas udostępniania materiałów na portalu Reddit. Wstawiliśmy tam zdjęcia prezentujące standardowe widoki, które może dostrzec każdy wychodząc z dowolnego budynku, poruszając się po mieście, dworcach i ulicach, jednak spowodowało to ogromne kontrowersje. Najwięcej szumu i hałasu robiły osoby, które uparcie twierdziły, że Indie wcale tak nie wyglądają. Ponieważ nie chcą być w żaden sposób kojarzeni z widokami, które są dla nich niewygodne i mogą wskazywać na niższy status. A dokładnie tak wyglądają Indie, gdzie ponad 85% społeczeństwa żyje poniżej znanego nam europejskiego standardu życia. Zaledwie 20% ma względny dostęp do dóbr konsumpcyjnych i podstawowych usług, a cała reszta nie ma nawet możliwości zadbania o swoje zdrowie. Kupienie leków w aptece jest tutaj możliwe od ręki, a koszt waha się od 0,50 zł do 30 zł za najbardziej podstawowe preparaty i antybiotyki. Większość społeczeństwa nie może sobie na nie pozwolić. Jednak te fakty zdają się nie docierać do osób, które kastowość wyssały z mlekiem matki i mają klapki na oczach. Rozmawiając z nimi na ten temat czuliśmy się, jakbyśmy słuchali zdartej płyty, mówiącej, że przecież rząd pomaga ludziom w gorszej sytuacji i buduje dla nich piękne domy. Sprawdziliśmy te informacje i owszem, domy dla mieszkańców slumsów powstają, ale są to blokowiska, budowane na terenach, z których wypłukuje się grunt, a do ich budowy wykorzystuje się niskiej jakości materiały. Warunki nieraz są tam gorsze niżeli w samodzielnie sklejonych chatkach w slumsie. Ponieważ największym problemem nie jest fakt, że slumsy istnieją, ale są niskimi budynkami zajmującymi rozległe tereny miejskie, a blokowiska rozwiązują ten problem. Ludzie nawet zaczęli nazywać je „vertical slum”, czyli pionowe slumsy. To jeden z powodów dla których ludzie nie chcą być przesiedlani. Drugim są sieci społeczne, które ci ludzie budowali latami. Społeczność, która działa wspólnie w ramach slumsu traktuje się jak rodzinę, a że rodzina w Indiach ma ogromną wagę, nie chce się jej opuszczać na rzecz… no właśnie, czego? Bo na pewno nie poprawy warunków życia. Kiedy podzieliliśmy się z wyżej usytuowanymi chęcią wizyty w slumsach, patrzyli z obrzydzeniem, a co więcej, próbowali odciągnąć nas od tego pomysłu, wmawiając, że jest tam niebezpiecznie, a mieszkańcy będą chcieli zrobić nam krzywdę. Jak było naprawdę? Ludzie byli serdeczni, otworzyli się przed nami i mimo panującego wokół ubóstwa okazywali nam szczodrość i gościnność. Ci z wyżej usytuowanych społeczeństw nie okazują w żadnym stopniu chęci pomocy osobom postawionym niżej, a wręcz okazują wprost swoją ignorancję i pogardę. W centrum miasta czuliśmy się oderwani od rzeczywistości. Nie dało się poczuć wspólnoty ani ogólnie panującej pozytywnej atmosfery na ulicach. Pojawiło się wielu naganiaczy, chcący naciągnąć kolejnego z wielu turystów. Czuło się współzawodnictwo i chęć uzyskania własnych korzyści wylewające się z otaczających nas ludzi. Zupełnie jakby europejska potrzeba zdobywania i władzy pozostała głęboko zakorzeniona w podobny sposób jak kastowość. Ciężko jest nie łączyć tych dwóch rzeczy ze sobą, ponieważ te miejsca, w których niegdyś osiedli zagraniczni włodarze, teraz zajmowane są przez elity. Centra miast, luksusowe apartamenty to siedziby ludzi, którzy nie patrzą na Indie realnie, tak jak one wyglądają, tylko chcący widzieć w nich drugi Dubaj. Niestety dopóki myślenie ludzi nie ulegnie zmianie i nie zostanie przedstawione realne rozwiązanie, wszystko pozostanie takie samo. Indie to kraj pełen przeciwieństw, różnorodności i piękna, gdzie wielowiekowe tradycje splatają się z nowoczesnością. Mimo, że przed tym wspaniałym państwem stoi wiele wyzwań, takich jak zmiany społeczne czy gospodarcze, nie można zapominać, że Indie i ich mieszkańcy zasługują na te zmiany. Wprowadzenie reform nie będzie łatwe, zważywszy na głęboko zakorzenione struktury społeczne, ale patrząc na gościnność, serdeczność i niezłomność tego narodu, można wierzyć, że Indie są warte każdego wysiłku, który zmieni je na lepsze.Niepisane Prawa Kast:
Społeczna Przepaść w Bombaju
Nasz pierwszy tydzień w Bombaju spędziliśmy w dzielnicy Saki Naka, nieopodal lotniska. Mieszkaliśmy niedaleko skrzyżowania dwóch głównych ulic i stacji metra, co pozwalało nam na swobodne poruszanie się po mieście. Saki Naka jest dzielnicą muzułmańską, więc idąc w kierunku hostelu często mijaliśmy kobiety w burkach, czy hijabach, a mężczyźni nosili kufi (tradycyjne nakrycie głowy symbolizujące pobożność). Siedząc wewnątrz hostelu, do naszych uszu dobiegało z pobliskiego meczetu nawoływanie imama, z początku nietypowe, po czasie stało się kojące. Mieszkańcami dzielnicy w przeważającej mierze byli wyznawcy islamu, jednak społeczność ta była otwarta i zróżnicowana, a wśród jej obywateli można było spotkać przedstawicieli różnych profesji i wyznań. Niejednokrotnie naszą drogę przecinali Sikhowie z charakterystycznymi turbanami na głowie i obręczami na rękach, a także osoby z oznaczeniami hinduistycznymi na czołach. Od rana do późnego wieczora ulica tętniła życiem. Na całej jej długości, na parterach budynków przylegających do drogi znajdowały się rozmaite biznesy. Od sklepów, restauracji i punktów z tytoniem, przez czyścicieli klimatyzacji, hostele i sprzedawców cementu, aż po zakłady mechaników, a nawet siłownię. Na piętrach zazwyczaj znajdowały się lokale mieszkalne, do których z ulicy prowadziły wąskie klatki schodowe. To była wyjątkowa kompozycja, gdzie wszystkie niezbędniki można było znaleźć na odległości kilkudziesięciu metrów. I oczywiście nie zabrakło również wózków, z których sprzedawano owoce, warzywa, czy streetfood. Wchodząc w plątaninę mniejszych uliczek, pełną zakrętów i ciasnych przejść (gdzie mimo wszystko zdolni kierowcy byli w stanie wjechać ciężarówką) widywaliśmy więcej wyspecjalizowanych zakładów. Panował tam porządek, zakłady krawieckie i oferujące sprzedaż odzieży znajdowały się po jednej stronie ulicy, podczas gdy po drugiej wszelkiej maści metalurgowie pracowali nad jeszcze surowym materiałem albo sprzedawali gotowe klamki i kołatki do drzwi. Co kilkaset metrów profesje zmieniały się na inne, ale zawsze lokale z tej samej branży stały obok siebie. Nigdy jednak nie mogło zabraknąć drobnego stanowiska, na którym wszyscy z okolicy mogli napić się czaju. Miłość mieszkańców Indii do tego napoju jest ogromna i nie ma się co dziwić. Drobna porcja przepełniona słodyczą, mlekiem, aromatem mocno zaparzonej herbaty, lekką goryczką i intensywnością dodawanych przypraw, przepełniała kubki smakowe, zawsze pozostawiając niedosyt.
Idąc ulicą człowiek zatapiał się w harmidrze panującym wokół. Chociaż może się wydawać, że Indie cały czas gdzieś mkną, spieszą się, nabierają ogromnego pędu, rzeczywistość przedstawia się zgoła inaczej. To ilość przewijających się wszędzie ludzi i dźwięków, które temu towarzyszą dają tak złudne wrażenie. Prawda jest taka, że jeśli przyjrzymy się ich funkcjonowaniu, nie ma tam tak typowego dla zachodu pośpiechu. Wręcz przeciwnie, można było odnieść wrażenie jakby wpadło się w pułapkę czasową. Każdego dnia obserwowaliśmy ludzi, którzy powtarzali tę samą rutynę, w spokojnym, niespiesznym tempie. Zawsze znalazł się czas na rozmowę z sąsiadem czy klientem, podczas pieczołowitego wykonywania każdej czynności. Nawet zwykłe parzenie kawy było jak rytuał, w który wkładali serce. Ich ruchy nie były leniwe czy ospałe, ale przepełnione wewnętrznym spokojem. Jedną z sytuacji, w których najlepiej można było dostrzec to zjawisko był moment, w którym przechodzili przez ulicę. Chociaż wokół pędziły tuk-tuki, skutery, ciężarówki, samochody i autobusy, ich krok był posuwisty, choć arytmiczny. Zupełnie jak fremeński piaskochód, wpasowujący się w otaczający ich teren, o lekko tanecznym podrygu. Jednak nikt nie biegł, nie przepychał się między pojazdami. Ten spokój i otwartość, jaką zachowywali w każdym momencie, były dla mnie niepojęte. Przechadzając się wzdłuż mniejszych uliczek, natrafiliśmy na zakład metalurgiczny, w którego wnętrzu siedziała trójka mężczyzn. Jeden z nich ubrany był w białą thobe i kufi, podczas gdy reszta wybrała bardziej europejski przyodziewek. Maciek zatrzymał się, żeby zrobić im zdjęcie, na co ci zareagowali sporym entuzjazmem i zachęcili mnie, żebym usiadła w ich gronie. Po krótkiej sesji, zaprosili do wnętrza również Maćka i zaproponowali nam wspólne wypicie herbaty. Zachęceni przez gospodarzy, wdaliśmy się w rozmowę, dzieląc się naszymi spostrzeżeniami na temat Indii i samego Mumbaju. Sączyliśmy gorący napój i opowiadaliśmy, a także dopytywaliśmy o ichniejsze doświadczenia. Panowie zgodnie stwierdzili, że to miasto jest niezwykłe i bardzo gościnne, co zdążyliśmy już sami zauważyć. Zaczęli nawet żartować, wybuchając ciepłym i gromkim śmiechem. Przez większość czasu mężczyźni zerkali na Maćka przy zadawaniu pytań, oczekując, że to on udzieli im odpowiedzi. Przebywając wśród ludzi ciężko było nie dostrzec wyraźnego podziału wśród społeczeństwa na mężczyzn i kobiety. Nawet kontrole prowadzące na stacje podzielone są na męskie i żeńskie. Na ulicy zdecydowaną większość stanowią panowie, co łączy się z tradycyjnym podejściem do roli płci w społeczeństwie. Kobieta ma opiekować się domem i rodziną, a co za tym idzie jej wyjścia na zewnątrz ograniczają się do załatwienia spraw domowych, pracy, czy odebrania dzieci ze szkoły. Podczas gdy mężczyzna ma kluczową rolę społeczną jako lider i przedstawiciel domu, stąd jego pobyt poza nim jest wręcz wskazany. Oczywiście, w rozwijającym się społeczeństwie, odchodzi się powoli od takich wzorców, jednak kiedy trafi się na bardziej konserwatywną grupę, te podziały są wyraźniejsze. Takie postrzeganie płci jest również połączone z podziałami w ramach religii, gdzie mężczyzna zazwyczaj odgrywa kluczową rolę przy odprawianiu rytuałów czy modlitw. Kobiety w tej materii często są oddzielane (np. w Islamie mężczyźni i kobiety modlą się osobno) i przypisywane są im mniej istotne zadania, jak przynoszenie darów w ramach ofiary. Ale takie wzorce są nam znane również z chrześcijaństwa, gdzie kobieta nie może zostać kapłanem. Chociaż podziały są wyraźne, to z ogromnym szacunkiem odnosi się tutaj do kobiet. Jedną z rzeczy, która bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła, były oddzielne wagony w pociągach oraz metrze, przeznaczone wyłącznie dla „płci pięknej”. To drobne udogodnienie, ale ogromnie poprawiające komfort psychiczny podczas korzystania z komunikacji miejskiej, kiedy podróżuje się samotnie. W związku z powyższym podziałem, w przestrzeni publicznej można często dostrzec mężczyzn okazujących sobie nawzajem fizyczną czułość. Trzymają się za ręce, serdecznie przytulają czy nawet masują. To również ma swoje korzenie w panującej w Indiach kulturze, gdzie okazywanie uczuć względem płci przeciwnej jest wysoce niewskazane, a wręcz traktowane jako faux-pas. Relacje damsko-męskie traktowane są jako intymne, do których może dochodzić jedynie w obrębie domu. Następstwem tego jest pielęgnowanie przyjaźni i bliskości w relacjach o charakterze platonicznym między osobami tej samej płci. Na zachodzie takie zachowanie między kobietami uznawane jest za normalne, przyjemnie było patrzeć na przekładanie emocjonalnej więzi między panami w taki sam, czuły, sposób. Kolejnym aspektem, którego nie można pominąć, była gościnność, którą odczuwaliśmy na każdym kroku. Kiedy wchodziliśmy do restauracji czy podchodziliśmy do sprzedawców streetfoodu, witali nas z radością i chętnie dawali spróbować oferowanych przez siebie towarów. Dzięki temu mieliśmy przyjemność spróbowania flaszowca łuskowatego, czyli słodkiego owocu z białym miąższem. Gdy zauważali, że szczerze smakują nam jedzone potrawy, robili tika-tika i zapraszali nas serdecznie do ponownych odwiedzin. Sami dziękowali nam za skorzystanie z ich usług, a szczery uśmiech, który odbijał się w ich oczach sprawiał, że mieliśmy ochotę tam wracać. Inną z oznak gościnności było szczere liczenie nas i nie zawyżanie cen. Nie tylko sami sprzedawcy uczciwie nas obsługiwali, oferując te same ceny co wszystkim, ale również ludzie w pobliżu dbali o to, abyśmy nie zostali oszukani, gdy stawaliśmy obok wózka czy kramiku. Idąc ulicą ludzie odwzajemniali posyłane im uśmiechy i wdawali się z nami w krótkie rozmowy. Często słyszeliśmy pytania, czy wszystko u nas w porządku i czy dobrze się czujemy – ludziom naprawdę zależało na tym, żebyśmy czuli się mile widziani i otoczeni opieką w ich kraju. Nawet przechodnie, widząc drobne oznaki niezadowolenia na naszych twarzach, od razu reagowali, chcąc umilić nam pobyt w Indiach i pomóc w pozbyciu się zgryzot. Mimo, że sami zmagają się każdego dnia z ograniczeniami. Temat kastowości w Indiach jest jednym z tych wrażliwych. Oczywiście, od 1950 roku jest ona formalnie zakazana przez konstytucję, jednak wieków tradycji nie wymaże wpis w dokumencie. Kastowość jest osadzona w mentalności mieszkańców Indii ze względów społecznych i religijnych, co wyraźnie widać. W hinduizmie podział na kasty jest podstawą, jeśli chodzi o cykl reinkarnacji. Twój aktualny status jest uzależniony od karmy, którą miałeś w poprzednim życiu – jeśli urodziłeś się w slumsach, jest to rodzaj pokuty za grzechy popełnione we wcześniejszym wcieleniu. Wielu ludzi z biedniejszych dzielnic czy rejonów nadal nie ma dostępu do edukacji, więc nie znają alternatywy dla swojego życia. Podział kastowy jest czymś znanym i nadal pielęgnowanym w konserwatywnych społeczeństwach, a chęć wybicia się ze schematu jest stygmatyzowana i odrzucana. Można też śmiało stwierdzić, że ludzie na swój sposób są pogodzeni z losem i starają się jak najlepiej wykorzystać to, co jest im dane. Z jednej strony jest to godne podziwu, widząc niezłomność tych ludzi i mimo wszystko, cieszenie się życiem. Z drugiej sami robią sobie krzywdę nie chcąc wyrwać się z okowów narzuconych norm. Ci, których możemy spotkać w mniejszych uliczkach czy pociągach wprost mówią o nadal istniejącej kastowości, podczas gdy ci postawieni wyżej wypierają jej istnienie. Chociaż to właśnie Ci ludzie najbardziej trzymają się dawnych ustaleń. Wśród wyżyn społecznych mentalność związana z kastowością nadal się przejawia, np. w formie aranżowanych małżeństw, gdzie istotnym jest wybranie odpowiednich partnerów, którzy nie zaniżą statusu społecznego ani majątkowego rodziny. Jednak ten sposób myślenia najlepiej widoczny jest w codziennych, drobnych zachowaniach. Mieliśmy okazję obcować z osobami z wyższych rang społecznych, którzy w rozmowie często wypierali istnienie tej biedniejszej strony Indii, która jest ich znaczną większością. W Indiach około 1% społeczeństwa kontroluje 40% bogactwa kraju, a maksymalnie 2% znajduje się w uprzywilejowanych warunkach, gdzie mogą sobie pozwolić na prywatną opiekę zdrowotną czy podróże zagraniczne. Ten drobny odsetek społeczeństwa to ludzie, którzy swoje wartości opierają na konsumpcjonizmie i wyraźnym oddzieleniu samych siebie od widocznej na każdym kroku biedy. Kiedy zaprosiliśmy tych „lepszych” do naszej dzielnicy na kolację, już po kilku minutach siedzieliśmy w metrze, żeby odwiedzić lepiej prezentującą się restaurację po drugiej stronie miasta. Nasi gospodarze z radością przepłacali ośmiokrotnie za posiłki, żeby móc się poczuć lepiej sami ze sobą. Ponieważ oni mogli i uwielbiali to podkreślić. Nawet gdy mieszkaliśmy w jednym hostelu, prycza w pryczę, z osobą uważającą się za lepszą, usłyszeliśmy, że ona woli „inteligentniejsze towarzystwo” od ludzi, którzy mieszkali w tej dzielnicy. Chwilę wcześniej podkreślaliśmy jak bardzo doceniamy takie miejsca jako bardziej autentyczne i uwielbiamy ludzi, którymi się otaczamy. Ale skoro nasz sąsiad mógł sobie pozwolić na lepszy standard przydrożnej jadłodajni, już uważał się za postawionego wyżej, podkreślając ich niższość. Okazywał oburzenie, kiedy powiedzieliśmy, że możemy się przejść, bo „przecież tu jest tak brudno”. A sam został w tej samej dzielnicy i nocował w takich samych warunkach jak inni. Spotkaliśmy się z takim podejściem również podczas udostępniania materiałów na portalu Reddit. Wstawiliśmy tam zdjęcia prezentujące standardowe widoki, które może dostrzec każdy wychodząc z dowolnego budynku, poruszając się po mieście, dworcach i ulicach, jednak spowodowało to ogromne kontrowersje. Najwięcej szumu i hałasu robiły osoby, które uparcie twierdziły, że Indie wcale tak nie wyglądają. Ponieważ nie chcą być w żaden sposób kojarzeni z widokami, które są dla nich niewygodne i mogą wskazywać na niższy status. A dokładnie tak wyglądają Indie, gdzie ponad 85% społeczeństwa żyje poniżej znanego nam europejskiego standardu życia. Zaledwie 20% ma względny dostęp do dóbr konsumpcyjnych i podstawowych usług, a cała reszta nie ma nawet możliwości zadbania o swoje zdrowie. Kupienie leków w aptece jest tutaj możliwe od ręki, a koszt waha się od 0,50 zł do 30 zł za najbardziej podstawowe preparaty i antybiotyki. Większość społeczeństwa nie może sobie na nie pozwolić. Jednak te fakty zdają się nie docierać do osób, które kastowość wyssały z mlekiem matki i mają klapki na oczach. Rozmawiając z nimi na ten temat czuliśmy się, jakbyśmy słuchali zdartej płyty, mówiącej, że przecież rząd pomaga ludziom w gorszej sytuacji i buduje dla nich piękne domy. Sprawdziliśmy te informacje i owszem, domy dla mieszkańców slumsów powstają, ale są to blokowiska, budowane na terenach, z których wypłukuje się grunt, a do ich budowy wykorzystuje się niskiej jakości materiały. Warunki nieraz są tam gorsze niżeli w samodzielnie sklejonych chatkach w slumsie. Ponieważ największym problemem nie jest fakt, że slumsy istnieją, ale są niskimi budynkami zajmującymi rozległe tereny miejskie, a blokowiska rozwiązują ten problem. Ludzie nawet zaczęli nazywać je „vertical slum”, czyli pionowe slumsy. To jeden z powodów dla których ludzie nie chcą być przesiedlani. Drugim są sieci społeczne, które ci ludzie budowali latami. Społeczność, która działa wspólnie w ramach slumsu traktuje się jak rodzinę, a że rodzina w Indiach ma ogromną wagę, nie chce się jej opuszczać na rzecz… no właśnie, czego? Bo na pewno nie poprawy warunków życia. Kiedy podzieliliśmy się z wyżej usytuowanymi chęcią wizyty w slumsach, patrzyli z obrzydzeniem, a co więcej, próbowali odciągnąć nas od tego pomysłu, wmawiając, że jest tam niebezpiecznie, a mieszkańcy będą chcieli zrobić nam krzywdę. Jak było naprawdę? Ludzie byli serdeczni, otworzyli się przed nami i mimo panującego wokół ubóstwa okazywali nam szczodrość i gościnność. Ci z wyżej usytuowanych społeczeństw nie okazują w żadnym stopniu chęci pomocy osobom postawionym niżej, a wręcz okazują wprost swoją ignorancję i pogardę. W centrum miasta czuliśmy się oderwani od rzeczywistości. Nie dało się poczuć wspólnoty ani ogólnie panującej pozytywnej atmosfery na ulicach. Pojawiło się wielu naganiaczy, chcący naciągnąć kolejnego z wielu turystów. Czuło się współzawodnictwo i chęć uzyskania własnych korzyści wylewające się z otaczających nas ludzi. Zupełnie jakby europejska potrzeba zdobywania i władzy pozostała głęboko zakorzeniona w podobny sposób jak kastowość. Ciężko jest nie łączyć tych dwóch rzeczy ze sobą, ponieważ te miejsca, w których niegdyś osiedli zagraniczni włodarze, teraz zajmowane są przez elity. Centra miast, luksusowe apartamenty to siedziby ludzi, którzy nie patrzą na Indie realnie, tak jak one wyglądają, tylko chcący widzieć w nich drugi Dubaj. Niestety dopóki myślenie ludzi nie ulegnie zmianie i nie zostanie przedstawione realne rozwiązanie, wszystko pozostanie takie samo. Indie to kraj pełen przeciwieństw, różnorodności i piękna, gdzie wielowiekowe tradycje splatają się z nowoczesnością. Mimo, że przed tym wspaniałym państwem stoi wiele wyzwań, takich jak zmiany społeczne czy gospodarcze, nie można zapominać, że Indie i ich mieszkańcy zasługują na te zmiany. Wprowadzenie reform nie będzie łatwe, zważywszy na głęboko zakorzenione struktury społeczne, ale patrząc na gościnność, serdeczność i niezłomność tego narodu, można wierzyć, że Indie są warte każdego wysiłku, który zmieni je na lepsze.Niepisane Prawa Kast:
Społeczna Przepaść w Bombaju
Nasz pierwszy tydzień w Bombaju spędziliśmy w dzielnicy Saki Naka, nieopodal lotniska. Mieszkaliśmy niedaleko skrzyżowania dwóch głównych ulic i stacji metra, co pozwalało nam na swobodne poruszanie się po mieście. Saki Naka jest dzielnicą muzułmańską, więc idąc w kierunku hostelu często mijaliśmy kobiety w burkach, czy hijabach, a mężczyźni nosili kufi (tradycyjne nakrycie głowy symbolizujące pobożność). Siedząc wewnątrz hostelu, do naszych uszu dobiegało z pobliskiego meczetu nawoływanie imama, z początku nietypowe, po czasie stało się kojące. Mieszkańcami dzielnicy w przeważającej mierze byli wyznawcy islamu, jednak społeczność ta była otwarta i zróżnicowana, a wśród jej obywateli można było spotkać przedstawicieli różnych profesji i wyznań. Niejednokrotnie naszą drogę przecinali Sikhowie z charakterystycznymi turbanami na głowie i obręczami na rękach, a także osoby z oznaczeniami hinduistycznymi na czołach. Od rana do późnego wieczora ulica tętniła życiem. Na całej jej długości, na parterach budynków przylegających do drogi znajdowały się rozmaite biznesy. Od sklepów, restauracji i punktów z tytoniem, przez czyścicieli klimatyzacji, hostele i sprzedawców cementu, aż po zakłady mechaników, a nawet siłownię. Na piętrach zazwyczaj znajdowały się lokale mieszkalne, do których z ulicy prowadziły wąskie klatki schodowe. To była wyjątkowa kompozycja, gdzie wszystkie niezbędniki można było znaleźć na odległości kilkudziesięciu metrów. I oczywiście nie zabrakło również wózków, z których sprzedawano owoce, warzywa, czy streetfood. Wchodząc w plątaninę mniejszych uliczek, pełną zakrętów i ciasnych przejść (gdzie mimo wszystko zdolni kierowcy byli w stanie wjechać ciężarówką) widywaliśmy więcej wyspecjalizowanych zakładów. Panował tam porządek, zakłady krawieckie i oferujące sprzedaż odzieży znajdowały się po jednej stronie ulicy, podczas gdy po drugiej wszelkiej maści metalurgowie pracowali nad jeszcze surowym materiałem albo sprzedawali gotowe klamki i kołatki do drzwi. Co kilkaset metrów profesje zmieniały się na inne, ale zawsze lokale z tej samej branży stały obok siebie. Nigdy jednak nie mogło zabraknąć drobnego stanowiska, na którym wszyscy z okolicy mogli napić się czaju. Miłość mieszkańców Indii do tego napoju jest ogromna i nie ma się co dziwić. Drobna porcja przepełniona słodyczą, mlekiem, aromatem mocno zaparzonej herbaty, lekką goryczką i intensywnością dodawanych przypraw, przepełniała kubki smakowe, zawsze pozostawiając niedosyt.
Idąc ulicą człowiek zatapiał się w harmidrze panującym wokół. Chociaż może się wydawać, że Indie cały czas gdzieś mkną, spieszą się, nabierają ogromnego pędu, rzeczywistość przedstawia się zgoła inaczej. To ilość przewijających się wszędzie ludzi i dźwięków, które temu towarzyszą dają tak złudne wrażenie. Prawda jest taka, że jeśli przyjrzymy się ich funkcjonowaniu, nie ma tam tak typowego dla zachodu pośpiechu. Wręcz przeciwnie, można było odnieść wrażenie jakby wpadło się w pułapkę czasową. Każdego dnia obserwowaliśmy ludzi, którzy powtarzali tę samą rutynę, w spokojnym, niespiesznym tempie. Zawsze znalazł się czas na rozmowę z sąsiadem czy klientem, podczas pieczołowitego wykonywania każdej czynności. Nawet zwykłe parzenie kawy było jak rytuał, w który wkładali serce. Ich ruchy nie były leniwe czy ospałe, ale przepełnione wewnętrznym spokojem. Jedną z sytuacji, w których najlepiej można było dostrzec to zjawisko był moment, w którym przechodzili przez ulicę. Chociaż wokół pędziły tuk-tuki, skutery, ciężarówki, samochody i autobusy, ich krok był posuwisty, choć arytmiczny. Zupełnie jak fremeński piaskochód, wpasowujący się w otaczający ich teren, o lekko tanecznym podrygu. Jednak nikt nie biegł, nie przepychał się między pojazdami. Ten spokój i otwartość, jaką zachowywali w każdym momencie, były dla mnie niepojęte. Przechadzając się wzdłuż mniejszych uliczek, natrafiliśmy na zakład metalurgiczny, w którego wnętrzu siedziała trójka mężczyzn. Jeden z nich ubrany był w białą thobe i kufi, podczas gdy reszta wybrała bardziej europejski przyodziewek. Maciek zatrzymał się, żeby zrobić im zdjęcie, na co ci zareagowali sporym entuzjazmem i zachęcili mnie, żebym usiadła w ich gronie. Po krótkiej sesji, zaprosili do wnętrza również Maćka i zaproponowali nam wspólne wypicie herbaty. Zachęceni przez gospodarzy, wdaliśmy się w rozmowę, dzieląc się naszymi spostrzeżeniami na temat Indii i samego Mumbaju. Sączyliśmy gorący napój i opowiadaliśmy, a także dopytywaliśmy o ichniejsze doświadczenia. Panowie zgodnie stwierdzili, że to miasto jest niezwykłe i bardzo gościnne, co zdążyliśmy już sami zauważyć. Zaczęli nawet żartować, wybuchając ciepłym i gromkim śmiechem. Przez większość czasu mężczyźni zerkali na Maćka przy zadawaniu pytań, oczekując, że to on udzieli im odpowiedzi. Przebywając wśród ludzi ciężko było nie dostrzec wyraźnego podziału wśród społeczeństwa na mężczyzn i kobiety. Nawet kontrole prowadzące na stacje podzielone są na męskie i żeńskie. Na ulicy zdecydowaną większość stanowią panowie, co łączy się z tradycyjnym podejściem do roli płci w społeczeństwie. Kobieta ma opiekować się domem i rodziną, a co za tym idzie jej wyjścia na zewnątrz ograniczają się do załatwienia spraw domowych, pracy, czy odebrania dzieci ze szkoły. Podczas gdy mężczyzna ma kluczową rolę społeczną jako lider i przedstawiciel domu, stąd jego pobyt poza nim jest wręcz wskazany. Oczywiście, w rozwijającym się społeczeństwie, odchodzi się powoli od takich wzorców, jednak kiedy trafi się na bardziej konserwatywną grupę, te podziały są wyraźniejsze. Takie postrzeganie płci jest również połączone z podziałami w ramach religii, gdzie mężczyzna zazwyczaj odgrywa kluczową rolę przy odprawianiu rytuałów czy modlitw. Kobiety w tej materii często są oddzielane (np. w Islamie mężczyźni i kobiety modlą się osobno) i przypisywane są im mniej istotne zadania, jak przynoszenie darów w ramach ofiary. Ale takie wzorce są nam znane również z chrześcijaństwa, gdzie kobieta nie może zostać kapłanem. Chociaż podziały są wyraźne, to z ogromnym szacunkiem odnosi się tutaj do kobiet. Jedną z rzeczy, która bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła, były oddzielne wagony w pociągach oraz metrze, przeznaczone wyłącznie dla „płci pięknej”. To drobne udogodnienie, ale ogromnie poprawiające komfort psychiczny podczas korzystania z komunikacji miejskiej, kiedy podróżuje się samotnie. W związku z powyższym podziałem, w przestrzeni publicznej można często dostrzec mężczyzn okazujących sobie nawzajem fizyczną czułość. Trzymają się za ręce, serdecznie przytulają czy nawet masują. To również ma swoje korzenie w panującej w Indiach kulturze, gdzie okazywanie uczuć względem płci przeciwnej jest wysoce niewskazane, a wręcz traktowane jako faux-pas. Relacje damsko-męskie traktowane są jako intymne, do których może dochodzić jedynie w obrębie domu. Następstwem tego jest pielęgnowanie przyjaźni i bliskości w relacjach o charakterze platonicznym między osobami tej samej płci. Na zachodzie takie zachowanie między kobietami uznawane jest za normalne, przyjemnie było patrzeć na przekładanie emocjonalnej więzi między panami w taki sam, czuły, sposób. Kolejnym aspektem, którego nie można pominąć, była gościnność, którą odczuwaliśmy na każdym kroku. Kiedy wchodziliśmy do restauracji czy podchodziliśmy do sprzedawców streetfoodu, witali nas z radością i chętnie dawali spróbować oferowanych przez siebie towarów. Dzięki temu mieliśmy przyjemność spróbowania flaszowca łuskowatego, czyli słodkiego owocu z białym miąższem. Gdy zauważali, że szczerze smakują nam jedzone potrawy, robili tika-tika i zapraszali nas serdecznie do ponownych odwiedzin. Sami dziękowali nam za skorzystanie z ich usług, a szczery uśmiech, który odbijał się w ich oczach sprawiał, że mieliśmy ochotę tam wracać. Inną z oznak gościnności było szczere liczenie nas i nie zawyżanie cen. Nie tylko sami sprzedawcy uczciwie nas obsługiwali, oferując te same ceny co wszystkim, ale również ludzie w pobliżu dbali o to, abyśmy nie zostali oszukani, gdy stawaliśmy obok wózka czy kramiku. Idąc ulicą ludzie odwzajemniali posyłane im uśmiechy i wdawali się z nami w krótkie rozmowy. Często słyszeliśmy pytania, czy wszystko u nas w porządku i czy dobrze się czujemy – ludziom naprawdę zależało na tym, żebyśmy czuli się mile widziani i otoczeni opieką w ich kraju. Nawet przechodnie, widząc drobne oznaki niezadowolenia na naszych twarzach, od razu reagowali, chcąc umilić nam pobyt w Indiach i pomóc w pozbyciu się zgryzot. Mimo, że sami zmagają się każdego dnia z ograniczeniami. Temat kastowości w Indiach jest jednym z tych wrażliwych. Oczywiście, od 1950 roku jest ona formalnie zakazana przez konstytucję, jednak wieków tradycji nie wymaże wpis w dokumencie. Kastowość jest osadzona w mentalności mieszkańców Indii ze względów społecznych i religijnych, co wyraźnie widać. W hinduizmie podział na kasty jest podstawą, jeśli chodzi o cykl reinkarnacji. Twój aktualny status jest uzależniony od karmy, którą miałeś w poprzednim życiu – jeśli urodziłeś się w slumsach, jest to rodzaj pokuty za grzechy popełnione we wcześniejszym wcieleniu. Wielu ludzi z biedniejszych dzielnic czy rejonów nadal nie ma dostępu do edukacji, więc nie znają alternatywy dla swojego życia. Podział kastowy jest czymś znanym i nadal pielęgnowanym w konserwatywnych społeczeństwach, a chęć wybicia się ze schematu jest stygmatyzowana i odrzucana. Można też śmiało stwierdzić, że ludzie na swój sposób są pogodzeni z losem i starają się jak najlepiej wykorzystać to, co jest im dane. Z jednej strony jest to godne podziwu, widząc niezłomność tych ludzi i mimo wszystko, cieszenie się życiem. Z drugiej sami robią sobie krzywdę nie chcąc wyrwać się z okowów narzuconych norm. Ci, których możemy spotkać w mniejszych uliczkach czy pociągach wprost mówią o nadal istniejącej kastowości, podczas gdy ci postawieni wyżej wypierają jej istnienie. Chociaż to właśnie Ci ludzie najbardziej trzymają się dawnych ustaleń. Wśród wyżyn społecznych mentalność związana z kastowością nadal się przejawia, np. w formie aranżowanych małżeństw, gdzie istotnym jest wybranie odpowiednich partnerów, którzy nie zaniżą statusu społecznego ani majątkowego rodziny. Jednak ten sposób myślenia najlepiej widoczny jest w codziennych, drobnych zachowaniach. Mieliśmy okazję obcować z osobami z wyższych rang społecznych, którzy w rozmowie często wypierali istnienie tej biedniejszej strony Indii, która jest ich znaczną większością. W Indiach około 1% społeczeństwa kontroluje 40% bogactwa kraju, a maksymalnie 2% znajduje się w uprzywilejowanych warunkach, gdzie mogą sobie pozwolić na prywatną opiekę zdrowotną czy podróże zagraniczne. Ten drobny odsetek społeczeństwa to ludzie, którzy swoje wartości opierają na konsumpcjonizmie i wyraźnym oddzieleniu samych siebie od widocznej na każdym kroku biedy. Kiedy zaprosiliśmy tych „lepszych” do naszej dzielnicy na kolację, już po kilku minutach siedzieliśmy w metrze, żeby odwiedzić lepiej prezentującą się restaurację po drugiej stronie miasta. Nasi gospodarze z radością przepłacali ośmiokrotnie za posiłki, żeby móc się poczuć lepiej sami ze sobą. Ponieważ oni mogli i uwielbiali to podkreślić. Nawet gdy mieszkaliśmy w jednym hostelu, prycza w pryczę, z osobą uważającą się za lepszą, usłyszeliśmy, że ona woli „inteligentniejsze towarzystwo” od ludzi, którzy mieszkali w tej dzielnicy. Chwilę wcześniej podkreślaliśmy jak bardzo doceniamy takie miejsca jako bardziej autentyczne i uwielbiamy ludzi, którymi się otaczamy. Ale skoro nasz sąsiad mógł sobie pozwolić na lepszy standard przydrożnej jadłodajni, już uważał się za postawionego wyżej, podkreślając ich niższość. Okazywał oburzenie, kiedy powiedzieliśmy, że możemy się przejść, bo „przecież tu jest tak brudno”. A sam został w tej samej dzielnicy i nocował w takich samych warunkach jak inni. Spotkaliśmy się z takim podejściem również podczas udostępniania materiałów na portalu Reddit. Wstawiliśmy tam zdjęcia prezentujące standardowe widoki, które może dostrzec każdy wychodząc z dowolnego budynku, poruszając się po mieście, dworcach i ulicach, jednak spowodowało to ogromne kontrowersje. Najwięcej szumu i hałasu robiły osoby, które uparcie twierdziły, że Indie wcale tak nie wyglądają. Ponieważ nie chcą być w żaden sposób kojarzeni z widokami, które są dla nich niewygodne i mogą wskazywać na niższy status. A dokładnie tak wyglądają Indie, gdzie ponad 85% społeczeństwa żyje poniżej znanego nam europejskiego standardu życia. Zaledwie 20% ma względny dostęp do dóbr konsumpcyjnych i podstawowych usług, a cała reszta nie ma nawet możliwości zadbania o swoje zdrowie. Kupienie leków w aptece jest tutaj możliwe od ręki, a koszt waha się od 0,50 zł do 30 zł za najbardziej podstawowe preparaty i antybiotyki. Większość społeczeństwa nie może sobie na nie pozwolić. Jednak te fakty zdają się nie docierać do osób, które kastowość wyssały z mlekiem matki i mają klapki na oczach. Rozmawiając z nimi na ten temat czuliśmy się, jakbyśmy słuchali zdartej płyty, mówiącej, że przecież rząd pomaga ludziom w gorszej sytuacji i buduje dla nich piękne domy. Sprawdziliśmy te informacje i owszem, domy dla mieszkańców slumsów powstają, ale są to blokowiska, budowane na terenach, z których wypłukuje się grunt, a do ich budowy wykorzystuje się niskiej jakości materiały. Warunki nieraz są tam gorsze niżeli w samodzielnie sklejonych chatkach w slumsie. Ponieważ największym problemem nie jest fakt, że slumsy istnieją, ale są niskimi budynkami zajmującymi rozległe tereny miejskie, a blokowiska rozwiązują ten problem. Ludzie nawet zaczęli nazywać je „vertical slum”, czyli pionowe slumsy. To jeden z powodów dla których ludzie nie chcą być przesiedlani. Drugim są sieci społeczne, które ci ludzie budowali latami. Społeczność, która działa wspólnie w ramach slumsu traktuje się jak rodzinę, a że rodzina w Indiach ma ogromną wagę, nie chce się jej opuszczać na rzecz… no właśnie, czego? Bo na pewno nie poprawy warunków życia. Kiedy podzieliliśmy się z wyżej usytuowanymi chęcią wizyty w slumsach, patrzyli z obrzydzeniem, a co więcej, próbowali odciągnąć nas od tego pomysłu, wmawiając, że jest tam niebezpiecznie, a mieszkańcy będą chcieli zrobić nam krzywdę. Jak było naprawdę? Ludzie byli serdeczni, otworzyli się przed nami i mimo panującego wokół ubóstwa okazywali nam szczodrość i gościnność. Ci z wyżej usytuowanych społeczeństw nie okazują w żadnym stopniu chęci pomocy osobom postawionym niżej, a wręcz okazują wprost swoją ignorancję i pogardę. W centrum miasta czuliśmy się oderwani od rzeczywistości. Nie dało się poczuć wspólnoty ani ogólnie panującej pozytywnej atmosfery na ulicach. Pojawiło się wielu naganiaczy, chcący naciągnąć kolejnego z wielu turystów. Czuło się współzawodnictwo i chęć uzyskania własnych korzyści wylewające się z otaczających nas ludzi. Zupełnie jakby europejska potrzeba zdobywania i władzy pozostała głęboko zakorzeniona w podobny sposób jak kastowość. Ciężko jest nie łączyć tych dwóch rzeczy ze sobą, ponieważ te miejsca, w których niegdyś osiedli zagraniczni włodarze, teraz zajmowane są przez elity. Centra miast, luksusowe apartamenty to siedziby ludzi, którzy nie patrzą na Indie realnie, tak jak one wyglądają, tylko chcący widzieć w nich drugi Dubaj. Niestety dopóki myślenie ludzi nie ulegnie zmianie i nie zostanie przedstawione realne rozwiązanie, wszystko pozostanie takie samo. Indie to kraj pełen przeciwieństw, różnorodności i piękna, gdzie wielowiekowe tradycje splatają się z nowoczesnością. Mimo, że przed tym wspaniałym państwem stoi wiele wyzwań, takich jak zmiany społeczne czy gospodarcze, nie można zapominać, że Indie i ich mieszkańcy zasługują na te zmiany. Wprowadzenie reform nie będzie łatwe, zważywszy na głęboko zakorzenione struktury społeczne, ale patrząc na gościnność, serdeczność i niezłomność tego narodu, można wierzyć, że Indie są warte każdego wysiłku, który zmieni je na lepsze.Niepisane Prawa Kast:
Społeczna Przepaść w Bombaju
Nasz pierwszy tydzień w Bombaju spędziliśmy w dzielnicy Saki Naka, nieopodal lotniska. Mieszkaliśmy niedaleko skrzyżowania dwóch głównych ulic i stacji metra, co pozwalało nam na swobodne poruszanie się po mieście. Saki Naka jest dzielnicą muzułmańską, więc idąc w kierunku hostelu często mijaliśmy kobiety w burkach, czy hijabach, a mężczyźni nosili kufi (tradycyjne nakrycie głowy symbolizujące pobożność). Siedząc wewnątrz hostelu, do naszych uszu dobiegało z pobliskiego meczetu nawoływanie imama, z początku nietypowe, po czasie stało się kojące. Mieszkańcami dzielnicy w przeważającej mierze byli wyznawcy islamu, jednak społeczność ta była otwarta i zróżnicowana, a wśród jej obywateli można było spotkać przedstawicieli różnych profesji i wyznań. Niejednokrotnie naszą drogę przecinali Sikhowie z charakterystycznymi turbanami na głowie i obręczami na rękach, a także osoby z oznaczeniami hinduistycznymi na czołach. Od rana do późnego wieczora ulica tętniła życiem. Na całej jej długości, na parterach budynków przylegających do drogi znajdowały się rozmaite biznesy. Od sklepów, restauracji i punktów z tytoniem, przez czyścicieli klimatyzacji, hostele i sprzedawców cementu, aż po zakłady mechaników, a nawet siłownię. Na piętrach zazwyczaj znajdowały się lokale mieszkalne, do których z ulicy prowadziły wąskie klatki schodowe. To była wyjątkowa kompozycja, gdzie wszystkie niezbędniki można było znaleźć na odległości kilkudziesięciu metrów. I oczywiście nie zabrakło również wózków, z których sprzedawano owoce, warzywa, czy streetfood. Wchodząc w plątaninę mniejszych uliczek, pełną zakrętów i ciasnych przejść (gdzie mimo wszystko zdolni kierowcy byli w stanie wjechać ciężarówką) widywaliśmy więcej wyspecjalizowanych zakładów. Panował tam porządek, zakłady krawieckie i oferujące sprzedaż odzieży znajdowały się po jednej stronie ulicy, podczas gdy po drugiej wszelkiej maści metalurgowie pracowali nad jeszcze surowym materiałem albo sprzedawali gotowe klamki i kołatki do drzwi. Co kilkaset metrów profesje zmieniały się na inne, ale zawsze lokale z tej samej branży stały obok siebie. Nigdy jednak nie mogło zabraknąć drobnego stanowiska, na którym wszyscy z okolicy mogli napić się czaju. Miłość mieszkańców Indii do tego napoju jest ogromna i nie ma się co dziwić. Drobna porcja przepełniona słodyczą, mlekiem, aromatem mocno zaparzonej herbaty, lekką goryczką i intensywnością dodawanych przypraw, przepełniała kubki smakowe, zawsze pozostawiając niedosyt.
Idąc ulicą człowiek zatapiał się w harmidrze panującym wokół. Chociaż może się wydawać, że Indie cały czas gdzieś mkną, spieszą się, nabierają ogromnego pędu, rzeczywistość przedstawia się zgoła inaczej. To ilość przewijających się wszędzie ludzi i dźwięków, które temu towarzyszą dają tak złudne wrażenie. Prawda jest taka, że jeśli przyjrzymy się ich funkcjonowaniu, nie ma tam tak typowego dla zachodu pośpiechu. Wręcz przeciwnie, można było odnieść wrażenie jakby wpadło się w pułapkę czasową. Każdego dnia obserwowaliśmy ludzi, którzy powtarzali tę samą rutynę, w spokojnym, niespiesznym tempie. Zawsze znalazł się czas na rozmowę z sąsiadem czy klientem, podczas pieczołowitego wykonywania każdej czynności. Nawet zwykłe parzenie kawy było jak rytuał, w który wkładali serce. Ich ruchy nie były leniwe czy ospałe, ale przepełnione wewnętrznym spokojem. Jedną z sytuacji, w których najlepiej można było dostrzec to zjawisko był moment, w którym przechodzili przez ulicę. Chociaż wokół pędziły tuk-tuki, skutery, ciężarówki, samochody i autobusy, ich krok był posuwisty, choć arytmiczny. Zupełnie jak fremeński piaskochód, wpasowujący się w otaczający ich teren, o lekko tanecznym podrygu. Jednak nikt nie biegł, nie przepychał się między pojazdami. Ten spokój i otwartość, jaką zachowywali w każdym momencie, były dla mnie niepojęte. Przechadzając się wzdłuż mniejszych uliczek, natrafiliśmy na zakład metalurgiczny, w którego wnętrzu siedziała trójka mężczyzn. Jeden z nich ubrany był w białą thobe i kufi, podczas gdy reszta wybrała bardziej europejski przyodziewek. Maciek zatrzymał się, żeby zrobić im zdjęcie, na co ci zareagowali sporym entuzjazmem i zachęcili mnie, żebym usiadła w ich gronie. Po krótkiej sesji, zaprosili do wnętrza również Maćka i zaproponowali nam wspólne wypicie herbaty. Zachęceni przez gospodarzy, wdaliśmy się w rozmowę, dzieląc się naszymi spostrzeżeniami na temat Indii i samego Mumbaju. Sączyliśmy gorący napój i opowiadaliśmy, a także dopytywaliśmy o ichniejsze doświadczenia. Panowie zgodnie stwierdzili, że to miasto jest niezwykłe i bardzo gościnne, co zdążyliśmy już sami zauważyć. Zaczęli nawet żartować, wybuchając ciepłym i gromkim śmiechem. Przez większość czasu mężczyźni zerkali na Maćka przy zadawaniu pytań, oczekując, że to on udzieli im odpowiedzi. Przebywając wśród ludzi ciężko było nie dostrzec wyraźnego podziału wśród społeczeństwa na mężczyzn i kobiety. Nawet kontrole prowadzące na stacje podzielone są na męskie i żeńskie. Na ulicy zdecydowaną większość stanowią panowie, co łączy się z tradycyjnym podejściem do roli płci w społeczeństwie. Kobieta ma opiekować się domem i rodziną, a co za tym idzie jej wyjścia na zewnątrz ograniczają się do załatwienia spraw domowych, pracy, czy odebrania dzieci ze szkoły. Podczas gdy mężczyzna ma kluczową rolę społeczną jako lider i przedstawiciel domu, stąd jego pobyt poza nim jest wręcz wskazany. Oczywiście, w rozwijającym się społeczeństwie, odchodzi się powoli od takich wzorców, jednak kiedy trafi się na bardziej konserwatywną grupę, te podziały są wyraźniejsze. Takie postrzeganie płci jest również połączone z podziałami w ramach religii, gdzie mężczyzna zazwyczaj odgrywa kluczową rolę przy odprawianiu rytuałów czy modlitw. Kobiety w tej materii często są oddzielane (np. w Islamie mężczyźni i kobiety modlą się osobno) i przypisywane są im mniej istotne zadania, jak przynoszenie darów w ramach ofiary. Ale takie wzorce są nam znane również z chrześcijaństwa, gdzie kobieta nie może zostać kapłanem. Chociaż podziały są wyraźne, to z ogromnym szacunkiem odnosi się tutaj do kobiet. Jedną z rzeczy, która bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła, były oddzielne wagony w pociągach oraz metrze, przeznaczone wyłącznie dla „płci pięknej”. To drobne udogodnienie, ale ogromnie poprawiające komfort psychiczny podczas korzystania z komunikacji miejskiej, kiedy podróżuje się samotnie. W związku z powyższym podziałem, w przestrzeni publicznej można często dostrzec mężczyzn okazujących sobie nawzajem fizyczną czułość. Trzymają się za ręce, serdecznie przytulają czy nawet masują. To również ma swoje korzenie w panującej w Indiach kulturze, gdzie okazywanie uczuć względem płci przeciwnej jest wysoce niewskazane, a wręcz traktowane jako faux-pas. Relacje damsko-męskie traktowane są jako intymne, do których może dochodzić jedynie w obrębie domu. Następstwem tego jest pielęgnowanie przyjaźni i bliskości w relacjach o charakterze platonicznym między osobami tej samej płci. Na zachodzie takie zachowanie między kobietami uznawane jest za normalne, przyjemnie było patrzeć na przekładanie emocjonalnej więzi między panami w taki sam, czuły, sposób. Kolejnym aspektem, którego nie można pominąć, była gościnność, którą odczuwaliśmy na każdym kroku. Kiedy wchodziliśmy do restauracji czy podchodziliśmy do sprzedawców streetfoodu, witali nas z radością i chętnie dawali spróbować oferowanych przez siebie towarów. Dzięki temu mieliśmy przyjemność spróbowania flaszowca łuskowatego, czyli słodkiego owocu z białym miąższem. Gdy zauważali, że szczerze smakują nam jedzone potrawy, robili tika-tika i zapraszali nas serdecznie do ponownych odwiedzin. Sami dziękowali nam za skorzystanie z ich usług, a szczery uśmiech, który odbijał się w ich oczach sprawiał, że mieliśmy ochotę tam wracać. Inną z oznak gościnności było szczere liczenie nas i nie zawyżanie cen. Nie tylko sami sprzedawcy uczciwie nas obsługiwali, oferując te same ceny co wszystkim, ale również ludzie w pobliżu dbali o to, abyśmy nie zostali oszukani, gdy stawaliśmy obok wózka czy kramiku. Idąc ulicą ludzie odwzajemniali posyłane im uśmiechy i wdawali się z nami w krótkie rozmowy. Często słyszeliśmy pytania, czy wszystko u nas w porządku i czy dobrze się czujemy – ludziom naprawdę zależało na tym, żebyśmy czuli się mile widziani i otoczeni opieką w ich kraju. Nawet przechodnie, widząc drobne oznaki niezadowolenia na naszych twarzach, od razu reagowali, chcąc umilić nam pobyt w Indiach i pomóc w pozbyciu się zgryzot. Mimo, że sami zmagają się każdego dnia z ograniczeniami. Temat kastowości w Indiach jest jednym z tych wrażliwych. Oczywiście, od 1950 roku jest ona formalnie zakazana przez konstytucję, jednak wieków tradycji nie wymaże wpis w dokumencie. Kastowość jest osadzona w mentalności mieszkańców Indii ze względów społecznych i religijnych, co wyraźnie widać. W hinduizmie podział na kasty jest podstawą, jeśli chodzi o cykl reinkarnacji. Twój aktualny status jest uzależniony od karmy, którą miałeś w poprzednim życiu – jeśli urodziłeś się w slumsach, jest to rodzaj pokuty za grzechy popełnione we wcześniejszym wcieleniu. Wielu ludzi z biedniejszych dzielnic czy rejonów nadal nie ma dostępu do edukacji, więc nie znają alternatywy dla swojego życia. Podział kastowy jest czymś znanym i nadal pielęgnowanym w konserwatywnych społeczeństwach, a chęć wybicia się ze schematu jest stygmatyzowana i odrzucana. Można też śmiało stwierdzić, że ludzie na swój sposób są pogodzeni z losem i starają się jak najlepiej wykorzystać to, co jest im dane. Z jednej strony jest to godne podziwu, widząc niezłomność tych ludzi i mimo wszystko, cieszenie się życiem. Z drugiej sami robią sobie krzywdę nie chcąc wyrwać się z okowów narzuconych norm. Ci, których możemy spotkać w mniejszych uliczkach czy pociągach wprost mówią o nadal istniejącej kastowości, podczas gdy ci postawieni wyżej wypierają jej istnienie. Chociaż to właśnie Ci ludzie najbardziej trzymają się dawnych ustaleń. Wśród wyżyn społecznych mentalność związana z kastowością nadal się przejawia, np. w formie aranżowanych małżeństw, gdzie istotnym jest wybranie odpowiednich partnerów, którzy nie zaniżą statusu społecznego ani majątkowego rodziny. Jednak ten sposób myślenia najlepiej widoczny jest w codziennych, drobnych zachowaniach. Mieliśmy okazję obcować z osobami z wyższych rang społecznych, którzy w rozmowie często wypierali istnienie tej biedniejszej strony Indii, która jest ich znaczną większością. W Indiach około 1% społeczeństwa kontroluje 40% bogactwa kraju, a maksymalnie 2% znajduje się w uprzywilejowanych warunkach, gdzie mogą sobie pozwolić na prywatną opiekę zdrowotną czy podróże zagraniczne. Ten drobny odsetek społeczeństwa to ludzie, którzy swoje wartości opierają na konsumpcjonizmie i wyraźnym oddzieleniu samych siebie od widocznej na każdym kroku biedy. Kiedy zaprosiliśmy tych „lepszych” do naszej dzielnicy na kolację, już po kilku minutach siedzieliśmy w metrze, żeby odwiedzić lepiej prezentującą się restaurację po drugiej stronie miasta. Nasi gospodarze z radością przepłacali ośmiokrotnie za posiłki, żeby móc się poczuć lepiej sami ze sobą. Ponieważ oni mogli i uwielbiali to podkreślić. Nawet gdy mieszkaliśmy w jednym hostelu, prycza w pryczę, z osobą uważającą się za lepszą, usłyszeliśmy, że ona woli „inteligentniejsze towarzystwo” od ludzi, którzy mieszkali w tej dzielnicy. Chwilę wcześniej podkreślaliśmy jak bardzo doceniamy takie miejsca jako bardziej autentyczne i uwielbiamy ludzi, którymi się otaczamy. Ale skoro nasz sąsiad mógł sobie pozwolić na lepszy standard przydrożnej jadłodajni, już uważał się za postawionego wyżej, podkreślając ich niższość. Okazywał oburzenie, kiedy powiedzieliśmy, że możemy się przejść, bo „przecież tu jest tak brudno”. A sam został w tej samej dzielnicy i nocował w takich samych warunkach jak inni. Spotkaliśmy się z takim podejściem również podczas udostępniania materiałów na portalu Reddit. Wstawiliśmy tam zdjęcia prezentujące standardowe widoki, które może dostrzec każdy wychodząc z dowolnego budynku, poruszając się po mieście, dworcach i ulicach, jednak spowodowało to ogromne kontrowersje. Najwięcej szumu i hałasu robiły osoby, które uparcie twierdziły, że Indie wcale tak nie wyglądają. Ponieważ nie chcą być w żaden sposób kojarzeni z widokami, które są dla nich niewygodne i mogą wskazywać na niższy status. A dokładnie tak wyglądają Indie, gdzie ponad 85% społeczeństwa żyje poniżej znanego nam europejskiego standardu życia. Zaledwie 20% ma względny dostęp do dóbr konsumpcyjnych i podstawowych usług, a cała reszta nie ma nawet możliwości zadbania o swoje zdrowie. Kupienie leków w aptece jest tutaj możliwe od ręki, a koszt waha się od 0,50 zł do 30 zł za najbardziej podstawowe preparaty i antybiotyki. Większość społeczeństwa nie może sobie na nie pozwolić. Jednak te fakty zdają się nie docierać do osób, które kastowość wyssały z mlekiem matki i mają klapki na oczach. Rozmawiając z nimi na ten temat czuliśmy się, jakbyśmy słuchali zdartej płyty, mówiącej, że przecież rząd pomaga ludziom w gorszej sytuacji i buduje dla nich piękne domy. Sprawdziliśmy te informacje i owszem, domy dla mieszkańców slumsów powstają, ale są to blokowiska, budowane na terenach, z których wypłukuje się grunt, a do ich budowy wykorzystuje się niskiej jakości materiały. Warunki nieraz są tam gorsze niżeli w samodzielnie sklejonych chatkach w slumsie. Ponieważ największym problemem nie jest fakt, że slumsy istnieją, ale są niskimi budynkami zajmującymi rozległe tereny miejskie, a blokowiska rozwiązują ten problem. Ludzie nawet zaczęli nazywać je „vertical slum”, czyli pionowe slumsy. To jeden z powodów dla których ludzie nie chcą być przesiedlani. Drugim są sieci społeczne, które ci ludzie budowali latami. Społeczność, która działa wspólnie w ramach slumsu traktuje się jak rodzinę, a że rodzina w Indiach ma ogromną wagę, nie chce się jej opuszczać na rzecz… no właśnie, czego? Bo na pewno nie poprawy warunków życia. Kiedy podzieliliśmy się z wyżej usytuowanymi chęcią wizyty w slumsach, patrzyli z obrzydzeniem, a co więcej, próbowali odciągnąć nas od tego pomysłu, wmawiając, że jest tam niebezpiecznie, a mieszkańcy będą chcieli zrobić nam krzywdę. Jak było naprawdę? Ludzie byli serdeczni, otworzyli się przed nami i mimo panującego wokół ubóstwa okazywali nam szczodrość i gościnność. Ci z wyżej usytuowanych społeczeństw nie okazują w żadnym stopniu chęci pomocy osobom postawionym niżej, a wręcz okazują wprost swoją ignorancję i pogardę. W centrum miasta czuliśmy się oderwani od rzeczywistości. Nie dało się poczuć wspólnoty ani ogólnie panującej pozytywnej atmosfery na ulicach. Pojawiło się wielu naganiaczy, chcący naciągnąć kolejnego z wielu turystów. Czuło się współzawodnictwo i chęć uzyskania własnych korzyści wylewające się z otaczających nas ludzi. Zupełnie jakby europejska potrzeba zdobywania i władzy pozostała głęboko zakorzeniona w podobny sposób jak kastowość. Ciężko jest nie łączyć tych dwóch rzeczy ze sobą, ponieważ te miejsca, w których niegdyś osiedli zagraniczni włodarze, teraz zajmowane są przez elity. Centra miast, luksusowe apartamenty to siedziby ludzi, którzy nie patrzą na Indie realnie, tak jak one wyglądają, tylko chcący widzieć w nich drugi Dubaj. Niestety dopóki myślenie ludzi nie ulegnie zmianie i nie zostanie przedstawione realne rozwiązanie, wszystko pozostanie takie samo. Indie to kraj pełen przeciwieństw, różnorodności i piękna, gdzie wielowiekowe tradycje splatają się z nowoczesnością. Mimo, że przed tym wspaniałym państwem stoi wiele wyzwań, takich jak zmiany społeczne czy gospodarcze, nie można zapominać, że Indie i ich mieszkańcy zasługują na te zmiany. Wprowadzenie reform nie będzie łatwe, zważywszy na głęboko zakorzenione struktury społeczne, ale patrząc na gościnność, serdeczność i niezłomność tego narodu, można wierzyć, że Indie są warte każdego wysiłku, który zmieni je na lepsze.Niepisane Prawa Kast:
Społeczna Przepaść w Bombaju
Nasz pierwszy tydzień w Bombaju spędziliśmy w dzielnicy Saki Naka, nieopodal lotniska. Mieszkaliśmy niedaleko skrzyżowania dwóch głównych ulic i stacji metra, co pozwalało nam na swobodne poruszanie się po mieście. Saki Naka jest dzielnicą muzułmańską, więc idąc w kierunku hostelu często mijaliśmy kobiety w burkach, czy hijabach, a mężczyźni nosili kufi (tradycyjne nakrycie głowy symbolizujące pobożność). Siedząc wewnątrz hostelu, do naszych uszu dobiegało z pobliskiego meczetu nawoływanie imama, z początku nietypowe, po czasie stało się kojące. Mieszkańcami dzielnicy w przeważającej mierze byli wyznawcy islamu, jednak społeczność ta była otwarta i zróżnicowana, a wśród jej obywateli można było spotkać przedstawicieli różnych profesji i wyznań. Niejednokrotnie naszą drogę przecinali Sikhowie z charakterystycznymi turbanami na głowie i obręczami na rękach, a także osoby z oznaczeniami hinduistycznymi na czołach. Od rana do późnego wieczora ulica tętniła życiem. Na całej jej długości, na parterach budynków przylegających do drogi znajdowały się rozmaite biznesy. Od sklepów, restauracji i punktów z tytoniem, przez czyścicieli klimatyzacji, hostele i sprzedawców cementu, aż po zakłady mechaników, a nawet siłownię. Na piętrach zazwyczaj znajdowały się lokale mieszkalne, do których z ulicy prowadziły wąskie klatki schodowe. To była wyjątkowa kompozycja, gdzie wszystkie niezbędniki można było znaleźć na odległości kilkudziesięciu metrów. I oczywiście nie zabrakło również wózków, z których sprzedawano owoce, warzywa, czy streetfood. Wchodząc w plątaninę mniejszych uliczek, pełną zakrętów i ciasnych przejść (gdzie mimo wszystko zdolni kierowcy byli w stanie wjechać ciężarówką) widywaliśmy więcej wyspecjalizowanych zakładów. Panował tam porządek, zakłady krawieckie i oferujące sprzedaż odzieży znajdowały się po jednej stronie ulicy, podczas gdy po drugiej wszelkiej maści metalurgowie pracowali nad jeszcze surowym materiałem albo sprzedawali gotowe klamki i kołatki do drzwi. Co kilkaset metrów profesje zmieniały się na inne, ale zawsze lokale z tej samej branży stały obok siebie. Nigdy jednak nie mogło zabraknąć drobnego stanowiska, na którym wszyscy z okolicy mogli napić się czaju. Miłość mieszkańców Indii do tego napoju jest ogromna i nie ma się co dziwić. Drobna porcja przepełniona słodyczą, mlekiem, aromatem mocno zaparzonej herbaty, lekką goryczką i intensywnością dodawanych przypraw, przepełniała kubki smakowe, zawsze pozostawiając niedosyt.
Idąc ulicą człowiek zatapiał się w harmidrze panującym wokół. Chociaż może się wydawać, że Indie cały czas gdzieś mkną, spieszą się, nabierają ogromnego pędu, rzeczywistość przedstawia się zgoła inaczej. To ilość przewijających się wszędzie ludzi i dźwięków, które temu towarzyszą dają tak złudne wrażenie. Prawda jest taka, że jeśli przyjrzymy się ich funkcjonowaniu, nie ma tam tak typowego dla zachodu pośpiechu. Wręcz przeciwnie, można było odnieść wrażenie jakby wpadło się w pułapkę czasową. Każdego dnia obserwowaliśmy ludzi, którzy powtarzali tę samą rutynę, w spokojnym, niespiesznym tempie. Zawsze znalazł się czas na rozmowę z sąsiadem czy klientem, podczas pieczołowitego wykonywania każdej czynności. Nawet zwykłe parzenie kawy było jak rytuał, w który wkładali serce. Ich ruchy nie były leniwe czy ospałe, ale przepełnione wewnętrznym spokojem. Jedną z sytuacji, w których najlepiej można było dostrzec to zjawisko był moment, w którym przechodzili przez ulicę. Chociaż wokół pędziły tuk-tuki, skutery, ciężarówki, samochody i autobusy, ich krok był posuwisty, choć arytmiczny. Zupełnie jak fremeński piaskochód, wpasowujący się w otaczający ich teren, o lekko tanecznym podrygu. Jednak nikt nie biegł, nie przepychał się między pojazdami. Ten spokój i otwartość, jaką zachowywali w każdym momencie, były dla mnie niepojęte. Przechadzając się wzdłuż mniejszych uliczek, natrafiliśmy na zakład metalurgiczny, w którego wnętrzu siedziała trójka mężczyzn. Jeden z nich ubrany był w białą thobe i kufi, podczas gdy reszta wybrała bardziej europejski przyodziewek. Maciek zatrzymał się, żeby zrobić im zdjęcie, na co ci zareagowali sporym entuzjazmem i zachęcili mnie, żebym usiadła w ich gronie. Po krótkiej sesji, zaprosili do wnętrza również Maćka i zaproponowali nam wspólne wypicie herbaty. Zachęceni przez gospodarzy, wdaliśmy się w rozmowę, dzieląc się naszymi spostrzeżeniami na temat Indii i samego Mumbaju. Sączyliśmy gorący napój i opowiadaliśmy, a także dopytywaliśmy o ichniejsze doświadczenia. Panowie zgodnie stwierdzili, że to miasto jest niezwykłe i bardzo gościnne, co zdążyliśmy już sami zauważyć. Zaczęli nawet żartować, wybuchając ciepłym i gromkim śmiechem. Przez większość czasu mężczyźni zerkali na Maćka przy zadawaniu pytań, oczekując, że to on udzieli im odpowiedzi. Przebywając wśród ludzi ciężko było nie dostrzec wyraźnego podziału wśród społeczeństwa na mężczyzn i kobiety. Nawet kontrole prowadzące na stacje podzielone są na męskie i żeńskie. Na ulicy zdecydowaną większość stanowią panowie, co łączy się z tradycyjnym podejściem do roli płci w społeczeństwie. Kobieta ma opiekować się domem i rodziną, a co za tym idzie jej wyjścia na zewnątrz ograniczają się do załatwienia spraw domowych, pracy, czy odebrania dzieci ze szkoły. Podczas gdy mężczyzna ma kluczową rolę społeczną jako lider i przedstawiciel domu, stąd jego pobyt poza nim jest wręcz wskazany. Oczywiście, w rozwijającym się społeczeństwie, odchodzi się powoli od takich wzorców, jednak kiedy trafi się na bardziej konserwatywną grupę, te podziały są wyraźniejsze. Takie postrzeganie płci jest również połączone z podziałami w ramach religii, gdzie mężczyzna zazwyczaj odgrywa kluczową rolę przy odprawianiu rytuałów czy modlitw. Kobiety w tej materii często są oddzielane (np. w Islamie mężczyźni i kobiety modlą się osobno) i przypisywane są im mniej istotne zadania, jak przynoszenie darów w ramach ofiary. Ale takie wzorce są nam znane również z chrześcijaństwa, gdzie kobieta nie może zostać kapłanem. Chociaż podziały są wyraźne, to z ogromnym szacunkiem odnosi się tutaj do kobiet. Jedną z rzeczy, która bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła, były oddzielne wagony w pociągach oraz metrze, przeznaczone wyłącznie dla „płci pięknej”. To drobne udogodnienie, ale ogromnie poprawiające komfort psychiczny podczas korzystania z komunikacji miejskiej, kiedy podróżuje się samotnie. W związku z powyższym podziałem, w przestrzeni publicznej można często dostrzec mężczyzn okazujących sobie nawzajem fizyczną czułość. Trzymają się za ręce, serdecznie przytulają czy nawet masują. To również ma swoje korzenie w panującej w Indiach kulturze, gdzie okazywanie uczuć względem płci przeciwnej jest wysoce niewskazane, a wręcz traktowane jako faux-pas. Relacje damsko-męskie traktowane są jako intymne, do których może dochodzić jedynie w obrębie domu. Następstwem tego jest pielęgnowanie przyjaźni i bliskości w relacjach o charakterze platonicznym między osobami tej samej płci. Na zachodzie takie zachowanie między kobietami uznawane jest za normalne, przyjemnie było patrzeć na przekładanie emocjonalnej więzi między panami w taki sam, czuły, sposób. Kolejnym aspektem, którego nie można pominąć, była gościnność, którą odczuwaliśmy na każdym kroku. Kiedy wchodziliśmy do restauracji czy podchodziliśmy do sprzedawców streetfoodu, witali nas z radością i chętnie dawali spróbować oferowanych przez siebie towarów. Dzięki temu mieliśmy przyjemność spróbowania flaszowca łuskowatego, czyli słodkiego owocu z białym miąższem. Gdy zauważali, że szczerze smakują nam jedzone potrawy, robili tika-tika i zapraszali nas serdecznie do ponownych odwiedzin. Sami dziękowali nam za skorzystanie z ich usług, a szczery uśmiech, który odbijał się w ich oczach sprawiał, że mieliśmy ochotę tam wracać. Inną z oznak gościnności było szczere liczenie nas i nie zawyżanie cen. Nie tylko sami sprzedawcy uczciwie nas obsługiwali, oferując te same ceny co wszystkim, ale również ludzie w pobliżu dbali o to, abyśmy nie zostali oszukani, gdy stawaliśmy obok wózka czy kramiku. Idąc ulicą ludzie odwzajemniali posyłane im uśmiechy i wdawali się z nami w krótkie rozmowy. Często słyszeliśmy pytania, czy wszystko u nas w porządku i czy dobrze się czujemy – ludziom naprawdę zależało na tym, żebyśmy czuli się mile widziani i otoczeni opieką w ich kraju. Nawet przechodnie, widząc drobne oznaki niezadowolenia na naszych twarzach, od razu reagowali, chcąc umilić nam pobyt w Indiach i pomóc w pozbyciu się zgryzot. Mimo, że sami zmagają się każdego dnia z ograniczeniami. Temat kastowości w Indiach jest jednym z tych wrażliwych. Oczywiście, od 1950 roku jest ona formalnie zakazana przez konstytucję, jednak wieków tradycji nie wymaże wpis w dokumencie. Kastowość jest osadzona w mentalności mieszkańców Indii ze względów społecznych i religijnych, co wyraźnie widać. W hinduizmie podział na kasty jest podstawą, jeśli chodzi o cykl reinkarnacji. Twój aktualny status jest uzależniony od karmy, którą miałeś w poprzednim życiu – jeśli urodziłeś się w slumsach, jest to rodzaj pokuty za grzechy popełnione we wcześniejszym wcieleniu. Wielu ludzi z biedniejszych dzielnic czy rejonów nadal nie ma dostępu do edukacji, więc nie znają alternatywy dla swojego życia. Podział kastowy jest czymś znanym i nadal pielęgnowanym w konserwatywnych społeczeństwach, a chęć wybicia się ze schematu jest stygmatyzowana i odrzucana. Można też śmiało stwierdzić, że ludzie na swój sposób są pogodzeni z losem i starają się jak najlepiej wykorzystać to, co jest im dane. Z jednej strony jest to godne podziwu, widząc niezłomność tych ludzi i mimo wszystko, cieszenie się życiem. Z drugiej sami robią sobie krzywdę nie chcąc wyrwać się z okowów narzuconych norm. Ci, których możemy spotkać w mniejszych uliczkach czy pociągach wprost mówią o nadal istniejącej kastowości, podczas gdy ci postawieni wyżej wypierają jej istnienie. Chociaż to właśnie Ci ludzie najbardziej trzymają się dawnych ustaleń. Wśród wyżyn społecznych mentalność związana z kastowością nadal się przejawia, np. w formie aranżowanych małżeństw, gdzie istotnym jest wybranie odpowiednich partnerów, którzy nie zaniżą statusu społecznego ani majątkowego rodziny. Jednak ten sposób myślenia najlepiej widoczny jest w codziennych, drobnych zachowaniach. Mieliśmy okazję obcować z osobami z wyższych rang społecznych, którzy w rozmowie często wypierali istnienie tej biedniejszej strony Indii, która jest ich znaczną większością. W Indiach około 1% społeczeństwa kontroluje 40% bogactwa kraju, a maksymalnie 2% znajduje się w uprzywilejowanych warunkach, gdzie mogą sobie pozwolić na prywatną opiekę zdrowotną czy podróże zagraniczne. Ten drobny odsetek społeczeństwa to ludzie, którzy swoje wartości opierają na konsumpcjonizmie i wyraźnym oddzieleniu samych siebie od widocznej na każdym kroku biedy. Kiedy zaprosiliśmy tych „lepszych” do naszej dzielnicy na kolację, już po kilku minutach siedzieliśmy w metrze, żeby odwiedzić lepiej prezentującą się restaurację po drugiej stronie miasta. Nasi gospodarze z radością przepłacali ośmiokrotnie za posiłki, żeby móc się poczuć lepiej sami ze sobą. Ponieważ oni mogli i uwielbiali to podkreślić. Nawet gdy mieszkaliśmy w jednym hostelu, prycza w pryczę, z osobą uważającą się za lepszą, usłyszeliśmy, że ona woli „inteligentniejsze towarzystwo” od ludzi, którzy mieszkali w tej dzielnicy. Chwilę wcześniej podkreślaliśmy jak bardzo doceniamy takie miejsca jako bardziej autentyczne i uwielbiamy ludzi, którymi się otaczamy. Ale skoro nasz sąsiad mógł sobie pozwolić na lepszy standard przydrożnej jadłodajni, już uważał się za postawionego wyżej, podkreślając ich niższość. Okazywał oburzenie, kiedy powiedzieliśmy, że możemy się przejść, bo „przecież tu jest tak brudno”. A sam został w tej samej dzielnicy i nocował w takich samych warunkach jak inni. Spotkaliśmy się z takim podejściem również podczas udostępniania materiałów na portalu Reddit. Wstawiliśmy tam zdjęcia prezentujące standardowe widoki, które może dostrzec każdy wychodząc z dowolnego budynku, poruszając się po mieście, dworcach i ulicach, jednak spowodowało to ogromne kontrowersje. Najwięcej szumu i hałasu robiły osoby, które uparcie twierdziły, że Indie wcale tak nie wyglądają. Ponieważ nie chcą być w żaden sposób kojarzeni z widokami, które są dla nich niewygodne i mogą wskazywać na niższy status. A dokładnie tak wyglądają Indie, gdzie ponad 85% społeczeństwa żyje poniżej znanego nam europejskiego standardu życia. Zaledwie 20% ma względny dostęp do dóbr konsumpcyjnych i podstawowych usług, a cała reszta nie ma nawet możliwości zadbania o swoje zdrowie. Kupienie leków w aptece jest tutaj możliwe od ręki, a koszt waha się od 0,50 zł do 30 zł za najbardziej podstawowe preparaty i antybiotyki. Większość społeczeństwa nie może sobie na nie pozwolić. Jednak te fakty zdają się nie docierać do osób, które kastowość wyssały z mlekiem matki i mają klapki na oczach. Rozmawiając z nimi na ten temat czuliśmy się, jakbyśmy słuchali zdartej płyty, mówiącej, że przecież rząd pomaga ludziom w gorszej sytuacji i buduje dla nich piękne domy. Sprawdziliśmy te informacje i owszem, domy dla mieszkańców slumsów powstają, ale są to blokowiska, budowane na terenach, z których wypłukuje się grunt, a do ich budowy wykorzystuje się niskiej jakości materiały. Warunki nieraz są tam gorsze niżeli w samodzielnie sklejonych chatkach w slumsie. Ponieważ największym problemem nie jest fakt, że slumsy istnieją, ale są niskimi budynkami zajmującymi rozległe tereny miejskie, a blokowiska rozwiązują ten problem. Ludzie nawet zaczęli nazywać je „vertical slum”, czyli pionowe slumsy. To jeden z powodów dla których ludzie nie chcą być przesiedlani. Drugim są sieci społeczne, które ci ludzie budowali latami. Społeczność, która działa wspólnie w ramach slumsu traktuje się jak rodzinę, a że rodzina w Indiach ma ogromną wagę, nie chce się jej opuszczać na rzecz… no właśnie, czego? Bo na pewno nie poprawy warunków życia. Kiedy podzieliliśmy się z wyżej usytuowanymi chęcią wizyty w slumsach, patrzyli z obrzydzeniem, a co więcej, próbowali odciągnąć nas od tego pomysłu, wmawiając, że jest tam niebezpiecznie, a mieszkańcy będą chcieli zrobić nam krzywdę. Jak było naprawdę? Ludzie byli serdeczni, otworzyli się przed nami i mimo panującego wokół ubóstwa okazywali nam szczodrość i gościnność. Ci z wyżej usytuowanych społeczeństw nie okazują w żadnym stopniu chęci pomocy osobom postawionym niżej, a wręcz okazują wprost swoją ignorancję i pogardę. W centrum miasta czuliśmy się oderwani od rzeczywistości. Nie dało się poczuć wspólnoty ani ogólnie panującej pozytywnej atmosfery na ulicach. Pojawiło się wielu naganiaczy, chcący naciągnąć kolejnego z wielu turystów. Czuło się współzawodnictwo i chęć uzyskania własnych korzyści wylewające się z otaczających nas ludzi. Zupełnie jakby europejska potrzeba zdobywania i władzy pozostała głęboko zakorzeniona w podobny sposób jak kastowość. Ciężko jest nie łączyć tych dwóch rzeczy ze sobą, ponieważ te miejsca, w których niegdyś osiedli zagraniczni włodarze, teraz zajmowane są przez elity. Centra miast, luksusowe apartamenty to siedziby ludzi, którzy nie patrzą na Indie realnie, tak jak one wyglądają, tylko chcący widzieć w nich drugi Dubaj. Niestety dopóki myślenie ludzi nie ulegnie zmianie i nie zostanie przedstawione realne rozwiązanie, wszystko pozostanie takie samo. Indie to kraj pełen przeciwieństw, różnorodności i piękna, gdzie wielowiekowe tradycje splatają się z nowoczesnością. Mimo, że przed tym wspaniałym państwem stoi wiele wyzwań, takich jak zmiany społeczne czy gospodarcze, nie można zapominać, że Indie i ich mieszkańcy zasługują na te zmiany. Wprowadzenie reform nie będzie łatwe, zważywszy na głęboko zakorzenione struktury społeczne, ale patrząc na gościnność, serdeczność i niezłomność tego narodu, można wierzyć, że Indie są warte każdego wysiłku, który zmieni je na lepsze.Niepisane Prawa Kast:
Społeczna Przepaść w Bombaju
Nasz pierwszy tydzień w Bombaju spędziliśmy w dzielnicy Saki Naka, nieopodal lotniska. Mieszkaliśmy niedaleko skrzyżowania dwóch głównych ulic i stacji metra, co pozwalało nam na swobodne poruszanie się po mieście. Saki Naka jest dzielnicą muzułmańską, więc idąc w kierunku hostelu często mijaliśmy kobiety w burkach, czy hijabach, a mężczyźni nosili kufi (tradycyjne nakrycie głowy symbolizujące pobożność). Siedząc wewnątrz hostelu, do naszych uszu dobiegało z pobliskiego meczetu nawoływanie imama, z początku nietypowe, po czasie stało się kojące. Mieszkańcami dzielnicy w przeważającej mierze byli wyznawcy islamu, jednak społeczność ta była otwarta i zróżnicowana, a wśród jej obywateli można było spotkać przedstawicieli różnych profesji i wyznań. Niejednokrotnie naszą drogę przecinali Sikhowie z charakterystycznymi turbanami na głowie i obręczami na rękach, a także osoby z oznaczeniami hinduistycznymi na czołach. Od rana do późnego wieczora ulica tętniła życiem. Na całej jej długości, na parterach budynków przylegających do drogi znajdowały się rozmaite biznesy. Od sklepów, restauracji i punktów z tytoniem, przez czyścicieli klimatyzacji, hostele i sprzedawców cementu, aż po zakłady mechaników, a nawet siłownię. Na piętrach zazwyczaj znajdowały się lokale mieszkalne, do których z ulicy prowadziły wąskie klatki schodowe. To była wyjątkowa kompozycja, gdzie wszystkie niezbędniki można było znaleźć na odległości kilkudziesięciu metrów. I oczywiście nie zabrakło również wózków, z których sprzedawano owoce, warzywa, czy streetfood. Wchodząc w plątaninę mniejszych uliczek, pełną zakrętów i ciasnych przejść (gdzie mimo wszystko zdolni kierowcy byli w stanie wjechać ciężarówką) widywaliśmy więcej wyspecjalizowanych zakładów. Panował tam porządek, zakłady krawieckie i oferujące sprzedaż odzieży znajdowały się po jednej stronie ulicy, podczas gdy po drugiej wszelkiej maści metalurgowie pracowali nad jeszcze surowym materiałem albo sprzedawali gotowe klamki i kołatki do drzwi. Co kilkaset metrów profesje zmieniały się na inne, ale zawsze lokale z tej samej branży stały obok siebie. Nigdy jednak nie mogło zabraknąć drobnego stanowiska, na którym wszyscy z okolicy mogli napić się czaju. Miłość mieszkańców Indii do tego napoju jest ogromna i nie ma się co dziwić. Drobna porcja przepełniona słodyczą, mlekiem, aromatem mocno zaparzonej herbaty, lekką goryczką i intensywnością dodawanych przypraw, przepełniała kubki smakowe, zawsze pozostawiając niedosyt.
Idąc ulicą człowiek zatapiał się w harmidrze panującym wokół. Chociaż może się wydawać, że Indie cały czas gdzieś mkną, spieszą się, nabierają ogromnego pędu, rzeczywistość przedstawia się zgoła inaczej. To ilość przewijających się wszędzie ludzi i dźwięków, które temu towarzyszą dają tak złudne wrażenie. Prawda jest taka, że jeśli przyjrzymy się ich funkcjonowaniu, nie ma tam tak typowego dla zachodu pośpiechu. Wręcz przeciwnie, można było odnieść wrażenie jakby wpadło się w pułapkę czasową. Każdego dnia obserwowaliśmy ludzi, którzy powtarzali tę samą rutynę, w spokojnym, niespiesznym tempie. Zawsze znalazł się czas na rozmowę z sąsiadem czy klientem, podczas pieczołowitego wykonywania każdej czynności. Nawet zwykłe parzenie kawy było jak rytuał, w który wkładali serce. Ich ruchy nie były leniwe czy ospałe, ale przepełnione wewnętrznym spokojem. Jedną z sytuacji, w których najlepiej można było dostrzec to zjawisko był moment, w którym przechodzili przez ulicę. Chociaż wokół pędziły tuk-tuki, skutery, ciężarówki, samochody i autobusy, ich krok był posuwisty, choć arytmiczny. Zupełnie jak fremeński piaskochód, wpasowujący się w otaczający ich teren, o lekko tanecznym podrygu. Jednak nikt nie biegł, nie przepychał się między pojazdami. Ten spokój i otwartość, jaką zachowywali w każdym momencie, były dla mnie niepojęte. Przechadzając się wzdłuż mniejszych uliczek, natrafiliśmy na zakład metalurgiczny, w którego wnętrzu siedziała trójka mężczyzn. Jeden z nich ubrany był w białą thobe i kufi, podczas gdy reszta wybrała bardziej europejski przyodziewek. Maciek zatrzymał się, żeby zrobić im zdjęcie, na co ci zareagowali sporym entuzjazmem i zachęcili mnie, żebym usiadła w ich gronie. Po krótkiej sesji, zaprosili do wnętrza również Maćka i zaproponowali nam wspólne wypicie herbaty. Zachęceni przez gospodarzy, wdaliśmy się w rozmowę, dzieląc się naszymi spostrzeżeniami na temat Indii i samego Mumbaju. Sączyliśmy gorący napój i opowiadaliśmy, a także dopytywaliśmy o ichniejsze doświadczenia. Panowie zgodnie stwierdzili, że to miasto jest niezwykłe i bardzo gościnne, co zdążyliśmy już sami zauważyć. Zaczęli nawet żartować, wybuchając ciepłym i gromkim śmiechem. Przez większość czasu mężczyźni zerkali na Maćka przy zadawaniu pytań, oczekując, że to on udzieli im odpowiedzi. Przebywając wśród ludzi ciężko było nie dostrzec wyraźnego podziału wśród społeczeństwa na mężczyzn i kobiety. Nawet kontrole prowadzące na stacje podzielone są na męskie i żeńskie. Na ulicy zdecydowaną większość stanowią panowie, co łączy się z tradycyjnym podejściem do roli płci w społeczeństwie. Kobieta ma opiekować się domem i rodziną, a co za tym idzie jej wyjścia na zewnątrz ograniczają się do załatwienia spraw domowych, pracy, czy odebrania dzieci ze szkoły. Podczas gdy mężczyzna ma kluczową rolę społeczną jako lider i przedstawiciel domu, stąd jego pobyt poza nim jest wręcz wskazany. Oczywiście, w rozwijającym się społeczeństwie, odchodzi się powoli od takich wzorców, jednak kiedy trafi się na bardziej konserwatywną grupę, te podziały są wyraźniejsze. Takie postrzeganie płci jest również połączone z podziałami w ramach religii, gdzie mężczyzna zazwyczaj odgrywa kluczową rolę przy odprawianiu rytuałów czy modlitw. Kobiety w tej materii często są oddzielane (np. w Islamie mężczyźni i kobiety modlą się osobno) i przypisywane są im mniej istotne zadania, jak przynoszenie darów w ramach ofiary. Ale takie wzorce są nam znane również z chrześcijaństwa, gdzie kobieta nie może zostać kapłanem. Chociaż podziały są wyraźne, to z ogromnym szacunkiem odnosi się tutaj do kobiet. Jedną z rzeczy, która bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła, były oddzielne wagony w pociągach oraz metrze, przeznaczone wyłącznie dla „płci pięknej”. To drobne udogodnienie, ale ogromnie poprawiające komfort psychiczny podczas korzystania z komunikacji miejskiej, kiedy podróżuje się samotnie. W związku z powyższym podziałem, w przestrzeni publicznej można często dostrzec mężczyzn okazujących sobie nawzajem fizyczną czułość. Trzymają się za ręce, serdecznie przytulają czy nawet masują. To również ma swoje korzenie w panującej w Indiach kulturze, gdzie okazywanie uczuć względem płci przeciwnej jest wysoce niewskazane, a wręcz traktowane jako faux-pas. Relacje damsko-męskie traktowane są jako intymne, do których może dochodzić jedynie w obrębie domu. Następstwem tego jest pielęgnowanie przyjaźni i bliskości w relacjach o charakterze platonicznym między osobami tej samej płci. Na zachodzie takie zachowanie między kobietami uznawane jest za normalne, przyjemnie było patrzeć na przekładanie emocjonalnej więzi między panami w taki sam, czuły, sposób. Kolejnym aspektem, którego nie można pominąć, była gościnność, którą odczuwaliśmy na każdym kroku. Kiedy wchodziliśmy do restauracji czy podchodziliśmy do sprzedawców streetfoodu, witali nas z radością i chętnie dawali spróbować oferowanych przez siebie towarów. Dzięki temu mieliśmy przyjemność spróbowania flaszowca łuskowatego, czyli słodkiego owocu z białym miąższem. Gdy zauważali, że szczerze smakują nam jedzone potrawy, robili tika-tika i zapraszali nas serdecznie do ponownych odwiedzin. Sami dziękowali nam za skorzystanie z ich usług, a szczery uśmiech, który odbijał się w ich oczach sprawiał, że mieliśmy ochotę tam wracać. Inną z oznak gościnności było szczere liczenie nas i nie zawyżanie cen. Nie tylko sami sprzedawcy uczciwie nas obsługiwali, oferując te same ceny co wszystkim, ale również ludzie w pobliżu dbali o to, abyśmy nie zostali oszukani, gdy stawaliśmy obok wózka czy kramiku. Idąc ulicą ludzie odwzajemniali posyłane im uśmiechy i wdawali się z nami w krótkie rozmowy. Często słyszeliśmy pytania, czy wszystko u nas w porządku i czy dobrze się czujemy – ludziom naprawdę zależało na tym, żebyśmy czuli się mile widziani i otoczeni opieką w ich kraju. Nawet przechodnie, widząc drobne oznaki niezadowolenia na naszych twarzach, od razu reagowali, chcąc umilić nam pobyt w Indiach i pomóc w pozbyciu się zgryzot. Mimo, że sami zmagają się każdego dnia z ograniczeniami. Temat kastowości w Indiach jest jednym z tych wrażliwych. Oczywiście, od 1950 roku jest ona formalnie zakazana przez konstytucję, jednak wieków tradycji nie wymaże wpis w dokumencie. Kastowość jest osadzona w mentalności mieszkańców Indii ze względów społecznych i religijnych, co wyraźnie widać. W hinduizmie podział na kasty jest podstawą, jeśli chodzi o cykl reinkarnacji. Twój aktualny status jest uzależniony od karmy, którą miałeś w poprzednim życiu – jeśli urodziłeś się w slumsach, jest to rodzaj pokuty za grzechy popełnione we wcześniejszym wcieleniu. Wielu ludzi z biedniejszych dzielnic czy rejonów nadal nie ma dostępu do edukacji, więc nie znają alternatywy dla swojego życia. Podział kastowy jest czymś znanym i nadal pielęgnowanym w konserwatywnych społeczeństwach, a chęć wybicia się ze schematu jest stygmatyzowana i odrzucana. Można też śmiało stwierdzić, że ludzie na swój sposób są pogodzeni z losem i starają się jak najlepiej wykorzystać to, co jest im dane. Z jednej strony jest to godne podziwu, widząc niezłomność tych ludzi i mimo wszystko, cieszenie się życiem. Z drugiej sami robią sobie krzywdę nie chcąc wyrwać się z okowów narzuconych norm. Ci, których możemy spotkać w mniejszych uliczkach czy pociągach wprost mówią o nadal istniejącej kastowości, podczas gdy ci postawieni wyżej wypierają jej istnienie. Chociaż to właśnie Ci ludzie najbardziej trzymają się dawnych ustaleń. Wśród wyżyn społecznych mentalność związana z kastowością nadal się przejawia, np. w formie aranżowanych małżeństw, gdzie istotnym jest wybranie odpowiednich partnerów, którzy nie zaniżą statusu społecznego ani majątkowego rodziny. Jednak ten sposób myślenia najlepiej widoczny jest w codziennych, drobnych zachowaniach. Mieliśmy okazję obcować z osobami z wyższych rang społecznych, którzy w rozmowie często wypierali istnienie tej biedniejszej strony Indii, która jest ich znaczną większością. W Indiach około 1% społeczeństwa kontroluje 40% bogactwa kraju, a maksymalnie 2% znajduje się w uprzywilejowanych warunkach, gdzie mogą sobie pozwolić na prywatną opiekę zdrowotną czy podróże zagraniczne. Ten drobny odsetek społeczeństwa to ludzie, którzy swoje wartości opierają na konsumpcjonizmie i wyraźnym oddzieleniu samych siebie od widocznej na każdym kroku biedy. Kiedy zaprosiliśmy tych „lepszych” do naszej dzielnicy na kolację, już po kilku minutach siedzieliśmy w metrze, żeby odwiedzić lepiej prezentującą się restaurację po drugiej stronie miasta. Nasi gospodarze z radością przepłacali ośmiokrotnie za posiłki, żeby móc się poczuć lepiej sami ze sobą. Ponieważ oni mogli i uwielbiali to podkreślić. Nawet gdy mieszkaliśmy w jednym hostelu, prycza w pryczę, z osobą uważającą się za lepszą, usłyszeliśmy, że ona woli „inteligentniejsze towarzystwo” od ludzi, którzy mieszkali w tej dzielnicy. Chwilę wcześniej podkreślaliśmy jak bardzo doceniamy takie miejsca jako bardziej autentyczne i uwielbiamy ludzi, którymi się otaczamy. Ale skoro nasz sąsiad mógł sobie pozwolić na lepszy standard przydrożnej jadłodajni, już uważał się za postawionego wyżej, podkreślając ich niższość. Okazywał oburzenie, kiedy powiedzieliśmy, że możemy się przejść, bo „przecież tu jest tak brudno”. A sam został w tej samej dzielnicy i nocował w takich samych warunkach jak inni. Spotkaliśmy się z takim podejściem również podczas udostępniania materiałów na portalu Reddit. Wstawiliśmy tam zdjęcia prezentujące standardowe widoki, które może dostrzec każdy wychodząc z dowolnego budynku, poruszając się po mieście, dworcach i ulicach, jednak spowodowało to ogromne kontrowersje. Najwięcej szumu i hałasu robiły osoby, które uparcie twierdziły, że Indie wcale tak nie wyglądają. Ponieważ nie chcą być w żaden sposób kojarzeni z widokami, które są dla nich niewygodne i mogą wskazywać na niższy status. A dokładnie tak wyglądają Indie, gdzie ponad 85% społeczeństwa żyje poniżej znanego nam europejskiego standardu życia. Zaledwie 20% ma względny dostęp do dóbr konsumpcyjnych i podstawowych usług, a cała reszta nie ma nawet możliwości zadbania o swoje zdrowie. Kupienie leków w aptece jest tutaj możliwe od ręki, a koszt waha się od 0,50 zł do 30 zł za najbardziej podstawowe preparaty i antybiotyki. Większość społeczeństwa nie może sobie na nie pozwolić. Jednak te fakty zdają się nie docierać do osób, które kastowość wyssały z mlekiem matki i mają klapki na oczach. Rozmawiając z nimi na ten temat czuliśmy się, jakbyśmy słuchali zdartej płyty, mówiącej, że przecież rząd pomaga ludziom w gorszej sytuacji i buduje dla nich piękne domy. Sprawdziliśmy te informacje i owszem, domy dla mieszkańców slumsów powstają, ale są to blokowiska, budowane na terenach, z których wypłukuje się grunt, a do ich budowy wykorzystuje się niskiej jakości materiały. Warunki nieraz są tam gorsze niżeli w samodzielnie sklejonych chatkach w slumsie. Ponieważ największym problemem nie jest fakt, że slumsy istnieją, ale są niskimi budynkami zajmującymi rozległe tereny miejskie, a blokowiska rozwiązują ten problem. Ludzie nawet zaczęli nazywać je „vertical slum”, czyli pionowe slumsy. To jeden z powodów dla których ludzie nie chcą być przesiedlani. Drugim są sieci społeczne, które ci ludzie budowali latami. Społeczność, która działa wspólnie w ramach slumsu traktuje się jak rodzinę, a że rodzina w Indiach ma ogromną wagę, nie chce się jej opuszczać na rzecz… no właśnie, czego? Bo na pewno nie poprawy warunków życia. Kiedy podzieliliśmy się z wyżej usytuowanymi chęcią wizyty w slumsach, patrzyli z obrzydzeniem, a co więcej, próbowali odciągnąć nas od tego pomysłu, wmawiając, że jest tam niebezpiecznie, a mieszkańcy będą chcieli zrobić nam krzywdę. Jak było naprawdę? Ludzie byli serdeczni, otworzyli się przed nami i mimo panującego wokół ubóstwa okazywali nam szczodrość i gościnność. Ci z wyżej usytuowanych społeczeństw nie okazują w żadnym stopniu chęci pomocy osobom postawionym niżej, a wręcz okazują wprost swoją ignorancję i pogardę. W centrum miasta czuliśmy się oderwani od rzeczywistości. Nie dało się poczuć wspólnoty ani ogólnie panującej pozytywnej atmosfery na ulicach. Pojawiło się wielu naganiaczy, chcący naciągnąć kolejnego z wielu turystów. Czuło się współzawodnictwo i chęć uzyskania własnych korzyści wylewające się z otaczających nas ludzi. Zupełnie jakby europejska potrzeba zdobywania i władzy pozostała głęboko zakorzeniona w podobny sposób jak kastowość. Ciężko jest nie łączyć tych dwóch rzeczy ze sobą, ponieważ te miejsca, w których niegdyś osiedli zagraniczni włodarze, teraz zajmowane są przez elity. Centra miast, luksusowe apartamenty to siedziby ludzi, którzy nie patrzą na Indie realnie, tak jak one wyglądają, tylko chcący widzieć w nich drugi Dubaj. Niestety dopóki myślenie ludzi nie ulegnie zmianie i nie zostanie przedstawione realne rozwiązanie, wszystko pozostanie takie samo. Indie to kraj pełen przeciwieństw, różnorodności i piękna, gdzie wielowiekowe tradycje splatają się z nowoczesnością. Mimo, że przed tym wspaniałym państwem stoi wiele wyzwań, takich jak zmiany społeczne czy gospodarcze, nie można zapominać, że Indie i ich mieszkańcy zasługują na te zmiany. Wprowadzenie reform nie będzie łatwe, zważywszy na głęboko zakorzenione struktury społeczne, ale patrząc na gościnność, serdeczność i niezłomność tego narodu, można wierzyć, że Indie są warte każdego wysiłku, który zmieni je na lepsze.